-
12 odcienie bieli
Na początku wiedziałam, że wszystko jest białe lub czarne.
Taka bezkompromisowa paleta dwóch barwy,
prawda i fałsz z wiekiem przenikające dorosłe życie
zaczęły nabierać coraz więcej odcieni szarości.
Anioł i diabeł – wymowne granice walki dobra ze złem!
A jednak z czasem pojawiły się demony, które zaczęły
przybierać wykrzywione grymasem podstępu rysy
bez wyraźnej barwy. Ich szarość i dwulicowość dominowały,
do czasu aż odkryłam 12 odcieni bieli.
Ironia w swojej niewinności, biel bez skazy,
w najczystszej postaci światła okazała się jej pustką.
Niewinność i prawda, śnieżna biel zimowej zawieruchy,
w mroźny dzień opleciona słonecznym promieniem
rozbłysła kryształami żółtego blasku, by popołudniem
odbić czerwone refleksy miłosnego uniesienia,
do czasu gdy zapadł zmrok nadając jej koloru kości słoniowej.
W gwieździstą noc lubi przybierać chłodniejsze odcienie
z odrobiną błękitu, a może fioletu, asymilując
z bogatej barwy spojrzenia tęczowego złudzenia.
Zafascynowana jej odcieniami dostrzegłam logikę życia.
Nie tylko biel i czerń zmieszane
oddają zabarwienie szarości codziennego życia.
Najczęściej to biel w swej pozornie czystej postaci
może mieć różne oblicza…
-
Bezbarwny banał bezmyślności
Teresie nigdy nie brakowało wyobraźni. Wręcz przeciwnie, czasem oderwane od rzeczywistości postrzeganie świata spłatało jej niejednego figla. I ta umiejętność czytania między wierszami, szczególny zmysł odkrywania ludzkich emocji. Dar albo przekleństwo, chociaż z wiekiem nauczyła się nie ujawniać swojej wiedzy na ten temat, szczególnie gdy rozmówca próbował ukryć swoje negatywne uczucia co do jej osoby. Właściwe odczytanie intencji mogło okazać drażliwe i sytuacja byłaby niezręczna. Po co dorzucać sobie kamyków do ogródka.
Dojrzałość doświadczenia pozwoliła jej zapanować nad uczuciem rozczarowania. Chociaż, pomimo upływu czasu, nadal nie mogła pogodzić się z faktem, że jest oceniania po okładce. Rozczarowujące spostrzeżenie, od lat uwierało jej podświadomość, a rok 2005 miał się okazać „przełomowy” w jej zawodowej karierze. Szyderstwo czaiło się już na zakręcie.
– Jakim prawem ktoś mnie ocenia, nie wysilając się nawet odrobinę na poznanie moich atutów? – spytała Annę na poniedziałkowej przerwie kawowej – Przecież w ogóle mnie nie znają. Nie wiedzą kim jestem, co sobą reprezentuję, jakie mam postrzeganie świata, i nie mówię tu o polityce. Ten temat w dzisiejszych czasach w ogóle nie podlega normalnej dyskusji.
– Nie przejmuj się idiotami! – poirytowana Anna skomentowała wywód na temat ich nowego pracodawcy – przecież wiesz, że to nie pierwszy i nie ostatni raz, gdy zmienia nam się szef. Jakoś będziemy musiały to przetrwać.
– A to stwierdzenie Bogdana „jeżeli nie jesteś z nami, to jesteś przeciw nam” nie mieści się w głowie. Gdzie dobro pracodawcy i jego poczucie dobrze spełnionego obowiązku na rzecz firmy? Co właściwie teraz się liczy?
– Wiesz sama, że teraz liczy się polityczne poparcie. Irytujące ale prawdziwe. I pewnie dlatego Bogdan tak cię potraktował. Nie chcesz się przyłączyć do jego grupy, to uznał, że jesteś przeciwko. Źle się dzieje, ale nic na to nie poradzimy.
– O nie! Ja nie pozwolę sobą manipulować! – zirytowana Terasa potrząsnęła przecząco głową – Nie będą oceniać przez mnie przez pryzmat przynależności zamiast kompetencji. Dobra Aniu idę już, bo mam pilną, terminową sprawę na biurku. Jest mocno skomplikowana i muszę poczytać wyroki sądowe, aby ugryźć ten temat nie tylko zgodnie z literą prawa, ale także z głową. Przecież powinniśmy patrzeć także na dobro drugiego człowieka, a nie szczuć go psami!
– Masz rację Tereniu, ale sama wiesz, że to nie będzie łatwe. Powodzenia! – Anna również podniosła się z krzesła – Idź, ja pozmywam nasze kubki.
*
„Saga ludzi lodu” to dobra odskocznia na czas upokorzenia. Kolejny rok przyniósł duże zmiany w pracy. Nie można być hardym, nie warto uczciwie pracować. Zmęczona Teresa siedziała w swojej kanciapie i czytała w świetle lampy. Nocny dyżur trwał nieprzerwanie, a ona postanowiła, że nie da się złamać. Ktoś kiedyś powiedział, że miękkich się ugina, twardych się łamie, a tylko elastyczni utrzymują się na powierzchni, kołysząc się jak chorągiewka, raz w jedną, raz w drugą stronę. Niestety postawa chorągiewki nigdy jej nie odpowiadała, a wrodzone poczucie sprawiedliwości nie pozwalało stać obojętnie. Zapłaciła za to i musiała przełknąć gorzką pigułkę prawdy. Słowa Bogdana wryły jej się w pamięć jak przekleństwo. Myśli krążyły wolno, rozważając wszystkie za i przeciw. Poddała się decyzji szefa, policzek wymierzony słowem piecze równie mocno jak uderzenie. Palił ją już kilka lat, jak wtedy gdy został wymierzony.
A gdyby można było cofnąć czas?
Teresa zamyśliła się wracając do wspomnień. Wiedziała, że prawdopodobnie popełniłaby ten sam błąd, stanęłaby po stronie prawdy, a w efekcie końcowym i tak wylądowałaby w nieszczęsnej szklanej kanciapie. Nowe miejsce, nowi ludzie, to nie był problem. Nigdy nie miała problemów z nawiązywaniem znajomości, ani z wykonywaniem jakiejkolwiek pracy. Kwestią odrębną był fakt, że w ogóle nie mogła wykazać się swoją wiedzą i umiejętnościami, a wręczony zakres czynności miał ją dodatkowo upokorzyć i złamać. Brakowało jej również rozmów z Anią, spokoju który wprowadzała w ich przyjaźń i pewności, że nie jest odosobniona w swoim postrzeganiu świata. Rozmowa telefoniczna od czasu do czasu to już nie było to samo.
Postanowiła jednak, że się nie podda, a uśmiech i dowcip, który towarzyszył jej podczas nowej pracy przysporzył szybko grono nowych znajomych. Tylko szef nie mógł tego pojąć, ale on akurat nie musiał.
