• Blog

    Złoty mikrofon

    Przeglądając You Tube w poszukiwaniu nowości muzycznych wpadłam na samą siebie.
    Nie martwcie się, nie śpiewałam 😂🤣😅
    Jednak wróciły wspomnienia wrześniowo-październikowych spotkań Kręgu Twórczego Arche w Bibliotekach Ziemi Strzyżowskiej.
    To był magiczny czas z Ludźmi i dla Ludzi 🙂
    A do tego złoty mikrofon, który Rafał Chmiel kupił mi kiedyś do piwnic Midasa i powiedział „Pamiętaj, on jest tylko dla ciebie…”
    Zaczarowany mikrofon, który sam układa słowa, aby płynęły bez yyyy i mmm, po prostu rewelacja 🤩
    Obejrzałam ten filmik i wzruszyłam się na wspomnienie popołudnia w Gminna Biblioteka Publiczna we Frysztaku ze wspaniałymi Ludźmi 😘i dziękuję Joanna Pasek za filmik, o którym do dzisiaj nic nie wiedziałam 😘
     
    P.S.
    Dla chętnych tuż po słowie można będzie posłuchać wspaniałych muzyków Magdalena Kawa – Oprawa muzyczna ślubu, Weronika Kruczek, Fryderyk Kruczek, Bogdan Janik, Bogdan Szewczyk
     
  • Blog

    Czasami wystarczy być tylko sobą!

    Najpierw musiałam ochłonąć. Niestety, z natury jestem furiatem, więc działam żywiołowo. Od lat ćwiczę się w powściągliwości, jednak czasami sytuacja sprawia, że ta moja wada jest szybsza niż zdrowy rozsądek. Dlatego gdy dostałam informację, że gazeta codzienna Nowiny po raz kolejny bez mojej zgody wytypowała mnie do jakieś plebiscytu, to wszystkie moje zwoje rozpaliły się do czerwoności. Ale mnie wtedy poniosło!

    To był piątek roboczy i na szczęście gazeta leżała w sekretariacie. Przeglądnęłam ją i masz babo placek, jak nic ujrzałam swoje zdjęcie w gronie innych kobiet, a przecież nikt mnie nie zapytał czy może je wykorzystać. Jak mam nerwy, to tysiące myśli mkną na minutę, a w głowie buzuje z tysiąc odpowiedzi. Co prawda w lipcu jeden z redaktorów napisał do mnie, że chciałby mnie nominować w takim konkursie, ale mu odpisałam, że działam z pasji, a nie dla wpływów i to nie jest konkurs dla mnie. I tutaj skończyła się nasza korespondencja, więc uznałam sprawę za niebyłą.  Jak się okazało mój brak zainteresowania taką formą promocji własnej osoby okazał się bezskuteczny. Poszłam więc poradzić się do mojej przyjaciółki, co z tym fantem zrobić. Znam mechanizmy prawne, znam swoje prawa i możliwości, ale ona uśmiechnęła się i powiedziała, że przesadzam. Przecież zostałam uznana za jedną ze 100 wpływowych kobiet Podkarpacia i w zasadzie to powinnam być z tego dumna.

    Hmmm… przegadałyśmy temat i trochę się wyciszyłam, bo w sumie dziewczyna miała rację, ktoś spoza Ziemi Strzyżowskiej zauważył moją osobę i wieloletnią działalność, i być może faktycznie chce pokazać, że warto dzielić się pracą z potrzeby serca i pasji. W sumie mam tego dowody każdego dnia, bo oznaki szacunku i sympatii są obecne na każdym kroku. Widzę to w sklepie i na ulicy, gdy ludzie się ze mną witają, zagadują, albo tylko uśmiechają. Szczególnie jest to widoczne na wszelkiego rodzaju wydarzeniach, tam ludzie okazują mi tyle życzliwości, bezinteresownie i zawsze z nutą sympatii.

    Myślę, że przez te wszystkie lata działalności społecznej jestem w pewien sposób rozpoznawalna, a że uwielbiam przebywanie wśród ludzi, oni odpłacają mi tym samym. To jest wielka radość! O tym zresztą niejednokrotnie już wspominałam, bo nie każdy ma takie szczęście jak ja, do dobrych, wartościowych i przyjaznych ludzi, którzy stają na mojej drodze.

    Wracając jednak do plebiscytu, okazało się, że po wydaniu gazety z nominowanymi kobietami to Czytelnicy w głosowaniu sms-owym mają oddać głosy, aby mogła być wybrana ta najlepsza, najbardziej wpływowa kobieta.

