-
Piórkiem i szkiełkiem
Od lat obserwuję Mieszkańców Ziemi Strzyżowskiej, którzy zaskakują swoją kreatywnością i pasją. To wspaniała rzecz, móc poznawać ich zainteresowania, poglądy na życie i pozytywną energię, którą dzielą się z innymi. To również zaszczyt, gdy o swoich pasjach i talencie chcą ze mną rozmawiać. Nowy Rok, to również dobry czas, aby spotkać się z kolejną osobą, która od kilku lat nieśmiało uchyla rąbka tajemnicy o swojej pasji, dlatego dzisiaj z radością zapraszam Państwa na wywiad z Kingą Czarnik, pasjonatem wielu dziedzin kultury, miłośniczką jazzu, podróży, fotografii i przede wszystkim malarstwa.
Urszula Rędziniak: Kingo, jesteś rodowitą strzyżowianką, która z wykształcenia jest anglistką. Przez wiele lat pracowałaś jako nauczycielka w strzyżowskim LO, a od lat zajmujesz się tłumaczeniami. Czy to wszystko, co na początku naszej rozmowy powinnam wiedzieć o Tobie?
Kinga Czarnik: Jestem strzyżowianką, ale moje korzenie są w Gliniku Zaborowskim, gdzie zresztą mieszkałam przez pierwsze 9 miesięcy swego życia i gdzie, dopóki żyli dziadkowie, spędzałam wakacje, ferie i święta.
U.R.: Czy nie żałujesz, że zamieniłaś nauczenie języka angielskiego i pracę z młodzieżą, na żmudne tłumaczenia dokumentów?
K.Cz.: Zawsze z sentymentem będę wspominać pracę z młodzieżą, wciąż bliscy są mi nauczyciele, z którymi wówczas pracowałam w strzyżowskim LO. Nie żałuję jednak podjętego 14 lat temu kroku, wciąż mam kontakt z językiem, a praca tłumacza daje mi więcej swobody i decyzyjności.
U.R.: Wspaniała rodzina i zadowolenie zawodowe to dobry podkład do tego by rozwijać swoje pasje. A jakie pasje ma Kinga Czarnik?
K.Cz.: Kiedyś, gdzieś przeczytałam, że pasja to przede wszystkim energia i radość odczuwane wtedy, gdy robimy coś, co karmi naszą duszę, ciało, umysł i emocje. Idąc tym tropem jestem chyba mistrzynią pasji (śmiech). Namiętnie patrzę w niebo, na chmury, na gwiazdy. Uwielbiam zachody słońca, nad wodą, w górach, nad Strzyżowem. Serce bije mi mocniej kiedy spacerując w słuchawkach słyszę Szopena, kiedy gra mój syn, mąż, tracę grunt pod nogami słysząc organy w kościele. Nie potrafię odłożyć dobrej książki na drugi dzień, czytam całą noc. Nawet podczas długiej podróży nie odrywam oczu od tego co za szybą samochodu, samolotu, pociągu. Temperatura mojego ciała wzrasta kiedy maluję. Czas przestaje płynąć. Jest teraz i tutaj. To jest ta energia i radość, to są emocje.
U.R.: Kiedy i dlaczego narodziła się Twoja pasja malarska? Czy pobierałaś nauki z tej dziedziny sztuki?
K.Cz.: Pamiętam lato, drewniany domek moich dziadków, babcia siedząca pod domem na złożonych tam deskach. Ja w wieku chyba jeszcze przedszkolnym. Z farbkami i jakimiś karteczkami, które w końcu się skończyły. I radość babci kiedy na obielonych belkach chałupy zaczęły rosnąć kwiaty, latać motyle i pszczoły. To chyba moje najwcześniejsze wspomnienie radości z tworzenia.
Były lata 70/80-te, nie wiem jak mama to robiła ale zawsze miałam ze sobą węgielek i kartki. I kopiowałam wszystko, ilustracje z bajek wiszące w poczekalni u pana doktora, imieninowych gości rodziców, miałam specjalny zeszyt, w którym notowałam przeczytane książeczki robiąc do nich ilustracje. To dzieciństwo.