Teresa miała świadomość, że czekał na jej odejście z pracy. Nie da mu takiej satysfakcji. Przede wszystkim z powodu własnej dumy i rodziny. Przecież małoletnie dzieci, a także ich dorastające potrzeby wymagały znacznych nakładów finansowych. Z jednej pensji byłoby im bardzo ciężko. Wróciła pamięcią do młodych lat, początków małżeństwa i trudności jakim musieli się razem z Pawłem przeciwstawiać. Tylko fakt, że byli ze sobą na dobre i na złe, że stali za sobą murem, pozwolił im przetrwać tamten trudny czas. I dzisiaj byłoby super, gdyby nie fakt, że Teresa nie stanęła po żadnej ze stron politycznej układanki. Niestety apolityczność i uczciwa praca przestały mieć znaczenie. Nie dała po sobie poznać, że przygotowana dla niej praca, to tylko upokorzenie. Przecież pieniądze są potrzebne, a jakakolwiek obrona, której by się podjęła może zaszkodzić karierze męża. Nie warto…
Dziesiąty tom powieści Margit Sandemo „Zimowa zawierucha” doskonale oddawał depresyjny nastrój. Jej też przydarzyła się taka zimowa zawierucha, pracownicza, a jednak mocno uwierająca jej duszę. Jedno wiedziała na pewno, gdyby wówczas się ugięła, wystąpiłaby przeciwko samej sobie. Sprzeniewierzyłaby wszystkie zasady i wartości, które z takim poświęceniem wpajali jej rodzice. Ona też chciała, aby jej dzieci były uczciwe, dlatego wytrzyma, nie podda się tak łatwo. Wszak nic nie trwa wiecznie, może i dla niej po tej burzy niefortunnych zdarzeń zaświeci słońce z tęczową drogą. Rozmarzyła się, snując wizję lepszej przyszłości.
*
Czas to pojęcie względne, a przy komputerze płynie w zastraszającym tempie. Teresa spojrzała na zegarek i podskoczyła jak poparzona. Dochodzi południe, a ona zatraciła się w wirtualnym świecie. Za chwilę wrócą dzieci ze szkoły, a obiad w proszku. Szybko nastawiła kości kulinarne na zupę. Pomidorowa z kluskami i naleśniki z serem to było wybawienie. Szybki obiad z dwóch dań zaspokoi nawet syna, który wracając ze szkoły wpadał zawsze głodny i zły. A zły był zawsze, gdy był głodny. Dodatkowo cierpliwość nie była jego dobrą stroną. Teresa pomyślała ze skruchą, że tę wadę wyssał z mlekiem matki. Dziewczynki były bardziej wyrozumiałe, chociaż cała trójka była charakterna, po rodzicach i po dziadkach zapewne także. Uśmiechając się do własnych myśli zsunęła kolejny placek na talerz. Ser już się ucierał w malakserze, a w domu roznosił się zapach obiadu. Lubiła, gdy dom pachniał domowym jedzeniem, chociaż nie zawsze gotowała z przyjemnością. To takie mało twórcze zajęcie. Ty się napracujesz, a za chwilę po tym nie ma ani śladu. Paweł wróci dzisiaj później z pracy, ma jakieś spotkanie. To nic, przysmażane naleśniki są przecież jeszcze lepsze.
Dzieciaki wpadły do domu z impetem, rzucając w przedpokoju plecakami, z rumieńcem od mrozu, zasiadły gremialnie do stołu. Tym razem nie grymasiły. Ten zestaw obiadowy to był strzał w dziesiątkę. Potem tradycyjne poszły do salonu, taka chwila odpoczynku z ulubioną bajką na video, zanim przyjdzie pora odrabiania lekcji. Teresa sprzątała w kuchni przysłuchując się małej kłótni, na temat tytułu. Tym razem wygrał „Król lew”. „Miecz w kamieniu” musiał poczekać na lepsze czasy.
Lubiła tę bajkę, więc gdy się ogarnęła, zajrzała do dzieci i przysiadła na chwilę. Taka opowieść ni to dla dzieci, ni dla dorosłych. Każdemu przyda się wiara, że dobro w końcu zwycięży. Ciekawe kiedy u niej w sprawach zawodowych się polepszy. Myślała, że ten okres nie będzie zbyt długi, a jednak minął już drugi rok takiej poniewierki.
*
Teresa nie spała prawie całą noc. Kolejne służbowe spotkanie Pawła tym razem mocno się przeciągnęło. Od pewnego czasu odsuwali się od siebie. Niestety jej praca nie dawała satysfakcji, a postępująca depresja dopełniała niezbyt uroczego wizerunku. Zaczęła teraz coraz więcej czasu spędzać w Internecie. Nieunormowany tryb pracy, świątek piątek i niedziela, dodatkowo pogłębiał jej frustrację. Zaczęła jej doskwierać także samotność, a zawodowe zaangażowanie Pawła zataczało coraz szersze kręgi. Zaczęli się mijać. Zamiast niedzielnego wspólnego obiadu jej praca lub jego wyjście służbowe. Zamiast wspólnego wypadu na weekend nocny dyżur lub służbowy wyjazd męża. Trwało to już dłuższy czas i Teresa czuła, że się od siebie oddalają. Utracili tę radość życia, kłótnie i pretensje z obu stron nie sprzyjały zacieśnieniu relacji małżeńskich. Tym bardziej, że zaczęły pojawiać się nawet bez powodu. Coś zaczynało pękać w tym rodzinnym murze wspólnoty, która ich zawsze otaczała.
Powoli Teresa zaczęła budzić się ze swojego letargu. Coś w życiu zazgrzytało i wzbudziło jej niepokój. Przez pewien czas obserwowała ten brak harmonii, którym delektowała się przez lata. Z każdym dniem, niby zwyczajne czynności dnia codziennego zaczęły się chwiać. Wspólne dążenie do wytyczonego celu zaczęło się rozjeżdżać. Zebrane okruchy zdarzeń zmusiły ją do wysiłku umysłowego. Potrzebowała czasu, aby pozbierać się do kupy, ale czy go miała?
Niepewność wkradła się w umysł drążyła niczym kropla skałę. Stawiane mężowi pytania nie rozwiewały jej obiekcji, a jego odpowiedzi nasuwały kolejne wątpliwości. Gdzie popełniła błąd, a może kiedy to się stało?
Tym razem intuicja podpowiadała jej, że te częste spotkania służbowe to coś więcej… Z jednej strony nie mogła w to uwierzyć, ale z drugiej niepewność rozlewała się po sercu z każdym kolejnym dniem.
Uff, jak wspaniale. Teresa dostała 2 dni urlopu i mieli razem z Pawłem wyjechać już jutro na kilka dni. Takie wspólne wędrówki „Szlakiem Orlich Gniazd” w gronie znajomych z Naszej Klasy. Portal, który powstał 2006 roku i dzięki niemu Terasa odnowiła kontakty ze swoimi kolegami ze szkoły średniej, przyniósł też inne korzyści. Poznała tam wiele ciekawych osób i to nie tylko mieszkających w kraju. Nawiązane internetowo znajomości i ciekawe dyskusje na portalu zaowocowały realnymi spotkaniami, które zacieśniły te więzi.
Dlatego teraz Teresa pakowała rzeczy nie tylko na wspólny wyjazd z mężem, ale także na sympatyczne spotkanie ze znajomymi z całej Polski. Jura Krakowsko-Częstochowska to był dobry punkt zborny. Wszyscy mieli mniej więcej taki sam kawał drogi, a okolica starych zamków i wapiennych skał dawała możliwość zaplanowania ciekawego turystycznie wypadu.
Paweł wpadł do domu, przebrał się i powiedział że musi jeszcze wyjść na chwilę, bo ma ważne spotkanie służbowe. Przyjechali goście z zagranicy, a skoro wszystko do wyjazdu jest gotowe nie będzie problemu. Niestety, kolejne spotkanie służbowe przeciągnęło się do późnych godzin nocnych, a może skończyło tuż przed świtem. Tym razem nerwy Teresy i jej wybuchowy charakter dały o sobie znać ze zdwojoną siłą. Nie odpuściła, przycisnęła Pawła do muru i dowiedziała się, że on kocha inną kobietę.