    Dodać sobie takiego splendoru, to fajna sprawa chyba dla każdego. Też lubię, gdy ludzie zauważają moją pracę i dostaję za nią pochwały. Przecież to normalne, takie oczywiste, że trud i pomysł mogą zostać nagrodzone.

    I w tym miejscu musiałam zejść na ziemię, bo sms w tym konkursie jest oczywiście płatny. Wówczas znowu poczułam się niekomfortowo, bo nie widzę potrzeby, aby ktoś kupował głosy, a nawet całe pakiety, aby podnieść mnie w rankingu uznania.

    Ja naprawdę znam swoją wartość i wiem, ile dobrej energii dostaję każdego dnia od ludzi, i to nie tylko z mojego najbliższego otoczenia. To jest bezcenne i tego nie kupię za żadne pieniądze, a już na pewno nie za sztucznie napędzaną wygraną.

    Dlatego uważam, że jeżeli gazeta Nowiny chce ze mną przeprowadzić wywiad, to zapraszam, naprawdę mam o czym opowiadać, ale nie zgadzam się na złudny blichtr i sztuczną wygraną!

    Moi kochani, jeżeli uważacie, że faktycznie zasłużyłam na słowo uznania to mi to powiedzcie, uśmiechnijcie się do mnie, przyjdźcie na nasze wydarzenia, a jeżeli chcecie wysłać sms-a to wpiszcie numery pomocy dla powodzian lub innych potrzebujących ludzi.

    Ja mam Was, swoje pasje i to mi wystarczy!

     

    P.S.

    I wcale nie jestem skromna, po prostu jestem sobą 🙂

     

    Urszula Rędziniak

  • Blog

    Czas dobrych wiadomości

    Ta myśl od dłuższego czasu wraca do mnie niczym natrętna mucha, podgryzająca łydkę w ciepłe popołudnie. Machniesz ręką, a ona odtrącona odlatuje tylko na ułamek sekundy i wraca na swoje ulubione miejsce opalonej skóry. Niby nic, a jednak zakłóca czas przeznaczony na leniwy odpoczynek. I tak przez kilka miesięcy wierciła się z tyłu głowy, aż musiałam z nią coś zrobić. Nie wiem jak inni, ale gdy mnie tak uwiera, to muszę zareagować, chociaż nie lubię musieć. Taki paradoks życia codziennego, gdy wszystko we mnie krzyczy, na nie!

    Teraz ten krzyk zamienił się w warczenie, bo gdzie nie zaglądnę, tam dramat, tragedia lub chamstwo. Brzęczenie natrętnej muchy zastąpiły groźne hieny, paskudne i wyrachowane, prawie jak w bajce „Król lew”. I nie mówię tu w ogóle o polityce, bo wychodzi na to, że przepychanki słowne stały się już (niestety) normalnością. Od tego można się odciąć, wyłączyć na chwilę ekran telewizora lub monitora i myśli skierować na rzeczy inne. Dla jasności, by nie snuć niedopowiedzianych domysłów, zawsze głosuję i wybieram ludzi, których uważam za mądrych.

    Ot taki wtręt, by nie było złudzeń, że czas dobrych wiadomości to agitacja. Niestety nie nadaję się do takiej roli, chociaż lubię sadzić kwiatki.

    Wracając do meritum, zauważyłam od pewnego czasu taką modę na czas złych wiadomości, im więcej i dosadniej, tym lepiej. I gdy napierają na mnie z każdej strony, nawet na ulicy, to zaczynam się dusić. Taka moja natura, że nie mogę przebywać za długo, ani wśród toksycznych osób, ani żywić się padliną informacyjną. Po prostu wtedy gasnę, bo złe rzeczy zabierają mi dobrą energię. I tak zapadam się w sobie, zamykam uśmiech, a oczy tracą blask. Jak niewiele trzeba, by odebrać radość życia. Wiele natomiast trzeba siły, aby ją odzyskać.

    Nie jestem „Siłaczką”. Wiem, że zdradzam teraz swoje słabe strony, a hieny już zacierają ręce. Ot co, ale przecież w tej smutnej rzeczywistości zawsze można włączyć sobie bajkę, taką z morałem i dobrym zakończeniem, gdzie szlachetność i miłość wygrywają, a potem wszyscy żyją długo i szczęśliwie.

    Taka terapia, gdy znikąd nie można spodziewać się dobrych wiadomości, albo kunszt domowej kuracji, która w całokształcie pomoże odseparować otaczające nas zewsząd, demonizujące informacje. I do tego jeszcze książka lub film, spacer i przed wszystkim dobrzy Ludzie, aby odwrócić myśli od tej złej aury.