W liceum poznałam panią Martę Bajgrowicz, która prowadziła zajęcia plastyczne w strzyżowskim Domu Kultury. To był początek mojej przygody z farbami olejnymi, która zakończyła się po zdanej maturze. A potem 30 lat nic. Studia, praca, rodzina i gromadzenie w głowie obrazów, które namaluję na emeryturze (śmiech). Potrzebę zatrzymania chwili wspomógł mi aparat fotograficzny. Z góry zaznaczam, że nie myślę o sobie FOTOGRAFIK, robię zdjęcia, po prostu. Licząc na odrodzenie na emeryturze gromadziłam farby, podobrazia, pędzle. Któregoś dnia dostałam od syna własnoręcznie wykonane sztalugi (które służą mi do dziś). Los zrządził pandemię i lockdown. Odrodzenie pasji nastąpiło wcześniej niż planowałam (śmiech). Dosłownie rzuciłam się na malowanie. Nie wiem dlaczego narodziła się moja pasja malarska, wiem dlaczego nie pozwolę jej już na przerwę, czerpię z niej energię i radość.
U.R.: Co najczęściej możemy zobaczyć na Twoich obrazach? Skąd czerpiesz inspirację?
K.Cz.: Jestem obserwatorem, uwielbiam przyrodę, architekturę. Lubię analizować ludzkie twarze. To wszystko wpływa na temat moich prac: kamieniczki, portrety, ośnieżone góry, jesienne drzewa, ale też abstrakcje, które są odzwierciedleniem chwili, stanu ducha.
U.R.: Jaką techniką najbardziej lubisz tworzyć obrazy?
K.Cz.: Maluję akwarelami i farbami akrylowymi.
U.R.: Kiedy możemy się spodziewać spotkania na wernisażu z Twoimi pracami?
K.Cz.: W dniach od 3 do 24 lutego będzie miała miejsce wystawa moich prac w Oficynie Dworskiej w Zespole Parkowo Dworskim i Folwarcznym w Wiśniowej. Nie planuję oficjalnego wernisażu, wszystkich chętnych zapraszam do Wiśniowej w dogodnym dla siebie momencie, a jeżeli ktoś chce się ze mną tam spotkać proszę o telefon: 607446575.
U.R.: Wiem, że Twoją pasją są też podróże i fotografia. Czy te pasje są ze sobą w jakiś sposób połączone?
K.Cz.: Tak, oczywiście. Każda podróż ma swoją kronikę fotograficzną.
U.R.: Skąd właściwie wzięła się u Ciebie taka chęć poznawania zakątków świata i zatrzymywania pięknych widoków z czasu i miejsca?
K.Cz.: Znów sięgnę dzieciństwa, w czasach PRL-u miały miejsce wycieczki zakładowe. Jeździłyśmy z mamą na wszystkie. Ogarniało mnie cudowne uczucie kiedy w podręcznikach szkolnych rozpoznawałam miejsca, które widziałam na własne oczy. Chciałam więcej, dalej. Na studiach zaczęły się wyjazdy zagraniczne, znajomość języka ułatwiała mi znacznie takie eskapady. Nie ukrywam, że wtedy głównym celem wyjazdów było dorobienie sobie do budżetu studenckiego, zawsze jednak część oszczędności przeznaczone było na zwiedzanie. Zakup pierwszej lustrzanki w Nowym Jorku był nie lada przeżyciem. Robienie zdjęć nabrało innego wymiaru. I zawsze ujęcie miało być takie jaki obraz malował się w mojej głowie.
Teraz podróżujemy rodzinnie w różne mniej lub bardziej odległe miejsca, a biblioteka fotograficznych wspomnień rośnie.
U.R.: Solina i Bieszczady to jedno z Twoich ulubionych miejsc. Dlaczego tak często tam wracasz?K.Cz.: W Bieszczadach zakochałam się w liceum. Z ciężkim plecakiem ze stelażem, puchowym śpiworem, w średnio wygodnych butach maszerowałam z szeroko otwartymi oczami i mocno bijącym sercem. Wiatr we włosach, ciepło słońca na twarzy, zapach traw i smak borówek, malin, jeżyn. I ta przestrzeń. Muszę być na szlaku każdego roku, najchętniej jesienią. Bieszczady są wciąż takie same, a ja, pomimo upływu lat, czuje się tam jak wtedy kiedy miałam 18 lat.