W drodze do Bobolic łzy nie chciały przestać płynąć… przecież wszystko miało się poukładać, kochała Pawła od zawsze, a teraz na horyzoncie zamiast słońca i tęczowego nieba zobaczyła tylko kłębiące się czarne chmury przetykane kroplami łez…
-
Autorski alfabet
Pomysł, który narodził się wiele lat temu narzucał Teresie samodyscyplinę. Zaglądając głębiej w siebie musiała wyciągnąć prawdę, dotykając strun, które zbyt mocno szarpnięte raniły serce. Wymagało to skupienia, a Paweł nie ułatwiał jej pracy. Postanowił ostentacyjnie wziąć się za odkurzanie mieszkania. Jakby zalegające na podłodze paprochy były ważniejsze niż porządek życia. Zirytowana zamknęła komputer i zdegustowana poszła zaparzyć sobie kawę. Wlewając świeżą wodę do czajnika, znów się zamyśliła… chwilę rozważań przerwały zimne krople, które spłynęły niespodziewanie na dłoń. Obudzone wspomnienia musiały zaczekać. Wraz z szumem odkurzacza dochodzącym z góry zaczął docierać zgrzyt mielonych ziaren brazylijskiej kawy.
– To tylko moment – Teresa szepnęła do samej siebie wyciągając z szafki swój ulubiony kubek z cienkim brzegiem. Zapach świeżo zaparzonej kawy rozniósł się po kuchni. Pochyliła się nad wrzątkiem wdychając niepowtarzalny bukiet, a po chwili wyciągając nogi na krześle zapaliła papierosa. Chwila relaksu od myśli i szumu w tle, niech trwa chociaż przez mgnienie nikotynowego dymu.
– Może powinnam pisać dziennik? – Teresa rozmawiała z Anną podczas śniadaniowej przerwy w pracy. Te chwile bardzo sobie ceniła, gdyż przyjaciółka była do bólu autentyczna i uczciwa w ocenie rzeczywistości. Nigdy nie owijała w bawełnę. Jej szczerość często przynosiła kłopoty. W ich pracy przejawiało się to nie tylko ostracyzmem ze strony współpracowników, ale także dyskryminacją. Kto w dzisiejszym świecie ceni prawdę?
Teresa ceniła i chociaż sama czasami ugryzła się w język, to wobec Anny była równie uczciwa. W ich rozmowach nigdy nie było tematu tabu, a problemy, które każdemu stają na drodze starały się rozwiązywać rozważając różne warianty. Za i przeciw nigdy nie zostało przez żadną z nich wyśmiane. Nie zawsze się zgadzały, ale na tym polega istota prawdziwej przyjaźni i prawo drugiego człowieka do swojego zdania. Obie ceniły sobie te chwile, niecodzienne, ale zawsze przepełnione tematem, który był w tym momencie priorytetowy.
– Myślę, że dziennik nie jest w twoim stylu – odpowiedziała po namyśle Anna – Jesteś przecież wulkanem energii i pomysłów, ale gdy skończysz jeden, nie wracasz do niego. Z reguły przecież zaczynasz kolejny projekt, bo w głowie masz zalążek czegoś nowego. Jak już ci się narodziła taka myśl, to może pisz pamiętnik. Załóż sobie folder, w którym będziesz zapisywała swoje rozważania i rozbierała na części pierwsze wszystko co cię w tym momencie uwiera, albo co jest warte zapamiętania, także te dobre wspomnienia.
– Może masz rację, jestem zdyscyplinowana i skrupulatna, ale obowiązek codziennego pisania może przerosnąć mnie szybciej niż bym chciała. Dziękuję Aniu za dobrą radę, spróbuję zmierzyć się z pamiętnikiem, sama jestem ciekawa, jak mi się będzie pisało.
Tego dnia Teresa wróciła do domu z nowym postanowieniem, włączyła laptopa i założyła folder pn. „Pamiętnik”. Otworzyła pierwszą kartkę Worda i po wpisaniu daty zawisła nad klawiaturą. Natłok myśli i brak czegoś ulotnego, czegoś prawdziwego, czegoś w jej stylu zakończył się na pierwszej stronie. Wspomnienia powróciły do czasów młodości i opowiadań, które snuła w 16-kartkowych zeszytach w kratkę, ślęcząc po nocach, w ukryciu przed rodzicami, pod kołdrą kreśląc słowa opowieści przesiąkniętych nadzieją, przygodą i miłością. Takie jest prawo młodości. Na początku dorosłości cały plan na życie stoi dla ciebie otworem, szeroko uchylając okno na świat.
Uśmiechnęła się do swoich myśli, tak to jest to.
Kolejny dzień minął pracowicie, i dopiero wracając do domu przypomniała sobie swoje postanowienie. Po drodze weszła do księgarni, gdzie kupiła 96-kartkowy zeszyt w grubych okładkach, w formacie B-5. Paradoksalnie, baczną uwagę skupiła na wzorach okładek. Przemknęło jej, że nie jest to bez znaczenia. Kiedyś nie miała takiej możliwości, wszędobylskie niebieskie okładki były normą, ale dzisiaj?
W oko, wpadł jej zeszyt z pawimi piórami, napawał pozytywną siłą, wzięła go i garść niebieskich długopisów, o tuszu ani zbyt ciemnym, ani jasnym. Musiały być w jej stylu. Naładowana dobrą energią wpadła do domu. Najpierw obowiązki, które wykonywała w pośpiechu, a potem… z wrażenia postanowiła wziąć ze sobą lampkę wytrawnego wina. Zasiadła na fotelu, zeszyt położyła na kolanach i zaczęła pisać… prawie jak kiedyś, ale teraz myśli były już dojrzałe, jeszcze szorstkie, niekoniecznie właściwie ułożone po tylu latach przerwy, ale na pewno jej własne. Znalazła swój azyl.
*
– Boże jak ten czas pędzi – westchnęła Teresa sprzątając półki uginające się od książek. Zbliżał się koniec 2017 roku, kolejny, który niósł ze sobą karuzelę pełną niespodziewanych zdarzeń. Spojrzała na szafkę pełną książek za drzwiami i wtedy przypomniała sobie rozmowę z Anią. Dziesięć lat minęło jak mgnienie wiosny, i tylko grube zeszyty stojące na półce przypominały jej o postanowieniu pisania dziennika – pamiętnika. Kolejne zeszyty zapełniały się rozważaniami, fragmentami myśli, czasami zamieniały się w wiersze, a czasami w opowieści.
W zasadzie nic nie wyszło ani z dziennika (Ania miała rację) ani nawet z pamiętnika. Jednak nadspodziewanie dobrze spełniły swoją rolę, szczególnie gdy nocami Teresa zapadała w bezsenność, a natłok myśli uwierał każdą część jej ciała. Zapalała wtedy lampkę i zapisywała je. Czasami tak pędziły, że długopis nie nadążał, a czasami sunęły wolno kartka za kartką, aż świt znużył wzrok i ciało. Wtedy wreszcie nadchodził sen, nerwowy albo twardy jak kamień. Nigdy nie wiedziała, co będzie z tego tworu jej wyobraźni lub rozrachunku z rzeczywistością. Trudno rozdzielić realne życie od marzeń, szczególnie wtedy, gdy te drugie czasami się spełniają. Dzieci, dorośli młodzi ludzie pełni własnych planów i marzeń na przyszłość, podpora i zrozumienie, które chociaż czasami przejawiało się odmiennością zdania stanowiły dla niej istotę życia. Wspierały ją w działaniach i pasji tworzenia. Dwa lata wcześniej w prezencie, który wyrażał aprobatę jej pomysłów ofiarowały jej stronę internetową – niebanalny, ale trochę intymny, wymagający odwagi – blog, który do dzisiaj zapełniał się słowem refleksyjno-romantycznym. Tak, bo Terasa była romantyczką, chociaż niewielu to dostrzegało. Jej wzrok zatrzymał się na starych zeszytach. Sięgnęła po pierwszy, ten najstarszy i z niepewnością podlotka zaczęła go przeglądać.– Jaka byłam nieporadna. Początki są naprawdę zawstydzające… – głośne rozważanie Teresy przerwał Paweł zaglądając do pokoju.