    Z moich obserwacji wynika, że wiele osób zamyka się teraz w sobie. Jakoś tak, po tej pandemii i obowiązkowej izolacji staliśmy się mimowolnie,  bardziej aspołeczni, a do tego te wszystkie destrukcyjne wiadomości, nie nastrajają optymistycznie. I jeszcze ta szydercza radość wyglądająca z ukrycia, zacierająca ręce, gdy przykrość znalazła swoje miejsce, raniąc drugiego człowieka.

    Modne stało się krzywdzenie innych, choćby w pokazywanych na każdym kroku programach, takich niby o miłości i przyjaźni, a w rzeczywistości manipulujących ludzkim charakterem, nastawionych na zysk i kontrowersje.  Bo dzisiaj, im bardziej drastycznie, tym lepiej, bo oglądalność wzrasta.

    Tylko gdzie w tym zgiełku nienawiści znaleźć wzorce, chociażby zawierające minimum szczerości i  moralności? 

    Przerażające, jak łatwo ulegamy złudnym rozpaczom i fałszywym oskarżeniom, a winni tego stanu pozostają bezkarni, a nawet wynoszą się ponad stan. 

    Paradoksalnie, Ludzi dobrej woli jest więcej. I prawdopodobnie, tylko obawa przed odsłonięciem swojego prawdziwego „ja” sprawia wrażenie, że te złe wiadomości to nasze dobro narodowe.

    A gdzie prawo wyboru i wolność myśli?

    Przecież każdy z nas ma swój rozum i wie co dla niego jest dobre, więc można spróbować się odciąć od tych zniechęcających informacji. Każdy z nas ma też inną wrażliwość i w różny sposób może reagować lub wyciągać swoje wnioski. To jego niezbywalne prawo.

    Zostawiam wolną przestrzeń wokół siebie, aby inni też mogli oddychać. Uśmiechem rozbrajam bombę złego nastroju, a w chwili zwątpienia szukam dobrego towarzystwa, tak by nie zachwiać swojej równowagi w pogodnym usposobieniu.

    Finezja słowa, z szacunku do drugiego człowieka i siebie samego, może przynieść wiele pozytywnych wibracji, które zarażą innych dobrą energią i estymą do interlokutora. W takim przypadku nawet oportunista może nas zaakceptować i z odrobiną tolerancji odpłaci dobrym słowem zwrotnej wiadomości.

    Lubię dobre wiadomości, Ludzi, wolnomyślicielstwo, szczerość, pogodę ducha i oczywiście bajki z dobrym zakończeniem, przepełnione morałem i moralnością. Czerpię z tego radość i od razu żyje mi się lepiej. A do tego oddycham jakby pełniej, świadomie wciągając rześkie powietrze głęboko w nozdrza, a potem tylko lepiej śpię, by następnego dnia wstać z pokładami ożywczej energii na dobry dzień. Każdemu z nas życzę, by umiał znaleźć czas na dobre wiadomości i oby dzięki temu żyło nam się lepiej!

     

    P.S. Być może moje spostrzeżenia nie przypadną komuś do serca, ale w moich myślach nastała cisza, przestały warczeć i napierać. U mnie taka słowna terapia zadziałała. Podzieliłam się pewną na 101% informacją, że każdy czas jest dobry na dobre wiadomości, i oby nigdy ich nam nie zabrakło, tak jak i pogody ducha, oraz uśmiechu od ucha do ucha!

  • Blog

    Gdy przychodzi 21 marca to…

    Dzisiejszego poranka poczułam nareszcie zapach wiosny. Ziemia zaczynała się budzić, a słońce ukryte za szarym niebem cierpliwie czekało na swój poranny debiut, gdyż drobny deszcz rozgościł się w całej okazałości nie zachęcając do lenistwa. Och jakie to były czasy, gdy szkolne wagary były „przestępstwem” przeciwko regulaminowi, a karą obiecane przez dyrektora pędzle i malowanie szkolnego ogrodzenia.  Ta dyscyplina i respekt do belferskiego świata były dobre. Uczyły szacunku do drugiego człowieka, powściągliwości w zamiarach i  czynie.

    Świder, pisakowa rzeka młodości wiła się dyskretnie pośród dębów i sosen przetykanych metrowymi, suchymi chwastami. To one były bazą naszego malutkiego ogniska. Ogień trzaskał wesoło pożerając kolejne drobne patyczki, a dym snuł się leniwie czekając na powiew wiatru. Ten zapach pierwszego ogniska nigdy nie był zaburzony, naturalny w swej prostocie zapadł w mej pamięci na zawsze.