A Solina? To nasz drugi dom. Od wiosny do jesieni mamy tam przycumowaną łódź żaglową. Każdą wolną chwilę chciałoby się tam spędzać, wstać razem ze wschodem słońca i wskoczyć do wody, obserwować przepływającą obok rodzinkę kaczek, czy Perseidy spadające z nieba w sierpniu. A przy ognisku, wieczorem, wsłuchać się w odgłos trzaskającego drewna i piekącej się kiełbaski na patyku.
U.R.: Muzyka też jest jedną z Twoich pasji. Przekładasz niebanalne dźwięki w domowym zaciszu nad wiadomości telewizyjne. Skąd takie zamiłowanie?
K.Cz.: Kolejny raz wrócę do swojego dzieciństwa, pomimo trudnych bądź co bądź czasów, w moim domu była muzyka – magnetofon szpulowy, później też gramofon. Na 18 urodziny dostałam swój pierwszy radiomagnetofon. Moje horyzonty muzyczne znacznie się poszerzyły kiedy poznałam Przemka, mojego męża. Scedowaliśmy też muzykę na syna (śmiech).
Od 20 lat żyjemy bez telewizora i telewizji. Nie oznacza to, że jesteśmy odciętymi od świata odludkami, mamy Internet i komputery. Ale zamiast „gadającego” od rana do wieczora, czy trzeba czy nie, telewizora u nas jest muzyka.
U.R.: Jakie gatunki są Ci najbliższe i dlaczego?
K.Cz.: Wszystko zależy od chwili, nastroju, miejsca, towarzystwa. Kiedy spaceruję nakładam słuchawki i oczywiście słucham muzyki poważnej. W domu moi panowie dużo eksperymentują, słucham cierpliwie (śmiech). Pamiętam jak raz w ramach takiego eksperymentu, na życzenie dwunastoletniego syna, pojechaliśmy na Rawa Blues Festival. Jazz to muzyka, którą odbieram najlepiej w klubie, na żywo. Koncerty, są integracją wszelkich zmysłów. Bez względu na gatunek muzyczny, muzyka na żywo dociera do mnie najlepiej.
U.R.: Wiem, że cała Twoja rodzina jest bardzo muzykalna, a czy też grasz na jakimś instrumencie lub śpiewasz?
K.Cz.: (Śmiech) Nie odważyłabym się! Pozostawiłam sobie taniec, wypełniam lukę, którą w kwestii muzycznej nie zapełniają moi panowie. Uwielbiam tańczyć, cokolwiek, kiedykolwiek, jakkolwiek.
U.R.: Kinga jesteś żoną, matką, pracujesz zawodowo, więc czas masz wypełniony dość szczelnie, a doba nie jest z gumy. Jak sobie wszystko dobrze zaplanować i zorganizować, aby znaleźć czas na tak różnorodne zainteresowania i je pielęgnować od tylu lat?
K.Cz.: Jestem typem kobiety harcerki, zawsze mam plan. Wszystko przemyślane wcześniej i zapisane. Oczywiście w życiu kobiety tak bywa, wszystkie o tym wiemy, że czasem tej chwili dla siebie brakuje, ale na szczęście dzieci rosną i przychodzi twój moment. Dziś nasz syn jest już dorosły, a tłumacz jest zawodem wolnym więc, oprócz kilku prawnie usankcjonowanych przypadków, jestem swoim szefem i pracownikiem. Dlatego chwytam dzień.
U.R.: Czy myślałaś kiedykolwiek o twórczości literackiej, o prozie lub poezji w wyrazie Kingi Czarnik?
K.Cz.: Siedząc na progu chatki dziadków pisałam wierszyki. Pisałam opowiadania, razem z koleżanką pisałyśmy teksty do przedstawień w szkole. Kiedy pisało się jeszcze listy, uwielbiałam to robić. Jeżeli kiedykolwiek zdecyduję się na twórczość literacką będzie to tekst o życiu.
U.R.: Kingo, a jak na Twoje pasje zapatrują się najbliżsi? Wsparcie i zrozumienie, to bezcenny dar. Znajdujesz je w swoim otoczeniu na co dzień?
K.Cz.: Jestem prawdziwą szczęściarą, mam wsparcie i pomoc moich najbliższych.
U.R.: Jakie plany na przyszłość ma Kinga Czarnik?
K.Cz.: Chcę rozwijać się malarsko, syn sukcesywnie obdarowuje mnie podręcznikami do fotografii, może więc podniosę swe kwalifikacje i w tej dziedzinie. Chciałabym też spróbować się w rzeźbiarstwie.