– Sprzątasz? – zaciekawiony zajrzał jej przez ramię i zobaczył w dłoniach zeszyt z pawimi piórami – Myślałem, że sprzątasz?
– Tak, w zasadzie sprzątam, ale… wraz ze starym zeszytem wróciły wspomnienia, tacy byliśmy szczęśliwi, rodzinna solidarność i jedność stanowiły naszą siłę… i tak się zamyśliłam, że gdzieś się to nam zagubiło i ogarnęła mnie tęsknota…
– Cudujesz, od tego pisania ci się w głowie poprzewracało, kończ już bo chcę tutaj odkurzyć.
– No tak, odkurzyć, jasne, najważniejszy jest porządek podłogi! – Teresa zamaszyście cisnęła stary zeszyt na półkę i wzięła się za dalsze porządki. Zbliżały się święta, a ona też lubiła ten przedświąteczny nastrój, gdy prezenty już oczekiwały w ukryciu, a ład i wystrój Bożonarodzeniowy dawał jej radość rodzinnego spotkania. I gdy tak rozczuliła się nad sobą, do głowy przyszedł jej pomysł, aby na blogu założyć zakładkę, taki zakręcony alfabet, w którym w formie niekoniecznie poetyckiej, ale jednak do niej zbliżonej będzie zamieszczać krótkie rozważania na temat…
No właśnie, na jaki temat?
Pierwsza myśl w ten grudniowy poranek, gdy śnieg zalegał za oknem nasunęła jej na myśl literę B.
B – jak burza, czy to właściwy czas na takie dywagacje?
*
Święta, święta i po świętach. Upłynęły szybko i chaotycznie, bo każdy chciał się sobą nacieszyć. To dobry czas, szczególnie gdy spędza się go radośnie. Teresę niezmiennie cieszył fakt, że pomimo upływu lat, jej pociechy nadal chciały wracać do rodzinnego gniazda, i to nie tylko od święta.
Najpierw porządki poświąteczne, jak zawsze po „nalocie” rodzinnym było tego sporo, pranie, sprzątanie, z kuchni zaczęły znikać duże garnki i inne znoszone na ten czas przybory kuchenne. W zasadzie pozostały tylko ozdoby świąteczne, urocze prezenty i miłe wspomnienia. Zrobiło się luźniej i jakoś tak cicho. Ale Teresa, tak jak uwielbiała przyjazdy i odwiedziny, tak też bardzo ceniła sobie takie chwile oddechu. Zamykała się wówczas w swoim kącie i w zeszycie lub na klawiaturze snuła swoje opowieści. To były tylko jej chwile, a na przekór nastrojowi spod jej ręki wychodziły przeciwstawne spostrzeżenia.
Może dzięki temu zachowywała równowagę, a może to tylko była taka przewrotność losu?
Bez względu na motywy, nigdy nie wahała się podjąć wyzwania, które nasuwał jej umysł. Burza i to z piorunami sunącymi po okalających miasteczko górkach była wyrazista, przerażająca, ale niosła nadzieję oczyszczenia. Teresa zasiadła do pisania.
Sylwester, wyjątkowo w tym roku spędzali w domu, ale za to w doborowym towarzystwie starych znajomych. To dar, gdy masz wokoło siebie ludzi, na których możesz liczyć, i nie ważne czy widzieliście się wczoraj, tydzień temu, czy też od ostatniego spotkania upłynęło już kilka miesięcy. Dwie gitary, śpiewy i tańce ze śmiechem to dobre uwieńczenie starego roku. Niewymuszone, płynące prosto z serca, serdeczne życzenia, to dobry omen na kolejny rok. Teresa uśmiechnęła się do nieznanej przyszłości. Będzie dobrze… przecież po burzy przychodzi tęcza, siedem kolorów nadziei na dobrą drogę…
-
Indeks negacji – prolog
Z wiekiem w zasadzie doświadczenie dominuje nad wrażliwością. Czas naznaczony przykazaniami, nakazami i zakazami zawęża krąg rzeczy dozwolonych. Teoretycznie, bo w rzeczywistości wyobrażenie dorosłego człowieka o prawie do wolności nobilituje samo ego. Często wychodzi z tego prawdziwy galimatias, a jego efekty końcowe mogą przybrać niespodziewany obrót w sprawie, bo nie ma rzeczy pewnych i niemożliwych. Taka ironia losu, gdy wydaje ci się, że jesteś już w wieku ponad!
Rok za rokiem, przybywa bagażu doświadczeń, najpierw tornister, torba na ramię, w dojrzałości zamienia się w plecak, potem w torbę podróżną lub walizkę, a czasami kończy nawet worem jutowym zapakowanym niekoniecznie jesiennymi ziemniakami. Tak to już bywa, gdy gromadzimy wokół siebie nie tylko wspomnienia dawnych lat i wartościowe rzeczy. Bezmyślnie zasypujemy nasz ład zbędnym balastem, który z każdym dniem ciągnie nas w przepaść, przechylając szalę swojego ciężaru na niekorzyść istnienia. Zdyscyplinowanie, czy frywolny ekwipunek nie zawsze przynoszą wymierne korzyści. Szczęśliwi, którzy w porę dostrzegli urwisty brzeg na swojej drodze, oni mają szansę przeważyć szalę na swój użytek. A gdy niefrasobliwość, gapiostwo lub buta przysłonią prawdziwy wymiar upadku?
Zawsze może powstać z tego dramat, komedia lub tragikomedia w postaci monodramu, jednoaktówki, noweli, opowiadania, a nawet powieści. Wszystko zależy od autora i jego narracji. Ważne czy bohater będzie sam, czy w duecie, a może trio lub kwartet przetykany niespodziewanymi zwrotami akcji. Niewątpliwie to będzie proza. Może tylko monolog, a może jednak dialogi żywo tworzące opowieść na kartach historii. Bez względu na schemat, jaki w zamyśle autora powstaje, zawsze najważniejszy jest czytelnik i jego reakcja, chęć sięgnięcia głębiej, zaszycia się w kolejne stronice, a nie tylko chłodne spojrzenie na okładkę, która najczęściej nie przykuła uwagi.
Ale jak to mówią, kto nie ryzykuje ten nie pije szampana…
Jaki klucz w mojej opowieści będzie najbardziej pociągający?
Zaryzykuję i w treści zamieszczę alfabetyczny spis pojęć. Opleciony rzeczywistością, okraszony dialogami, niech snuje opowieść pełną wyzwań, wyznań i negacji!
-
Kreator życia
Minęła właśnie 7.58, za oknem mrok zaczyna rozjaśniać poranne zawierzenie.
Zimowy poranek i ponowne spojrzenie na samochodowy zegar uświadamia mi, że nie zmieniłam czasu. I teraz letnie godziny poranka przenikają wszystkie odcienie szarości. Ten ostatni dzień kolejnego roku mojego życia siąpi łzawym wspomnieniem, a wycieraczki zabierają w przeszłość okruchy minionego roku. Kardynał Stefan Wyszyński powiedział kiedyś, że „Nie to jest ważne, by krytykować przeszłość, lecz aby swój własny wysiłek włożyć w lepszą przyszłość”. To dobre motto, takie pobudzające do snucia planów i rozwijania marzeń. A jednak pogoda ostatniego dnia grudnia nie skłania do optymistycznych planów. Jej depresyjny nastrój udziela się od świtu, późnego, pomimo wydłużającego się dnia. Ruch na ulicy prawie niewidoczny, pojedyncze auta suną przed siebie rozbłyskając mlecznym spojrzeniem. Jest jeszcze leniwie, ale gdy zacznie zbliżać się znowu ciemność, werwy nabierze nadchodzący wieczór. Rok 2021 nieuchronnie odchodzi do historii.