    Bez kiełbasek, bez piwa, ze szmacianą Marzanną wypchaną suchymi trawami i radością młodości (ona jest jedyna w swoim rodzaju, nie straszne jej żadne przyszłe przeszkody) spędzaliśmy ten dzień wesoło, aczkolwiek z tyłu głowy czyhał strach przed konsekwencjami zakazanego czynu. Ta szkolna kara, malowanie płotu, uszła nam płazem. Po latach myślę, że dyrektor szkoły sam był zaskoczony naszą solidarnością, bo poszliśmy wszyscy jak jeden mąż, razem, ramię w ramię, wiedząc, że i tak nie unikniemy kary. Jakie to dziwne, gdy po latach wspominam to zdarzenie. Pamiętam szacunek i pokorę z jaką przyjmowaliśmy tę naganę, w pełni zasłużoną, a jednak fajnie było złamać zakaz, który nikomu tak naprawdę nie zrobił wtedy krzywdy. I co najważniejsze, ściskaliśmy kciuki, aby rodzice nie dowiedzieli się o tym incydencie. Z nimi nie byłoby już tak kolorowo. Ech, stare czasy, ale wspomnienia cudne!

    Wiele lat po skończeniu szkoły dowiedziałam się, że ustanowiono tego dnia święto słowa – Światowy Dzień Poezji  – obchodzone corocznie od 2000 r. I jak nie kochać tej daty, gdy litera za literą suną myśli w pośpiechu składane. Czasami rodzą żart, a czasami psotę, by przeniknąć liryką szarą stronę życia.

    Gdy w 1999 r. UNESCO wybrało tę datę jako dzień poezji, to chyba Anioły maczały w tym palce. Cóż bowiem może być piękniejszego, niż rozbudzenie życia na nowo.

    To jak uniesienie poetyckie, które pączkuje słowem wiersza w każdym wersie. Poeci całego świata dostali najpiękniejszą datę w prezencie, dzień nadziei na poetyckie przesłanie. Dużo bardziej energetyczne niż wcześniejsze z października, bo ono pachnie twórczo już od pierwszej godziny poczęcia.

    A rok 2005 przyniósł nam kolorowe skarpetki, Światowy Dzień Zespołu Downa.

    Ta nieprzypadkowa data, 21 marca znowu połączyła żywioły przesilenia wiosennego dla dobra drugiego człowieka. Naukowe powiązanie i medyczne wytłumaczenie są jasne i oczywiste, w logiczny sposób nawiązując do tej niepełnosprawności. A jednak należy pamiętać, że za nazwą medyczną kryje się przede wszystkim człowiek.

    I to jaki!

    Niebanalny, wrażliwy i czuły, przepełniony życzliwością do całego świata. Te różnorodne kolorowe skarpetki dla wielu to synonim odmienności, nadmiaru jednego z chromosomów, a dla mnie to wyraz szacunku dla wielobarwności i kreatywności osób z Zespołem Downa.

    Każdy, kto miał do czynienia z ludźmi z tą niepełnosprawnością, wie o czym mówię. Bogactwo ich osobowości i wewnętrzne barwy otaczające ich aurę oddziałują niezaprzeczalnie tylko w pozytywnym ujęciu szarych chwil życia, wynagradzając opiekunom trud wychowania i poświęcenie.

     A niedopasowanie społeczne?

    Czy tak naprawdę dotyczy tych osób?

    A może to my nie umiemy się dopasować do otaczających nas odmienności i różnorodności?

    Bo czym tak naprawdę jest założenie niedopasowanych skarpet w dniu 21 marca?

    Niczym, o ile trwa tylko tę krótką chwilę.

    Ja jednak uwielbiam tę datę ze względu na wszystkie trzy święta. Zakorzeniła się we mnie tak mocno, że gdy przychodzi to serce napełnia się optymizmem i wiarą, że ludzie są po prostu dobrzy.

    I życzę nam wszystkim, byśmy częściej chodzili na dobre „wagary” topiąc wszystkie smutki wraz z topieniem Marzanny, oczywiście w kolorowych, niedopasowanych skarpetkach!