U.R.: O czym marzysz, czy postawiłaś sobie jakieś wyzwania w tym Nowym 2023 roku?
K.Cz.: Moim wielkim marzeniem jest podróż śladami Vincenta van Gogha. Fascynuje mnie jako malarz i człowiek. Dlatego też użyłam jego słów jako motto mojej wystawy w Wiśniowej, cyt.: „Chodzi o to, by uchwycić nieprzemijające w tym, co przemija”.
Nie stawiam sobie wyzwań, chcę żyć w spokoju, a wyzwania wprowadzają nerwową atmosferę. Jeżeli będę miała, czy chciała cos zrobić, zrobię to.
U.R.: Dziękuję serdecznie za rozmowę i życzę Ci spełnienia marzeń, wspaniałej wystawy i nieustającej weny w kreowaniu swoich pasji i sukcesów w życiu.Kinga Czarnik emanuje pozytywną energią i radością życia. W dzisiejszych szarych czasach dobrze przebywać z takimi osobami. To ważne, że poszukuje chwil szczęścia zarówno w otaczającym nas świecie, jak i wewnątrz siebie, pielęgnując swoje pasje i rozwijając zainteresowania, które wzbogacają ją samą i jej bliskich. Jeszcze przed rozmową nie wiedziałam, że Kinga zdecydowała się pokazać szerszej publiczności swoje prace malarskie. Myślę, że warto będzie patrzeć jak się rozwija i wzbogaca artystycznie w różnych dziedzinach kultury. Coś mi mówi, że niebawem pochyli się znowu nad kartką papieru i z piórem w dłoni namaluje słowny obraz ze skrawów życia, obserwacji i wrażeń. Przypuszczam, że to też będzie emocjonalny obraz, tylko w innym formacie. Życzę jej wielu takich niespodziewanych zwrotów w życiu, które tu i teraz przyniosą jej radość życia, a nam przyjemność z przebywania w otoczeniu kolejnego człowieka z pasją, która ubarwia tę naszą codzienną rzeczywistość.
P.S.
Miałam przyjemność być na wystawie Kingi i posłuchać jej opowieści na temat tworzenia obrazów na żywo. To było bardzo miłe spotkanie, a różnorodność obrazów i technik malarskich zaskakuje.
Jak Kinga tworzy i jakie pomysły ma już w wyobraźni, to zapewne dobry temat na kolejną opowieść. Myślę, że warto odwiedzić oficynę w Centrum Kultury i Turystyki w Wiśniowej, by osobiście przekonać się o artystycznej duszy Kingi i niebanalnym talencie. -
Pinokio
Wspomnienia baśniowej krainy,
w twardej oprawie dzieciństwa
objawiły się błękitem ścian domu Dżepetta
i malunkiem drewnianego chłopca,
którego twarz zaburzała harmonię uroku
w obrazie szpiczastego nosa.
Historia opleciona barwą
fantastyki i okrucieństwa
jak większość opowieści z dzieciństwa
miała szczęśliwe zakończenie
przesiąknięte morałem
pozytywnego bytu,
a dzisiaj prosto, szybko i krótko
toczą się bajkowe opowiadania,
w pędzie współczesności
karykaturą dobroci
kusząc dziecięce wyobrażenie
nadchodzącej dorosłości.
Gdzie się podziały baśnie
ze szlachetnym zakończeniem
zwycięstwa dobra nad złem?
-
Wiersz pozytywnie zakręcony
łaskawym okiem rankiem spojrzałam
na filiżankę pełną kakao
z uznaniem w głosie bijąc ci brawo
śniadanie chwaląc ruszyłam żwawo
i powiem szczerze to nie są żarty
gdy człowiek rusza z domu nażarty
do tego jeszcze w dobrym humorze
czego chcieć więcej mój dobry Boże
lecz nagle kamień na drodze stanął
wbity głęboko nie czmychnął zając
więc ja koziołki trzy wykręciłam
i jak padalec wężem ruszyłam
tocząc się z górki głośno krzyknęłam
i dobrą passę z lekka przeklęłam
na dole górki już lepiej było
optymizm wrócił śmiało się ryło
bo przecież dzisiaj dzień zakręcony
wiją się wszędzie świńskie ogony
nie dam się zmamić złym prognostykom
rozgonię smutki choć zegar tyka
i czas do pracy spóźnieniem grozi
pójdę się przebrać nie będę razić
i piorunami nie będę biła
pozytyw kręci więc będę miła!
