Dotknąć nieba
Letnia aura w tym roku była kapryśna, a niebo często zasnuwały deszczowe chmury. Jesień też nas nie rozpieszcza, a jednak zdarza się, że gdy spoglądam w niebo, to widzę na nim nie tylko ptaki. Czasami, tuż przed zmierzchem, można na strzyżowskim niebie zobaczyć człowieka, który na swojej paralotni samotnie przemierza szlak, niczym Ikar, unosząc się w przestworzach. Wówczas zadaję sobie pytania: o bezgranicznej wolności, o możliwości dotknięcia nieba, o marzeniach, które falują razem z wiatrem. Ten niecodzienny widok pobudza wyobraźnię i rodzi wiele pytań. Mnie na kilka z nich udało się znaleźć odpowiedź. W lipcu spotkałam się z niespokojnym duchem, miłośnikiem latania, który zgodził się opowiedzieć o swoich życiowych pasjach. Jan Stachura, od urodzenia mieszkaniec Dobrzechowa, mąż, ojciec dwóch córek, dziadek trzech wnuczek, na co dzień zajmuje się rolnictwem i ogrodnictwem, a w wolnym czasie spełnia swoje marzenia. Jakie to są fantazje? Zapraszam na wywiad z Janem Stachurą.
Urszula Rędziniak: Proszę opowiedzieć skąd i kiedy wzięła się w Panu taka odwaga, aby dać się ponieść marzeniom, aż na skraj nieba?
Jan Stachura: Tak jakoś to przyszło, dawniej nie było takich możliwości, a jeszcze dla chłopca ze wsi ciężko było realizować swoje pragnienia. Od najmłodszych lat spoglądałem w niebo i marzyłem, aż 20 lat temu udało się je spełnić. Najpierw kurs, szkolenia, potem zakup paralotni i tak już zostało do dzisiaj. Z każdym rokiem było coraz więcej i więcej lotów, a teraz już ponad 1000 godzin w powietrzu jest wylatane. Wszystkie okolice, Bieszczady od Przemyśl po Zakopane zostały przeze mnie z lotu ptaka zwiedzone.
U.R.: Odpowiedni sprzęt i umiejętność jego obsługi to podstawa bezpieczeństwa paralotniarza. Proszę przybliżyć tajniki tej niecodziennej pasji.
J.S.: To prawda, odpowiedni sprzęt i jego obsługa to podstawa, ale do tego trzeba odbyć 7-dniowe szkolenie, a potem ćwiczyć w powietrzu. Bardzo ważna jest tu rozwaga, skrupulatność i przestrzeganie wszystkich zasad. Dopiero po dwóch trzech latach czuje się swobodniej, a w sumie po pięciu latach człowiek nabiera pewności siebie, a i tak musi być rozważny i ostrożny. Do tego dbałość o sprzęt, właściwe warunki atmosferyczne, pora dnia, zgłoszenie lotu. Tutaj trzeba zachować trzeźwość umysłu do końca, bo ponad 90% wypadków na paralotni to wina człowieka. Do dzisiaj nie mogę pogodzić się ze śmiercią Gienia, który miał wypadek na paralotni 5 lat temu. To nieszczęście, którego do dzisiaj nie znamy przyczyn, uświadamia, że doświadczenie i rozsądek to czasami też za mało.
U.R.: Czy na Ziemi Strzyżowskiej jest wielu paralotniarzy?
J.S.: Mieliśmy kiedyś założoną taką grupę „Paranormalni”, było nas dziesięciu, ale po tragedii Gienia, nastąpiła taka przerwa, rok, dwa lata było mniej lotów, a teraz nikt nie ma czasu, a niektórym już się nie chce. 15 lat temu wystarczyło tylko zadzwonić, że się idzie polatać i chętnych było wielu, ale czasy się zmieniają, została nas garstka.
U.R.: Czy pierwszy raz jest trudny, jak zmierzyć się z własnym strachem i unieść ponad ziemią?
J.S.: Trzeba chcieć unieść się ponad ziemię, taki strach jest dobry, można go przełamać. Najważniejsza jest tutaj chęć uniesienia się nad ziemią i rozsądek, by nie zapominać o zasadach.
U.R.: Czy każdy może wsiąść na paralotnię?
J.S.: W zasadzie tak, każdy może spróbować poszybować, bo paralotnie mają rozpiętość od 24 do 40 metrów kwadratowych, dostosowaną do wagi od 50 do 200 kilogramów. Ponadto teraz można latać na paralotniach dwuosobowych, które unoszą od 150 do 400 kilogramów. 15 lat temu takie latanie nie było możliwe, ale teraz można wziąć pasażera, o ile ma się paralotnię do tego przeznaczoną.
U.R.: O czym myśli Jan Stachura, gdy płynie po niebie?