  • Blog

    Mała syrenka

    Bajki, legendy i ludowe podania towarzyszą mi od zawsze, czyli chyba jeszcze gaworzyłam, gdy do mojej głowy tłoczono przeróżne barwne opowieści. A że były barwne, to wiem na pewno, bo do dzisiaj moja wyobraźnia wyprzedza nawet słowo czytane, snując wizje nad wyraz wielobarwne, chociaż nie zawsze w kolorach tęczy. Dlatego od lat nie lubię oglądać ani czytać horrorów, bo potem całą noc muszę uciekać przed niebezpieczeństwem, które czyha na mnie zza każdego winkla. No cóż, taka moja uroda, że wolę baśnie z dobrym zakończeniem niż stosy trupów ścielących się gęsto w każdym rowie.
    Jak sięgam pamięcią, bajki i baśnie pochłaniały mój czas bez reszty. Nawet gdy musiałam skrywać się pod kołdrą z latarką lub wymyślać tysiące powodów, szczególnie tych naukowych, przykrywając ciekawą opowieść, choćby książką do algebry. Tak na marginesie matematyka to był mój ulubiony przedmiot, od zawsze.
    I tak mi zostało do dzisiaj, niby nic nie muszę, a jednak czasami trzeba oszukać czas, by wykraść chwilę dla siebie i opowieści, która pochłania mnie bez reszty. Jak ja się muszę wtedy nagimnastykować, aby przekonać samą siebie, że w sumie to przecież nic się nie stanie jak skończę ten rozdział… a może jeszcze ten następny, bo akcja jest taka ekscytująca.
    Potem przychodzi szara rzeczywistość i nie ma nikogo, kto by wykonał za mnie zaległe zadania i to niestety nie matematyczne równanie z dwoma niewiadomymi, a stos niezałatwionych terminowych, życiowych spraw.
    Hmmm…. Tylko, że ich nigdy nie przerobię, już to sprawdzałam.
    Żebym nie wiem jak się sprężała, uporządkowała, pozałatwiała, posprzątała, to gdy wpadnie mi w ręce opowieść, którą czytam bez wytchnienia, to wówczas jak grzyby po deszczu rosną sprawy, ważne, ważniejsze, pilne i niezwłoczne. To moje „przekleństwo”, że wolnych chwil stosunkowo brak.
    A taka mała syrenka, która na skale wodziła na pokuszenie marynarzy, śpiewając im do snu… ach, przecież ona też miała tylko wolny czas bez granic, do czasu… aż się zakochała, a potem same trudy i praca.
    A gdzie jest happy end?
    Na skałach, pośród fal oceanu, gdy nikt i nic nie zburzy twojej samotności…

    W sumie to jest jakiś wybór, ale czy na pewno szczęśliwe zakończenie?

  • Blog

    Osiołkowi w żłobie dano…

    Uwielbiam sprawdzać, czy znane mi przysłowia i powiedzenia nadal są aktualne, i czy ich sens na pewno jest właściwy w odniesieniu do współczesnych zachowań, szczególnie tych ludzkich w otoczeniu przyrody. W ogóle matka natura jest nierozerwalnie związana z moimi przemyśleniami. Szczególnie ta dająca dobrą energię i podnosząca siły witalne. Na przestrzeni wieków także symbole zwierząt, zamknięto w wielu przemyśleniach, przede wszystkim w sferze spostrzeżeń, które najczęściej naśmiewają się z naszych przywar lub ostrzegają przed grożącym niebezpieczeństwem czyhającym zza rogu.

    I chociaż praktycznie każdy z nas, od czasu do czasu rzuci taki wtręt, znany od pokoleń, to jednak rzadko kiedy zastanawiamy się, czy spowodowała to głęboka więź z otoczeniem, czy tylko przyzwyczajenie. A przecież przyzwyczajenie to nasza druga natura, więc ciągnie wilka do lasu. I tak wchodząc w głąb tego gąszczu przysłów i metafor zasłuchałam się w szelest liści, który od razu ostrzegł mnie, by nie wywoływać wilka z lasu. W sumie słusznie, bo niebezpieczeństwo czyha wszędzie, szczególnie gdy człowiek człowiekowi wilkiem.

    A jednak ciekawość przezwyciężyła strach i krok za krokiem (gęsiego) ruszyłam w wir zwierzęcej frazeologii, bo przecież nie będę siedzieć jak mysz pod miotłą. Oby mi tylko z tego nie wyszła kaczka dziennikarska. Przeszukując pamięć, zaglądając w każdy jej zakamarek, uświadomiłam sobie, że najwięcej niepochlebnych ludzkich cech i postępowań przypisano psom i kotom oraz koniom i wilkom, a może się mylę?

    Zatrzymałam się na moment i zapatrzyłam się jak sroka w gnat, stojąc dumnie jak paw w brzozowym zagajniku dobrej energii. Liście już pożółkły, spadając pojedynczo, a wiatr rozczesywał dyskretnie włosy smagające biały pień. Ten krajobraz zniewalał i zmuszał do chwili odpoczynku. W sumie czemu nie, przecież  robota nie zając, nie ucieknie. Obejmując brzozę wsłuchałam się w opowieści lasu, wszakże nie będę dzielić skóry na niedźwiedziu, a chwila odpoczynku należy mi się jak psu zupa.