-
Karciane serce
Walet kier wyprostowany
przepowiedział miłość
gdy stanął majestatycznie
po lewej stronie mojej kartywróżba rozłożonego tarota
stała się przepowiednią
kiedy smutek zapukał
do drzwi domorosłej wróżki
z nadzieją udanego jutratak to już jest w życiu
gdy samotne serce
w swojej naiwności
próbuje znaleźć miłość
za wszelką cenę! -
Magia sugestii
W horoskopie na Nowy Rok zapisano przepowiednię,
że każdy znak zodiakalny na swej drodze spotka brednie.Z wielkim wyczuciem i taktem rozpisano zamaszyście,
że Baran w swej upartości seksualne zmieni podejście,
a Byk w zajadłym uporze w wakacje zatnie się nożem.
Do tego jeszcze Bliźnięta, o których nikt nie pamięta,
w rozpaczy urodzinowej zaciągną kredyt na święta.
Ciut lepiej będzie u Raka, zaległości swe nadgoni
balansując zawdy na wspak, nie wyciągnie nawet broni.
Lew z natury władczy bywa i choć pewny swej potęgi
będzie zdziwiony porażką, dokuczą życiowe cięgi.
Jesienna Panna z uśmiechem, w tanecznym powabna pląsie
przez nieuwagę się potknie, i też skończy w łzawym dąsie.
Skorpion z natury sceptykiem, niedowierza w horoskopy
i pewny swego pancerza, zapomniał – los parzy w stopy!
Za to Strzelec z łukiem dąży, by pokonać wszystkie anse
skupiony na przepowiedni nie zmarnuje swojej szansy.
Koziorożec choć zadziorny, dobrze zna swe możliwości,
więc z zasady jest ostrożny, by od życia nie wziąć kości.
Wodnik outsider z natury, choć przenosić może góry
musi skupić się na ziemi, aby nie spaść z wielkiej chmury.
Ryba za to jest szczęśliwa, z wielkim luzem sobie pływa,
ale nie wie że do czasu, bo to susza ambarasu.Przepowiednia sprawiedliwa, każdy znak dziś wyróżniła
żeby rok się im nie dłużył i wraz z wróżbą lepiej służył,
no bo przecież wszystkie znaki znane są z hecy i draki,
a optymizm triumfuje i co roku z nas żartuje! -
Mała syrenka
Bajki, legendy i ludowe podania towarzyszą mi od zawsze, czyli chyba jeszcze gaworzyłam, gdy do mojej głowy tłoczono przeróżne barwne opowieści. A że były barwne, to wiem na pewno, bo do dzisiaj moja wyobraźnia wyprzedza nawet słowo czytane, snując wizje nad wyraz wielobarwne, chociaż nie zawsze w kolorach tęczy. Dlatego od lat nie lubię oglądać ani czytać horrorów, bo potem całą noc muszę uciekać przed niebezpieczeństwem, które czyha na mnie zza każdego winkla. No cóż, taka moja uroda, że wolę baśnie z dobrym zakończeniem niż stosy trupów ścielących się gęsto w każdym rowie.
Jak sięgam pamięcią, bajki i baśnie pochłaniały mój czas bez reszty. Nawet gdy musiałam skrywać się pod kołdrą z latarką lub wymyślać tysiące powodów, szczególnie tych naukowych, przykrywając ciekawą opowieść, choćby książką do algebry. Tak na marginesie matematyka to był mój ulubiony przedmiot, od zawsze.
I tak mi zostało do dzisiaj, niby nic nie muszę, a jednak czasami trzeba oszukać czas, by wykraść chwilę dla siebie i opowieści, która pochłania mnie bez reszty. Jak ja się muszę wtedy nagimnastykować, aby przekonać samą siebie, że w sumie to przecież nic się nie stanie jak skończę ten rozdział… a może jeszcze ten następny, bo akcja jest taka ekscytująca.
Potem przychodzi szara rzeczywistość i nie ma nikogo, kto by wykonał za mnie zaległe zadania i to niestety nie matematyczne równanie z dwoma niewiadomymi, a stos niezałatwionych terminowych, życiowych spraw.
Hmmm…. Tylko, że ich nigdy nie przerobię, już to sprawdzałam.