W pamięci z czasem zatrą się wspomnienia, błahe wyblakną szybciej, te zwyczajne zawisną na dłużej, a te często niespodziewane zostawią w sercu radość lub smutek. Niektóre z nich uniosą nas pod niebo, a inne wdepczą w ziemię lub rozbiją nasze serce niczym kryształ na miliony kawałków. Kolejny rok zatoczył pełny krąg. Już jutro będę starsza o kolejną datę.Nieubłagalny upływ czasu (to prawda, że z wiekiem przyśpiesza) rzuca kolejne wyzwanie. Powściągliwość krytyki i tradycyjne przemyślenia na Nowy Rok. A może całkiem nowe szlaki podróży w przyszłość?
Ta niepewność jutra mobilizuje wszystkie myśli. W sumie dlaczego nie, przecież snucie marzeń i planów na przyszłość leży w mojej naturze. Energia kosmosu przenika poprzez zachmurzone niebo dając sygnał, przecież trwa Era Wodnika, czas dla odważnych, twórczych, idealistów nie bojących się wyzwań. Docierają do mnie sygnały wpadające przez uchylone okno. I ta nieodmienna wiara, nadzieja i miłość do świata zaczyna się budzić z porannego letargu.
Tak, dualistyczne podejście do życia, gdy psychika zmusza ciało do działania, a duch bojowy prostuje plecy na przekór aurze… kocham takie wyzwania, najtrudniejsze gdy walka toczy się wewnątrz ciebie samego.
Jednak jutro będzie nowy dzień, który być może przyniesie słońce i spełnienie tego najważniejszego z marzeń!
Tego życzę Wam i sobie, a tuż po północy oczywiście niech zabrzmi tradycyjne „Do siego roku!”.
-
Narodziny
„Homo sum et nil humanum, a me alienum esse puto”
Związana pępowiną,
pod sercem rodzicielki
było ciepło i bezpiecznie.
Narodzin nie pamiętam,
nie czułam bólu tylko pieszczotę,
muśnięcie warg i ciepło matczynej piersi.
Tak sobie wyobrażałam
tę miłość przelewaną
przez lata, aż do jej śmierci.
Związane pępowiną
pod moim sercem
dzieci miłości.
Narodziły się w bólu,
słyszę ich krzyk!
A potem dałam im ciepło
własnej piersi i muśnięcie warg,
pieszczotę szczęścia.
Przez całe życie
pielęgnuję tę miłość…
I tak każdego dnia, aż do śmierci!
-
Za ścianą ciszy
Pewnego dnia napisała do mnie Pani z Wydawnictwa Dragan, w sprawie ich nowej publikacji, która właśnie się ukazała. Z rozmowy telefonicznej, którą przeprowadziłam wynikało, że książka napisana przez młodą pisarkę, Annę Ziobro z Rzeszowa porusza sprawy trudne społecznie i ukazuje problemy wewnętrzne osób z niepełnosprawnościami. Zaciekawiło mnie to, więc postanowiłam się spotkać z Autorką osobiście. W międzyczasie trochę poszperałam, trochę poczytałam i dzisiaj chciałabym Czytelnikom Wagi i Miecza przedstawić strzyżowiankę, Panią Annę Ziobro, która wydała swoją drugą powieść pt. Za ścianą ciszy. Kim jest, o czym mówi jej nowa powieść, jakie tematy Autorka lubi poruszać, i jakie ma plany na przyszłość, o tym dowiemy się poniżej, zapraszam na wywiad z Anną Ziobro.
U.R.: Pani Aniu, jest pani strzyżowianką, która mieszka i pracuje w Rzeszowie. Proszę nam opowiedzieć trochę osobie.
Anna Ziobro: Jestem kobietą wielozadaniową: mamą, żoną, gospodynią domową, pracownikiem etatowym, a od pewnego czasu także autorką książek. Od skończenia studiów pracuję jako tłumacz i korektor tekstów dla lubelskiej firmy, ale aktualnie mieszkam z rodziną w Rzeszowie. Moja praca zawodowa poniekąd ułatwia mi to, co robię w wolnym czasie, czyli tworzenie opowieści.
U.R.: Czy nadal jest Pani związana ze swoim rodzinnym miastem?
A.Z.: Często bywam w Strzyżowie, bo nadal mieszkają tam moi rodzice i część znajomych. Mam do tego miasta sentyment, bo tu się wychowałam i tu zaczęła się moja przygoda z czytaniem (namiętnie pożyczałam książki z lokalnej biblioteki) i pisaniem.
U.R.: Wiem, że pisze Pani wiersze, a w 2020 r. wydała Pani swoją pierwszą powieść pt. Tysiąc kawałków. Pierwsza książka była o…?
A.Z.: Miłości. Nie jest to jednak prosta historia ze słodkim happy endem, tylko opowieść o dwojgu ludziach, którzy spotkali się przypadkiem i wybuchło pomiędzy nimi z początku piękne i szczere uczucie, które z czasem u jednego z nich przyjęło zaborczą formę. Powieść pokazuje, że jeden błąd może spowodować lawinę kolejnych, ale też że nigdy nie jest za późno na to, by odnaleźć szczęście.
U.R.: Skąd w ogóle pomysł, aby pisać?
A.Z.: To jest dość ciekawa historia, bo ja nie planowałam napisania książki. Pomysł na debiutancką powieść pojawił się zupełnie znienacka, w momencie kiedy miałam na głowie wiele różnych spraw i cierpiałam raczej na chroniczny brak czasu niż na jego nadmiar. Ale ten pomysł zaczął dojrzewać w mojej głowie, aż w końcu nabrał tak konkretnych kształtów, że zasiadłam do pisania ‒ jednak z myślą, że nie doprowadzę sprawy do końca albo że wyjdzie z tego co najwyżej opowiadanie. Ostatecznie wyszła powieść o objętości niespełna 400 stron, a później pojawiły się kolejne pomysły.
U.R.: I kolejne pytanie, które od razu mi się nasuwa, skąd czerpie Pani pomysły na wątki w powieści?
A.Z.: Pytanie o inspirację jest dla mnie dość trudne, ponieważ nie potrafię wskazać jednego źródła. Dużo czytam, nie tylko książek, ale też reportaży, artykułów, wpisów internetowych. Obserwuję świat, lubię rozmawiać z ludźmi, analizować, wyciągać wnioski… Mogę więc powiedzieć, że inspiruje mnie samo życie, tym bardziej że staram się, aby moje powieści były autentyczne i opowiadały o realnym świecie.
U.R.: Wracając do powieści, dzięki której dzisiaj rozmawiamy. Za ścianą ciszy, to nie jest typowy romans o nieszczęśliwej miłości, tylko opowieść dotykająca spraw trudnych, o których często człowiek w pełni sprawny w ogóle nie ma pojęcia. Co musi zrobić Autor, aby jego słowa były wiarygodne, a postać prawdziwa?