     W tych leśnych ostępach zwierzyny ani śladu, a właściwe ślady są, tylko że ja w dalszą drogę wybieram się jak sójka za morze. Zapachniało grzybnią, kusząc mnie do dalszej wędrówki, to dobry znak, bo taka podróż jawi się również szlachetnymi skarbami, chociaż jeden prawdziwek tak jak i jedna jaskółka wiosny nie czyni. Dlatego nie zwlekając dłużej ruszyłam przed siebie żwawym krokiem gapiąc się w ziemię, jak sroka w gnat, no bo trofeum już w dłoni mam, więc w sumie pierwsze koty za płoty.

    Po chwili słońce wyszło zza chmur ożywiając kolory jesieni, ach jak się złoci i czerwieni, w tym lesie pamięci, tworząc niezapomniane obrazy, więc znowu zagapiłam się jak wół na malowane wrota, za nic mając upływający czas. Tyle zwierząt wokoło mnie rozsiewa swój urok, a ja skąpię im miejsca, tak jakbym miała węża w kieszeni…

    Niedobrze, bo trafiło się ślepej kurze ziarno i nie pamięta wół jak cielęciem był, a tu w ostępach, coraz gęściejszy mrok zaczyna zapadać, i górki, jakieś takie inne. Obym nie zaczęła z tej nonszalancji płakać jak bóbr. Po trosze zaczynam wyglądać jak strach na wróble, a do tego ten strach ma wielkie oczy!  Zapomniałam, że dzieci i ryby głosu nie mają, a ja dziecko natury wymądrzam się niczym jajko mądrzejsze od kury!

    W lesie wszystkie drogi wydają się właściwie takie same, a drzewa rosną niczym grzyby po deszczu, i tylko moje roztargnienie podłożyło mi świnię, gubiąc powrotną drogę. W takiej sytuacji nie można jak struś chować głowy w piasek, tylko trzeba zachować się jak szczwany lis i podjąć wyzwanie odnalezienia właściwej drogi, aby nie chodzić jak błędna owca w kółko.

    Niebo zlitowało się nade mną wypuszczając słońce z objęcia chmur, już wiem, gdzie jest północ, więc nie dam się zapędzić w kozi róg!

    Pośpiesznie ruszyłam przed siebie, zostawiając w oddali rozważania o zwierzętach i ich powiązaniu z moim światem. Realnie rzecz biorąc lepiej było się skupić na zbieraniu grzybów niż rozmyślaniach. A jednak nieuwaga przyssała się do mnie jak pijawka, i wystający z ziemi gruby korzeń stanął na mojej drodze niczym wilczy bilet, a może czarna owca, wyrządzając mi krecią robotę, gdy turlałam się po stromym zboczu prosto do zimnego strumienia. To mnie naprawdę obudziło, wszak baba z wozu koniom lżej, pomyślałam wylewając krokodyle łzy nad zwichniętą kostką, a przecież gdyby kózka nie skakała

    P.S. Jak dobrze wstać skoro świt i zamiast bazgrać jak kura pazurem kliknąć w klawiaturę!

     

     

     

  • Blog

    Wszystko na nie!

    Kiedy na swojej drodze spotykam osoby, które są zawsze na nie, to dzięki życiowemu doświadczeniu staram się z nimi przebywać najkrócej, jak to możliwe.
    Taki zabieg, iście kosmetyczny, aby nie zarazić się pesymizmem, który rozsiewają w około siebie.  

    A jednak kilka razy nie udało mi się zachować właściwej czujności. Błąd wyczucia wziął się z litości. Taka pokrętna ludzka ułomność, bo gdy współczujesz, to nastawiasz się na chęć pomocy, a wtedy trybiki w mózgu nie widzą idącego z ukrycia zagrożenia. Potrzeba wówczas więcej czasu, aby ogarnąć, nie tylko spojrzeniem, że jesteśmy wykorzystywani bez skrupułów.

    Pierwsze objawy tej „choroby” to przede wszystkim negatywna ocena rzeczywistości. Świat przybiera najpierw odcienie szarości, staje się duszny i spowalnia oddech. Niechęć do życia, brak perspektyw i wiary w lepszą przyszłość oplata wszystkie członki niczym trujący bluszcz wysysając energię w zdwojonym tempie. Pomagam „biednemu” człowiekowi, a zaczynam czuć się jak on, i chociaż jego buty mnie uwierają, to w ostatnich podrygach promieni słonecznych, myślę o sobie jeszcze pozytywnie.
    Lecz ten czas jest złudny, zamazuje się granica otaczającego świata, umyka przez palce pociągając samokontrolę na dno. Zapowiedź toksycznej relacji, nacechowanej lękiem i poczuciem bezsilności. W zasadzie to nasza domena, bo jak mówi polskie przysłowie „z kim przestajesz, takim się stajesz”!