Żebym nie wiem jak się sprężała, uporządkowała, pozałatwiała, posprzątała, to gdy wpadnie mi w ręce opowieść, którą czytam bez wytchnienia, to wówczas jak grzyby po deszczu rosną sprawy, ważne, ważniejsze, pilne i niezwłoczne. To moje „przekleństwo”, że wolnych chwil stosunkowo brak.
A taka mała syrenka, która na skale wodziła na pokuszenie marynarzy, śpiewając im do snu… ach, przecież ona też miała tylko wolny czas bez granic, do czasu… aż się zakochała, a potem same trudy i praca.
A gdzie jest happy end?
Na skałach, pośród fal oceanu, gdy nikt i nic nie zburzy twojej samotności…W sumie to jest jakiś wybór, ale czy na pewno szczęśliwe zakończenie?
-
Rachunki
po jedzeniu
sytość umysłu
doskwiera
a senność łamie
każdą kosteczkę
do czasu
aż oko rzuci cień na stos
papierów
z terminem płatności
wahadło zmęczenia
zamiera wówczas
na chwilę
gdy liczydło
dodaje w skrytości
bajońskie sumy
codziennej rozpusty
gaz
prąd
woda
śmieci
jak dobrze
że dorosły nam
już dzieci
-
Osiołkowi w żłobie dano…
Uwielbiam sprawdzać, czy znane mi przysłowia i powiedzenia nadal są aktualne, i czy ich sens na pewno jest właściwy w odniesieniu do współczesnych zachowań, szczególnie tych ludzkich w otoczeniu przyrody. W ogóle matka natura jest nierozerwalnie związana z moimi przemyśleniami. Szczególnie ta dająca dobrą energię i podnosząca siły witalne. Na przestrzeni wieków także symbole zwierząt, zamknięto w wielu przemyśleniach, przede wszystkim w sferze spostrzeżeń, które najczęściej naśmiewają się z naszych przywar lub ostrzegają przed grożącym niebezpieczeństwem czyhającym zza rogu.
I chociaż praktycznie każdy z nas, od czasu do czasu rzuci taki wtręt, znany od pokoleń, to jednak rzadko kiedy zastanawiamy się, czy spowodowała to głęboka więź z otoczeniem, czy tylko przyzwyczajenie. A przecież przyzwyczajenie to nasza druga natura, więc ciągnie wilka do lasu. I tak wchodząc w głąb tego gąszczu przysłów i metafor zasłuchałam się w szelest liści, który od razu ostrzegł mnie, by nie wywoływać wilka z lasu. W sumie słusznie, bo niebezpieczeństwo czyha wszędzie, szczególnie gdy człowiek człowiekowi wilkiem.
A jednak ciekawość przezwyciężyła strach i krok za krokiem (gęsiego) ruszyłam w wir zwierzęcej frazeologii, bo przecież nie będę siedzieć jak mysz pod miotłą. Oby mi tylko z tego nie wyszła kaczka dziennikarska. Przeszukując pamięć, zaglądając w każdy jej zakamarek, uświadomiłam sobie, że najwięcej niepochlebnych ludzkich cech i postępowań przypisano psom i kotom oraz koniom i wilkom, a może się mylę?
Zatrzymałam się na moment i zapatrzyłam się jak sroka w gnat, stojąc dumnie jak paw w brzozowym zagajniku dobrej energii. Liście już pożółkły, spadając pojedynczo, a wiatr rozczesywał dyskretnie włosy smagające biały pień. Ten krajobraz zniewalał i zmuszał do chwili odpoczynku. W sumie czemu nie, przecież robota nie zając, nie ucieknie. Obejmując brzozę wsłuchałam się w opowieści lasu, wszakże nie będę dzielić skóry na niedźwiedziu, a chwila odpoczynku należy mi się jak psu zupa.
W tych leśnych ostępach zwierzyny ani śladu, a właściwe ślady są, tylko że ja w dalszą drogę wybieram się jak sójka za morze. Zapachniało grzybnią, kusząc mnie do dalszej wędrówki, to dobry znak, bo taka podróż jawi się również szlachetnymi skarbami, chociaż jeden prawdziwek tak jak i jedna jaskółka wiosny nie czyni. Dlatego nie zwlekając dłużej ruszyłam przed siebie żwawym krokiem gapiąc się w ziemię, jak sroka w gnat, no bo trofeum już w dłoni mam, więc w sumie pierwsze koty za płoty.