J.S.: Taki spokój, cisza, nie ma nikogo, jestem sam, nie ma samochodów, czasem tylko ptak przeleci, albo pająk, a pajęczyna tak się koło mnie snuje, i ten wszechobecny spokój. Tylko szum wiatru, który pozwoli uwolnić także myśli, a człowiek czuje się prawdziwie wolny. Zapomina się o wszystkim, a człowiek tylko kręci głową i chłonie widoki. Prawdziwe oderwanie od wszystkiego, po prostu trzeba to spróbować. Na zachodzie widać Tatry, na południu szczyty połonin bieszczadzkich, a przy odrobinie szczęścia na północy zorzę polarną.
U.R.: Wiem, że latanie to nie jedyna pasja Jana Stachury. Proszę uchylić rąbka tajemnicy o drugiej, i która z nich narodziła się pierwsza?
J.S.: Tak to moja druga pasja, która w zasadzie zaczęła się razem z lotami. Z góry pięknie widać, tylko jak to później dobrze pokazać. To nie było takie proste i pierwsze fotografie były raczej tak dla siebie. Ale żeby zdjęcia były ładniejsze, bardziej profesjonalne zapisałem się na kurs fotograficzny na Uniwersytecie III Wieku w Rzeszowie. Od podstaw kurs fotografii, a potem szlifowanie technik i teraz te zdjęcia mają bardziej profesjonalny wygląd. Po latach ujęcia robię już zupełnie inaczej, przedtem fotografowałem miejsca, a teraz zwracam uwagę na więcej szczegółów, miejsce, światło, i wiele innych tajników, które nieobce są pasjonatom fotografii. Fajne w tej pasji jest zamknięcie w czasie, i zmiany, które rzeczywistość niesie ze sobą. To samo miejsce 10 lat temu i teraz. Przez porównanie można się przekonać, jak zmienia się ta nasza Ziemia Strzyżowska.
U.R.: Wiem, że jest Pan miłośnikiem zdjęć i wysokich lotów, a co jeszcze pasjonuje Jana Stachurę?
J.S.: Wędrówki, zwiedzanie, w gronie rodzinnym, spanie pod namiotem, często przemierzamy Polskę zachwycając się jej pięknem. To są bardzo dobre spotkania, przepełnione przyrodą i serdecznością rodzinnych spotkań.
U.R.: Jak na Pana pasje zapatruje się rodzina? Czy udało się ich natchnąć wiatrem w przestworzach?
J.S.: Małżonka i córki wolą oglądać zdjęcia na ziemi i zwiedzać plenery, natomiast zięciowie i wnuczki złapały bakcyla. Obecnie dwuosobową paralotnią odbywamy z wnuczkami popołudniowe loty ciesząc oko pięknem przyrody. Czekam na przyjazd trzeciej, aby i ona mogła z dziadkiem poszybować po strzyżowskim niebie.
U.R.: Pana zdjęcia mogliśmy podziwiać na wystawie w Muzeum Samorządowym Ziemi Strzyżowskiej, czy też ostatnio w jednym z wydań miesięcznika Waga i Miecz. Czy w najbliższym czasie planuje Pan kolejną wystawę?
J.S.: Mam w archiwum wiele zdjęć, dawnych i obecnych, w zasadzie cały powiat sfotografowany i zmiany, które przez lata zaszły wokoło nas. Nawet sobie nie zdajemy sprawy jak wiele. Planuję wydać taki album, już wstępnie rozmawiałem z władzami samorządowymi. Co z tego wyjdzie? Czas pokaże.
U.R.: W Internecie można wejść na stronę „Jan Stachura Fotografia”, a tam znajdziemy m.in. zakładki fotografii lotniczej i krajobrazowej. Piękny i efektowny sposób na połączenie dwóch pasji został poszerzony o zatrzymane w kadrze obrazy z dronu. Czy to kolejna pasja Pana Jana?
J.S.: Myślę, że jest to kolejna ciekawa forma uwiecznienia z nieba tego, co na ziemi. Chociaż w tym przypadku ja stoję na ziemi i taktuję to, jaką ciekawą formę spędzania czasu, jednak lotów dron nie zastąpi.
U.R.: Tak oto Jan Stachura, pasjonat paralotniarstwa i fotografiki dzieli się swoimi marzeniami. A jakie plany przyszłość?
J.S.: Na pewno chciałbym wydać ten album ze zdjęciami zrobionymi na przełomie 20 lat, dalej latać i fotografować, wędrować z rodziną i cieszyć się życiem każdego dnia, a co jeszcze los przyniesie, to się okaże.
U.R.: Panie Janie dziękuję serdecznie za rozmowę i życzę… No właśnie, czego się życzy paralotniarzom?
J.S.: Paralotniarzom, tak jak i lotnikom, tyle samo lądowań, co startów.
U.R.: W takim razie życzę tyle samo lądowań, co startów oraz spełnienia kolejnych marzeń przepełnionych pomyślnym wiatrem w blasku zachodzącego słońca.
Z paralotniarzem i fotografikiem Janem Stachurą rozmawiałam z wielką przyjemnością, a teraz czekam na Jego nowy album.
Fotografie z archiwum Jana Stachury.