    Tylko czy w takiej sytuacji pomoc drugiemu człowiekowi jest zła?
    Oczywiście, że nie, a nawet wręcz przeciwnie. Pomaganie nas wzbogaca. Daje nam siłę i pogodę ducha, otwiera nowe horyzonty na przyszłość. My dajemy siebie lub wsparcie w innej formie, a w zamian dostajemy o wiele więcej, stajemy się bogatsi duchowo. Ponadto, może gdzieś w przyszłości, gdy będziemy sami w potrzebie, to na naszej drodze stanie taki dobry anioł, który nas wesprze.

    Karma wraca, i to jest niezaprzeczalny fakt naszego postępowania.

    Co zasiejesz, to zbierzesz”, tylko nie miej potem pretensji do całego świata, że w twoim ogródku duchowym rosną chwasty, a na urodzajnej ziemi leżą kamienie milowe ludzkich krzywd. Nie obarczaj innych winą za swoje wybory, bo rozum i wolna wola to właściwości przynależne każdemu. Twój wybór i twoja odpowiedzialność za czyny, nie będzie moim kłopotem.

    Nie czyń drugiemu, co tobie nie miłe”, bo wokół nas jest wiele dobrej energii. Nie zabijaj jej, bo życie jest niczego sobie, można osiągnąć w nim radość dnia codziennego i czerpać z niego garściami. Trzeba tylko umieć się rozejrzeć dookoła, żyć w zgodzie ze sobą i światem.

    A ja? No cóż, jak już się zorientuję, że pomagam nie potrzebującemu, tylko toksycznej osobie, czerpiącej siłę z mojej łatwowierności… odchodzę!

  • Blog

    Bez nienawiści

    Bez to jeden z moich ulubionych krzewów, kwiat dzieciństwa, w odcieniach bieli i mocnego fioletu, pachnie ożywczo o poranku, nastrajając optymistycznie. Takie wspomnienie sprzed wielu lat i uśmiech refleksji, który z wiekiem staje się coraz bardziej pewny, że bez dobrych wspomnień i uśmiechu trudno jest budować kolejne dobre dni, które wzmocnią pozytywne wibracje czasu.
    A czas pędzi nieubłagalnie… pamiętam gdy nie mogłam się doczekać swojej osiemnastki… wtedy na progu dorosłości wydawało mi się, że jest to prawo decydowania o sobie. Wolność w zasięgu ręki. Dzisiaj, po latach wiem, że nie ma prawdziwej wolności i nic nie jest obiektywne.

    Bezstronnie rzecz biorąc, każdy z nas ma jakieś ograniczenia – prawne, moralne, religijne, polityczne i rodzinne. Często przekładają się one na obowiązki, które nas ograniczają nakładając reżim zachowania, postępowania i myślenia. Nie ma możliwości życia tylko na własny rachunek. W pierwszej chwili, te pejoratywne odczucia nie napawają optymizmem.
    A obiektywne spojrzenie?
    No cóż, tutaj również zachodzą pewne braki. Kolejny frazes, powtarzany bezmyślnie nie uprawnia nas do oceniania i postrzegania według własnego „ja”. Moje postrzeganie świata, tak jak każdego innego człowieka jest subiektywnym odczuciem miejsca, czasu i sytuacji. Wpływa na nie wiele czynników, począwszy od wychowania, a skończywszy na tu i teraz, czyli sytuacji dnia codziennego.
    I można by tak mnożyć przykłady kolejnych słów i ich znaczeń, które współcześnie zagubiły gdzieś swoje dobre imię. A może nigdy nie miały prawdziwie nadanego im znaczenia. Każdy z nas wie, a przynajmniej tak mu się wydaje gdzie leży prawda, kolejne moje ulubione słowo, które dosadnie biorąc ma trzy znaczenia. No właśnie…

    Przestrzeń wolności rozszerzyła się bez miary, przełamując barierę miejsca i czasu. To postęp i dostęp do nieograniczonej informacji. Możliwość pozyskania wiedzy, która w latach 90-tych XX w. otworzyła powszechnie przed nami swoje wrota, paradoksalnie odwróciła się przeciwko nam samym. Zamknęliśmy się w wirtualnym świecie, podsycani każdego dnia złymi wiadomościami, nauczyliśmy się komentować na dobre i na złe. I nagle okazało się, że łatwiej jest powiedzieć coś niemiłego, przykrego lub obelżywego… niż chociażby na chwilę powstrzymać się od tych złych słów, wyrażeń i uczynków.
    Społeczna akceptacja takich negatywnych postaw, a już na pewno przyzwolenie na agresję i mowę nienawiści, płynące przez kolejne lata, przyjęło postać absurdu. Wydaje się, że obecnie można każdemu nawymyślać bezkarnie, wyśmiać i obsmarować, bez żadnych konsekwencji.