A.Z.: Mam wrażenie, że romansów o nieszczęśliwej (ewentualnie szczęśliwej) miłości jest na rynku wydawniczym bardzo dużo, dlatego staram się podchodzić do tematu miłości w trochę inny sposób, ukazując jej różne oblicza. Uważam, że warto poruszać trudne i niepopularne tematy, jak choroba czy niepełnosprawność, bo wciąż za mało się o tym mówi i wiele osób jest nieświadomych problemu. Żeby jednak historia była wiarygodna, a postać prawdziwa, konieczne jest w moim odczuciu dogłębne zbadanie problemu przez samego autora, poświęcenie mu odpowiednio dużo czasu i miejsca w powieści. Nie wystarczy nakreślić go pobieżnie, bo wtedy trudno o tę wiarygodność. Z drugiej strony nie chciałam zagłębiać się w fachowe zagadnienia i pojęcia, które mogłyby nie być zbyt przystępne dla czytelnika, tylko znaleźć pewnego rodzaju złoty środek.
U.R.: Czy ma Pani doświadczenie na co dzień z niepełnosprawnością?
A.Z.: Nie.
U.R.: Jeżeli tak, to jak ją Pani postrzega, jeżeli nie to skąd czerpała Pani inspirację dla głównej bohaterki.
A.Z.: Psychologia choroby i niepełnosprawności oraz ich społeczny wymiar od dawna mnie interesują. Dużo o tym czytam ‒ nie tylko literaturę fachową, ale przede wszystkim relacje z życia wzięte. Aby stworzyć Idę ‒ główną bohaterkę mojej powieści, wertowałam blogi prowadzone przez osoby niesłyszące lub niedosłyszące, bądź osoby na co dzień z nimi obcujące. Czytałam wpisy na forach dedykowanych problemowi niedosłuchu. Oglądałam też tutoriale języka migowego. To wszystko pozwoliło mi spojrzeć na całą historię oczami Idy.
U.R.: Pomysł, wena i twórcza kreatywność towarzyszą Pani od lat. Czy utożsamia się Pani z głównymi bohaterami, czy jednak jest to tylko wyobraźnia, którą przelewa Pani na papier.
A.Z.: Zawsze podkreślam, że moi bohaterowie są wytworem wyobraźni. Nie mają swoich bezpośrednich pierwowzorów w prawdziwym świecie, ale też nie są od niego zupełnie oderwani. W niektórych postaciach przemycam pewne cechy, upodobania, marzenia, przywary czy sposób bycia mój własny lub znanych mi osób, ale są to raczej subtelne podobieństwa.
U.R.: Główna bohaterka powieści Za ścianą ciszy, Ida, to postać ze skomplikowaną sytuacją życiową, borykająca się z problemami niedosłuchu oraz Adam, mężczyzna po przejściach, wychowujący samotne dziecko. Złożony problem życiowo-emocjonalny zawarty w książce zaciekawia. Mnie natomiast intryguje, skąd taka młoda osoba jak Pani znalazła w sobie odwagę, aby poruszyć w swojej książce niełatwe problemy, szczególnie te społeczne?
A.Z.: Jak powiedziałam wcześniej, wierzę, że trudne tematy trzeba poruszać. Słowo pisane ma dużą moc ‒ może wyrządzić wiele złego, ale też dobrego. Może otworzyć oczy na problem, którego jesteśmy nieświadomi, ale to, że w danym momencie nie mamy z nim do czynienia, czy też jest spychany poza margines zainteresowań, nie oznacza, że go nie ma. Ta książka miała być cegiełką, którą chciałam dołożyć do budowania empatii i tolerancji dla szeroko pojętej inności, bo mam wrażenie, że jako społeczeństwo mamy jeszcze wiele do zrobienia w tym względzie.
U.R.: Czy w trakcie tworzenia swojej książki sięgała Pani do doświadczeń osób niesłyszących i specjalistów z tego zakresu medycyny?
A.Z.: Sięgałam do zapisków w postaci blogów i wypowiedzi na forach. Czytałam o praktycznych trudnościach osób niesłyszących i niedosłyszących w życiu codziennym. Nie konsultowałam się bezpośrednio z żadną konkretną osobą, ale starałam się uzyskać możliwie najdokładniejszy ogląd sytuacji.
U.R.: Podjęła Pani ryzyko i udało się osiągnąć sukces. Jakie to uczucie?
A.Z.: Nie patrzę na pisanie w kategoriach sukcesu czy porażki. Pisanie, a w końcu także publikacja książek i docieranie z nimi do czytelników to bardzo złożony proces i autor na wiele kwestii ma niewielki wpływ, ale rzeczywiście pisząc Za ścianą ciszy, postawiłam sobie za cel skłonienie czytelnika do refleksji, otworzenie oczu na problem i promowanie wspomnianej już empatii. Kiedy otrzymuję od czytelników, również osób niepełnosprawnych czy mających z nimi styczność, informację zwrotną i opinie, że to się udało, czuję ogromną radość i mam poczucie spełnionej misji. Pod tym względem można mówić o sukcesie.
U.R.: Czy i co lubi Pani czytać, jaka jest ulubiona książka i tematyka, która Panią pochłania bez reszty?
A.Z.: Czytam bardzo dużo. Czytanie wyrabia szacunek do słowa pisanego, dlatego wydaje mi się, że bez czytania nie ma pisania. Sięgam po różne gatunki. Do niedawna królowały u mnie powieści obyczajowe i thrillery psychologiczne, ale ostatnio otwieram się na nowe czytelnicze doznania, a kryterium oceny danej książki nie jest dla mnie gatunek, tylko sposób przedstawienia historii, jej autentyczność i spójność. Dużą wagę przywiązuję też do stylu autora i warstwy językowej. Nie lubię powieści niedopracowanych, naciąganych czy zawierających błędy. Na wszystkie inne jestem otwarta. Jeśli chodzi o tematykę, najbardziej pochłaniają mnie te książki, które poruszają trudne, autentyczne problemy.
U.R.: Czym oprócz pisarstwa interesuje Anna Ziobro?
A.Z.: Oprócz książek ważne miejsce w moim życiu zajmuje turystyka górska. Uwielbiam zaszyć się na tatrzańskim szlaku, niekoniecznie jednym z tych najbardziej obleganych, i z plecakiem przemierzać kolejne kilometry. Uważam, że nic tak dobrze nie oczyszcza głowy i nie ładuje wewnętrznych baterii, jak intensywny wysiłek fizyczny w otoczeniu pięknej przyrody.
U.R. A o czym Pani marzy?
A.Z.: Mam raczej przyziemne i typowe marzenia. Marzę o tym, żeby moja rodzina była zdrowa i żebyśmy my, jako ludzie, byli dla siebie lepsi i bardziej wyrozumiali.
U.R.: Jak pogodzić szarą rzeczywistość dnia codziennego, z twórczą pracą i spełnianiem marzeń?
A.Z.: Prawdę mówiąc, nie mam na to konkretnej recepty. Czasami w biegu dnia codziennego trudno wygospodarować chwilę na realizację marzeń, ale wydaje mi się, że jeśli się czegoś bardzo chce, zawsze znajdzie się na to czas. Pisanie powieści wymaga systematyczności, samozaparcia i cierpliwości, ale sprawia mi ogromną radość i jest odskocznią od codzienności. Myślę, że właśnie to mnie napędza.
U.R.: I tak na zakończenie, jakie ma Pani plany przyszłość, o czym będzie kolejna książka i kiedy możemy się jej spodziewać?
A.Z.: W tym roku mają pojawić się jeszcze dwie powieści. Jedną z nich będzie kontynuacja mojej debiutanckiej książki (dokładna data premiery nie jest znana), a druga to opowieść zimowo-świąteczna, która ukaże się nakładem Wydawnictwa Dragon w jesieni i która znów poruszy kilka ważnych i w dużej mierze przemilczanych tematów społecznych. Ukończyłam też pracę nad piątą powieścią, która właśnie trafiła do wydawcy i w najbliższych tygodniach będę oczekiwać na decyzję odnośnie do jej publikacji. Przy okazji zapraszam też na moje profile autorskie na Facebooku i Instagramie, gdzie na bieżąco pojawiają się informacje o mojej twórczości.
Dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia na dalszej pisarskiej drodze, a Czytelników zapraszam na kolejną powieść Anny Ziobro, która właśnie się ukazała 🙂
-
Imieninowa słodycz
Październik to dobry miesiąc, przetykany rudością kusi ostatnimi promieniami radosnego słońca. I właśnie w październiku obchodzę imieniny, które z reguły były wspaniałymi sobotnimi spotkaniami w gronie prawdziwych przyjaciół. Niestety, w tym roku zdrowie mi trochę skomplikowało zamierzenia i w zasadzie nic nie planuję.
Tym bardziej wielką radością, jeszcze przed południem, był dla mnie piękny bukiet z życzeniami miłości do grobowej deski. Takie słowa od mężczyzny, z którym jestem ponad 30 lat, to wielka radość. Moje zaskoczenie i jego łzy wzruszenia tego poranka, prawdziwy czar niespodzianki i prezentu. Czarne kamienie w srebrnej oprawie i złocisty nektar dopełniły uroku nim minęło południe.
Obietnica szampańskiego wieczoru we dwoje z ust człowieka, którego kocham na dobre i na złe pobudziła moje zmysły.
Czym będzie pachniała ta noc pośród blasku migocącej świecy?
Na razie jeszcze nie wiem, ale te życzenia, które dzisiaj dostałam potwierdzają sens istnienia więzi, która potrafi przetrwać wiele. To dobry dzień, by zacieśnić tę nić tylko we dwoje…
-
Refleksje z wczoraj, pewnością z dzisiaj!
Dłuższą chwilę zeszło mi, by uporządkować myśli, te z wczoraj i te na jutro. Tak wiele zdarzeń, które wpłynęły na moje życie, a może jeszcze wpłyną…
Kto wie, kiedy piosenka z tekstem, choćby po angielsku stanie się rzeczywistością. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle, ale jedno wiem na pewno, to ludzie, z którymi jestem związana od lat dają mi niespożytą energię, by się nie poddawać, by dalej realizować pomysły dla nich i z nimi.
Rodzice wychowali mnie tak, że nie ma dwóch moralności, dwóch stron dobra, ani nigdy nie można liczyć na to, że ślizgając się na cudzej pracy można do czegoś dojść.
Ciężkie zasady, z którymi od lat przeżywam każdą swoją porażkę i sukces. Ci, którzy żyją według takich zasad jak ja wiedzą, jakie to jest trudne, wybrać pomiędzy …
A wybrać pomiędzy, w moim przypadku nigdy się nie da, to jest ponad moje siły i postrzeganie rzeczywistości. Dlatego od lat muszę mieć twardy tyłek, bo jak już gdzieś wspominałam, ci, którzy kopią robią to z wielką satysfakcją. Nie sztuką jest mówić o sobie w samych superlatywach, sztuka jest te pozytywne cechy zobaczyć w oczach innych.
Czas pandemii zwolnił działania, dał czas na przemyślenia, jakie?
Nikt nie chciałby wiedzieć, ile wątpliwości i czarnych myśli przebiega człowiekowi w głowie w sekundzie…, ale serce (podobno organ bez uczuć) podpowiada irracjonalne pomysły. Jak wybrnąć, gdy logika rozumu przeciwstawia się impulsowi emocji?
I wtedy mój wzrok padł na Oskara, statuetkę, którą dostałam od swoich ukochanych dzieci. Na niej napis „Za rolę najlepszej matki – Ada, Monika, Łukasz, Strzyżów, 9 lutego 2018 r.” Pisząc łzy spadają mi na klawiaturę, to są właśnie emocje, których rozum nie pojmie. To serce wali nadal ze wzruszenia, bo lata mijają, a moje dzieci nigdy we mnie nie zwątpiły.
„Who Wants To Live Forever” zespołu Queen płynie w tle, ale to dodatkowo rozbraja moje uczucia na okruszki, bo czy naprawdę warto żyć wiecznie?
Tyle dobrego spotkało mnie przez te lata od Ciebie, i od Ciebie też, nie patrz zdziwionym wzrokiem.
Tylko wtedy, gdy w otoczeniu wspaniałych ludzi wiesz, że żyjesz, to żyjesz prawdziwe, każdą cząstką swojego ja. Za to spotykają mnie każdego dnia prawdziwe nagrody, uśmiech przechodnia, dzień dobry na powitanie, przyjazne skinienie głowy i … grono wspaniałych ludzi, którzy są ze mną, ot tak po prostu, z sympatii, pasji, talentu, chęci podzielenia się swoimi pomysłami, i z wielu innych dobrych powodów, dzięki którym mam szczęście, że otaczają mnie cudowni ludzie. Może dla kogoś to będzie dziwne, dla mnie jest darem!
To taki dobry wieczór, by podzielić się tym, co mi w duszy gra, a gra cała orkiestra wspomnień i tego, co przede mną. Wspomnień wór, nie da się go od razu zapleść w pełnię słów, na to przyjdzie zapewne jeszcze czas, ale trzy są bezcenne.
Wydarzenie Stowarzyszenia Zakorzenieni w kulturze „Póki my żyjemy! Przerwane dzieciństwo w scenach z czasów II wojny światowej”. Trzy miesiące przygotowań, mnóstwo pozyskanych środków finansowych, ponad 100 uczestników i… nieprzerwane strugi deszczu… do godz. 12.00 tej niedzieli jeszcze stałam w tych strugach i wiedziałam, że na spotkaniu będą na pewno moje dzieci i żona jednego z członków.
5 osób, które nie zawiodą stanowiło bazę wydarzenia przygotowanego dla całego miasta i okolic. Pogoda pokazała, że nie ma mocnych na perfekcjonizm. Wpadłam do domu, rozgrzewający prysznic, strój z epoki i w niecałą godzinę wróciłam na plac wydarzenia. Wiedziałam, że cały trud poszedł już na marne zapewne dla wielu, ale liczy się przecież każdy widz i dla niego trzeba zachować pełny profesjonalizm mimo wszystko. I Wszyscy, którzy brali udział w tym wydarzeniu, patrzyli na mój nastrój i uśmiech, więc uśmiech był… i nadzieja, że może będzie jeszcze kilka osób, nie dla mnie, tylko dla tych Wszystkich, którzy brali udział w tym wydarzeniu.
I niebo było łaskawe, Anioł Stróż czuwał, a nasi wspaniali Mieszkańcy nie zawiedli. Po prostu, na przekór złej aurze przyszli na spotkanie. Cóż mogę powiedzieć, dziękuję Wam kochani, że nas nie zostawiliście tego dnia samotnie. Nie dla mnie, tylko dla tych Wszystkich wspaniałych wykonawców, którzy dla Was przygotowali ten historyczny przekaz. A ja dziękuję w ich i swoim imieniu.
W zasadzie po takim wysiłku powinno się złapać oddech, gdyby nie fakt, że gazeta, z którą jestem od lat związana w tym roku obchodzi jubileusz 30 lat istnienia na naszym lokalnym rynku. Tego nie dało się przemilczeć, więc gdy pomysł się zmaterializował przedstawiłam go Burmistrzowi Strzyżowa i Dyrektor Domu Kultury. Dzięki ich aprobacie każdy, kto chciał mógł w dniu 25 września br. świętować z nami ten piękny jubileusz. I znowu Mieszkańcy Ziemi Strzyżowskiej nie zawiedli. Czy to nie jest dar niebios? Może nie dar niebios, ale na pewno życzliwość Ludzi tej ziemi, a ja znowu dziękuję, że byliście z nami.