Po chwili słońce wyszło zza chmur ożywiając kolory jesieni, ach jak się złoci i czerwieni, w tym lesie pamięci, tworząc niezapomniane obrazy, więc znowu zagapiłam się jak wół na malowane wrota, za nic mając upływający czas. Tyle zwierząt wokoło mnie rozsiewa swój urok, a ja skąpię im miejsca, tak jakbym miała węża w kieszeni…
Niedobrze, bo trafiło się ślepej kurze ziarno i nie pamięta wół jak cielęciem był, a tu w ostępach, coraz gęściejszy mrok zaczyna zapadać, i górki, jakieś takie inne. Obym nie zaczęła z tej nonszalancji płakać jak bóbr. Po trosze zaczynam wyglądać jak strach na wróble, a do tego ten strach ma wielkie oczy! Zapomniałam, że dzieci i ryby głosu nie mają, a ja dziecko natury wymądrzam się niczym jajko mądrzejsze od kury!
W lesie wszystkie drogi wydają się właściwie takie same, a drzewa rosną niczym grzyby po deszczu, i tylko moje roztargnienie podłożyło mi świnię, gubiąc powrotną drogę. W takiej sytuacji nie można jak struś chować głowy w piasek, tylko trzeba zachować się jak szczwany lis i podjąć wyzwanie odnalezienia właściwej drogi, aby nie chodzić jak błędna owca w kółko.
Niebo zlitowało się nade mną wypuszczając słońce z objęcia chmur, już wiem, gdzie jest północ, więc nie dam się zapędzić w kozi róg!
Pośpiesznie ruszyłam przed siebie, zostawiając w oddali rozważania o zwierzętach i ich powiązaniu z moim światem. Realnie rzecz biorąc lepiej było się skupić na zbieraniu grzybów niż rozmyślaniach. A jednak nieuwaga przyssała się do mnie jak pijawka, i wystający z ziemi gruby korzeń stanął na mojej drodze niczym wilczy bilet, a może czarna owca, wyrządzając mi krecią robotę, gdy turlałam się po stromym zboczu prosto do zimnego strumienia. To mnie naprawdę obudziło, wszak baba z wozu koniom lżej, pomyślałam wylewając krokodyle łzy nad zwichniętą kostką, a przecież gdyby kózka nie skakała…
P.S. Jak dobrze wstać skoro świt i zamiast bazgrać jak kura pazurem kliknąć w klawiaturę!
-
Równonoc jesienna
Tej nocy obudziłam się nim wskazówki zegara
wybiły godzinę 03:04. To dobry czas,
ostatnie tchnienie lata wpadło przez uchylone okno
i zamarło…
Jakby chciało mi powiedzieć:
– Do zobaczenia wkrótce!
Poryw świeżości i tęsknota zawisły w pokoju czekając
na moją reakcję. Jednak pełnia nocy nie nastraja
do gwałtownych zrywów i porywów chwili.
Leniwie przeciągnęłam ramiona i poprawiłam poduszkę
wyrzucając z siebie westchnienie przeszłości.
Lato właśnie minęło, a jesienna szarówka na dobre
zagości w mym sercu nim poranek rozświetli
zachmurzone drzwi do raju.
Kolejny dzień życia, w nowej odsłonie…
lubię tę porę roku, las góry i źródła bicie
w odcieniach rudozłotych, lecz w tych kolorach
wyjątkowo mi nie do twarzy!
-
Bezsenność
Jesienne barwy zaczęły już rozpychać się łokciami,
choć liście spragnione wody nie chcą jeszcze umierać.
Błogosławieństwo deszczu zmyło kurz i napoiło drzewa,
gdy kropla za kroplą ożywiło wyschniętą ziemię,
najpierw delikatnie gładząc spragnioną glebę,
by nim nadszedł mrok zabębnić z rozmachem w taflę szyby.
Sen zauroczony melodią podszedł do okna
zabierając upragniony czas, zamknięty
w ziarnach zabytkowej klepsydry.
Przewracając się z boku na bok
nie mogłam uwolnić refleksji od łez nieba,
które rozbudzając mroczną fantazję
zakłóciły rytm wyciszonej nocy.
Zegar przesuwał wskazówki nieubłagalnie
zbliżając się do świtu jutra, a ja
w rozpaczy niewyspania zaklęłam w duchu
i skierowałam swoje myśli ku liczeniu baranów!