    Błąd logiczny, za który płacą wszyscy ziejący nienawiścią bez ograniczeń.
    Zarówno dobre, jak i złe uczynki napędzają młyńskie koło, które wraz z kaskadami lejącej wody rozrzuca wokoło siebie krople dobrej lub złej energii. Pojedyncze wpadają z powrotem, tocząc zarzewie myśli i czynu. I tak zamknięci we własnych wyobrażeniach kształtujemy nasz pogląd na rzeczywistość.
    W kręgu nienawiści nie dochodzą do nas żadne emocje, oprócz tych, które sami napędzamy.

    W kręgu bez nienawiści jest lżej, można oddychać, tym co daje nam otoczenie, czerpać z doświadczenia i wiedzy, czuć powiew wiatru i zapach bzu z młodości.
    To ciężka nauka i praca, bo to wyzwanie rzucone w głąb siebie. Najcięższa harówka i nikt nam w niej nie pomoże, dopóki sami nie zrobimy pierwszego kroku ku życzliwości.
    Ważne, że z każdym kolejnym stąpnięciem jest już lżej, szczególnie gdy poczujemy pierwszy powiew dobrych myśli, bo bez nienawiści żyje się całym sobą.

  • Blog

    Kreator życia

    Minęła właśnie 7.58, za oknem mrok zaczyna rozjaśniać poranne zawierzenie.

    Zimowy poranek i ponowne spojrzenie na samochodowy zegar uświadamia mi, że nie zmieniłam czasu. I teraz letnie godziny poranka przenikają wszystkie odcienie szarości. Ten ostatni dzień kolejnego roku mojego życia siąpi łzawym wspomnieniem, a wycieraczki zabierają w przeszłość okruchy minionego roku. Kardynał Stefan Wyszyński powiedział kiedyś, że „Nie to jest ważne, by krytykować przeszłość, lecz  aby swój własny wysiłek włożyć w lepszą przyszłość”. To dobre motto, takie pobudzające do snucia planów i rozwijania marzeń. A jednak pogoda ostatniego dnia grudnia nie skłania do optymistycznych planów. Jej depresyjny nastrój udziela się od świtu, późnego, pomimo wydłużającego się dnia. Ruch na ulicy prawie niewidoczny, pojedyncze auta suną przed siebie rozbłyskając mlecznym spojrzeniem. Jest jeszcze leniwie, ale gdy zacznie zbliżać się znowu ciemność, werwy nabierze nadchodzący wieczór. Rok 2021 nieuchronnie odchodzi do historii.
    W pamięci z czasem zatrą się wspomnienia, błahe wyblakną szybciej, te zwyczajne zawisną na dłużej, a te często niespodziewane zostawią w sercu radość lub smutek. Niektóre z nich uniosą nas pod niebo, a inne wdepczą w ziemię lub rozbiją nasze serce niczym kryształ na miliony kawałków. Kolejny rok zatoczył pełny krąg. Już jutro będę starsza o kolejną datę.

    Nieubłagalny upływ czasu (to prawda, że z wiekiem przyśpiesza) rzuca kolejne wyzwanie. Powściągliwość krytyki i tradycyjne przemyślenia na Nowy Rok. A może całkiem nowe szlaki podróży w przyszłość?

    Ta niepewność jutra mobilizuje wszystkie myśli. W sumie dlaczego nie, przecież snucie marzeń i planów na przyszłość leży w mojej naturze. Energia kosmosu przenika poprzez zachmurzone niebo dając sygnał, przecież trwa Era Wodnika, czas dla odważnych, twórczych, idealistów nie bojących się wyzwań. Docierają do mnie sygnały wpadające przez uchylone okno. I ta nieodmienna  wiara, nadzieja i miłość do świata zaczyna się budzić z porannego letargu.

    Tak, dualistyczne podejście do życia, gdy psychika zmusza ciało do działania, a duch bojowy prostuje plecy na przekór aurze… kocham takie wyzwania, najtrudniejsze gdy walka toczy się wewnątrz ciebie samego. 

    Jednak jutro będzie nowy dzień, który być może przyniesie słońce i spełnienie tego najważniejszego z marzeń!

    Tego życzę Wam i sobie, a tuż po północy oczywiście niech zabrzmi tradycyjne „Do siego roku!”.