Dzieje, się oj dzieje, bo już następnego dnia była bardzo podniosła uroczystość. Gala wręczenia nagród św. Michała, która od lat towarzyszy obchodom dni naszego Patrona. Zawsze postrzegałam tę nagrodę z wielkim szacunkiem. Od lat piszę wnioski na osoby, które według mnie zasługuję na nagrodę. Cieszę się, bo część z tych osób znalazła już uznanie Kapituły św. Michała i nie tylko otrzymała nominację, ale także w pełni według mnie zasłużone wyróżnienie. Chociaż według mnie sama nominacja jest już wyróżnieniem, ktoś zauważył społeczną pracę osób i postanowił napisać na nich wniosek o przyznanie nagrody. Denerwuje mnie tylko to pozyskanie zgody od nominowanego. Wiem, wiem RODO i inne przesłanki uzasadniają tę zgodę, a jednak, mimo wszystko, z prawdziwej niespodzianki nici!
Dwa lata temu odmówiłam przyjęcia kilku nominacji, ani ja, ani Stowarzyszenie Zakorzenieni w kulturze, według mojego odczucia nie zapracowaliśmy jeszcze wtedy na to, by zmierzyć się z tym wyzwaniem. I od razu próbujących hejtować, wyjaśniam, że nie był to ani przejaw skromności, ani zwykła kokieteria. Ja po prostu uważam, że nagroda, aby była uznana przez społeczeństwo nie może być rozdawana. Ona musi mieć swoją wartość niezbywalną i jeżeli ktoś ją otrzyma, to po prostu na to naprawdę zasługuje. Lepiej mniej niż spłaszczyć jej wartość. Dalej tak uważam i w tym roku złożyłam 5 nominacji, w imieniu Stowarzyszenia Zakorzenieni w kulturze 3 i we własnym 2, dla osób, które swoim działaniem zasługują na to, aby ich zauważyć i docenić. Ja już nie spodziewałam się nominacji, wszak odmówiłam. Dlatego miałam wiele obiekcji, gdy przyszła do mnie Małgorzata Sołtys, abym zgodziła się taki wniosek podpisać. Targały mną duże emocje, bo ja już w kategorii kultura też złożyłam wniosek. Wydawało mi się, że wyrażenie teraz zgody byłoby po prostu nie fair. Małgosia długo mnie przekonywała, a ja wspomniałam sobie te kilka lat z Wami i stwierdziłam, że niech się dzieje. Co ma być, to będzie, a ja nominację traktuję, jako nagrodę za te lata pracy z Wami i dla Was.
Na galę poszłam na luzie, do czasu, aż stwierdzono, że Kapituła uznała, że nagrodę św. Michała w kategorii kultura otrzymuje Urszula Rędziniak. Oczywiście jestem twarda jak skała – zawsze, w ogóle się nie spodziewałam, że mnie tak roztelepie emocjonalnie. I prawdę powiedziawszy ledwo po tych schodkach wyszłam. Może to moje wyobrażenie o wadze tej nagrody, a może wzruszenie, że jednak ktoś docenił moją pracę, a już na pewno wszystko razem spowodowało to, że prawie zaniemówiłam.
Oczywiście prawie, bo gadanie to moja druga natura, ale co mówiłam tego wieczora uświadomił mi dopiero zapis audio video Andrzeja Górza i Macieja Kluski.
Może i dobrze, bo najważniejsze, że nie zapomniałam wspomnieć o Wszystkich tych ludziach, którzy od lat są ze mną. Moje dzieci, przyjaciele i dobrzy znajomi, i Ci mniej znajomi też! Bez Was ta nagroda nie miałaby ani smaku, ani racji bytu.
Gratuluję Wszystkim nominowanym, bo na to zasłużyli, gratuluję Wszystkim wyróżnionym, bo to w tym roku Kapitału św. Michała ich właśnie wybrała, a Wszystkim tym, którzy działają na rzecz naszej społeczności życzę, aby w przyszłym roku ktoś zauważył ich wspaniałą i bezinteresowną działalność, która zostanie uhonorowana nominacją, a przede wszystkim wyróżnieniem w postaci statuetki nagrody św. Michała.
Dziękuję Wszystkim (oni wiedzą), bo w pasji i miłości ukryte skrzydła nadziei skrywają bogactwo Wszechświata!
P.S. Za rok znowu napiszę kolejne wnioski, bo ludzi dobrej woli jest wielu!
-
Nigdy nie mów nigdy i nigdy nie mów na pewno!
Najtrudniej jest pisać o sobie, przynajmniej mnie jest trudno. Wywiady, reportaże i refleksje to bułka z masłem, w porównaniu z tym, gdy powinnam się pochwalić, odkryć swoje ja tak, aby to było jasne i czytelne.
A jeśli się nie da?
Nie każdy lubi mówić o sobie w samych superlatywach, tym bardziej, gdy jest świadomy swoich wad i przywar. A do tego jeszcze te przesądy w XXI wieku, nie do pomyślenia, a jednak…
Moja mama zawsze mówiła: „Nie chwal dnia przed zachodem słońca”. Nie chwalę do dzisiaj, czekam zawsze na finał, by nie zapeszyć. Czego? Wszystkiego, bo nigdy nie wiadomo, co może zawieść, człowiek, sprzęt pogoda. Wszystko bywa zmienne i niepewne, ale uczy pokory, do życia, marzeń i do tego, jaki będzie finał twoich planów. Od lat nie używam słów „na pewno”, ani „nigdy”, bo nigdy nie wiadomo, co się może wydarzyć, a już na pewno niczego nie można być pewnym. Skomplikowane, a może banalne, ale moje własne przemyślenia i doświadczenie nauczyły mnie pokory do zdarzeń przyszłych.
Chyba to jest archaiczne, ale ja też jestem trochę jak antyk, nieszablonowa, niekonwencjonalna i nieprzewidywalna. Na pewno dla wielu dziwna. Ale mnie to nie przeszkadza. Jestem już w takim wieku, że wiele doświadczyłam i widziałam. Jednak zawsze staram się szanować ludzi, ale od najmłodszych lat niewyparzony jęzor i hardość stwarzają mi wiele problemów. Szczególnie w sytuacji, gdy ktoś jest krzywdzony, nie mogę stać obojętnie. Moi rodzice mówili, że przez taką postawę muszę się nauczyć mieć twarde dupsko, bo ci, którzy kopią robią to z wielką przyjemnością. Po latach muszę potwierdzić, rodzice z reguły mają rację.
Aniołem nie jestem, ale Babą Jagą też nie. Po pierwsze, bo nie mam skrzydeł, po drugie, bo tusza zbyt duża. Co by nie mówić obnażyłam się wystarczająco.
Aha i jeszcze jedno, nie lubię jak się mówi do mnie Ulka 🙂
Dlaczego?
Ano, dlatego, że moje imię można odmieniać na bardzo wiele sposobów, poważnie, pieszczotliwie, dobrodusznie, albo tak jak nie lubię.
A dlaczego nie lubię?
Bo tak mówią do mnie z reguły ludzie, którzy mnie nie lubią.
No może się mylę, ale wewnętrzny głos (warczy czasami na mnie) ma swoje przeczucia i odczucia… no cóż, taka jestem.
Kurczę blade, a miałam napisać zupełnie o czymś innym, nagrody, jubileusze, i padający deszcz… taki był zamysł, a wyszła samokrytyka, czyli…
nigdy nie mów nigdy i nigdy nie mów na pewno, bo nie wiadomo, co ci los lub głos serca podsunie… na kartkę zapisaną w kratkę.
Może jutro mi się uda skreślić słowa podziękowania 🙂