-
Kosz spełnionych życzeń!
Świąteczny czas zawsze nastraja do refleksji. Co prawda nie wiem czy wszystkich, ale mnie na pewno pobudza do głębszego spojrzenia w siebie, dookoła siebie i za siebie. Przecież nigdy nie wiadomo, kto czai się za plecami…
I tak pomiędzy drogą do pracy, a pieczeniem babek świątecznych, i chwilą skupienia tuż przed dniem Zmartwychwstania Pańskiego warto znaleźć czas, by myśli uwolnione zrobiły mały rekonesans w świecie nieokiełznanym żadnymi granicami.
Szczególnie gdy życie wspina się z człowiekiem po schodach drogi krzyżowej, słuchając ciężkich oddechów współtowarzyszy wędrówki i słowa głoszonego z przesłaniem dobra, a po chwili słyszy triumfalny chichot z góry kuszenia.
Nie zawsze jest się czym dzielić, szczególnie gdy wiesz, że dla wielu przełamanie się jajkiem i życzenia to slogany bez pokrycia. Przykre, ale prawdziwe!
Myślę, że nie wszyscy są świadomi, że życzenia mają zazwyczaj dar spełnienia. Warto przesyłając kosz pełen życzeń, zastanowić się co one mają drugiemu człowiekowi dać.
Dobro i chwilę szczęścia w przyszłości, czy blaszany kosz śmieci różnej wielkości.
Uczono mnie, skutecznie, bo pamiętam zawsze, że to co dajesz wraca… chlebem albo kamieniem…
Ja w przededniu wielkiego święta przesyłam Wam kosze pełne życzeń miłości i dobrego słowa, niech się spełnią do czasu kolejnych życzeń z okazji…
Każda okazja jest dobra, by podzielić się dobrym słowem, dzisiaj niech się spełni to co ważne, a jutro popłyną kolejne życzenia pełne słońca!
Wolę chleb i nie umiem żyć bez ludzi, dlatego Wszystkim życzę radosnych, pełnych wiary i miłości dni nie tylko podczas Świąt Wielkanocnych.
I do następnych życzeń… niech ten kosz zawsze pachnie różami!
-
Dary losu
Snuje mi się już od dawna myśl w głowie, aby podzielić się pewną refleksją, która z biegiem lat coraz mocniej zakorzenia się we mnie. I tak noszę tę myśl i zastanawiam się jak ją ubrać w słowa, by nie spłoszyć tego daru, którym los obdarza mnie łaskawie przez całe moje życie.
Dzisiaj, jestem bogatsza, wiekiem i doświadczeniem, ale już w młodym wieku wiedziałam, że mam opiekuna, Anioła Stróża, który czuwa bym na drodze życia znajdowała podarunki.
I nie jest to szczęście, bo ono jest chwilą euforii, trwa moment, a potem znika, tak byśmy mogli go docenić, uszanować tę chwilę i wspominać.
Długo zastanawiałam się nad sprecyzowaniem tego odkrywania podarunków. Niespodziewanie w sobotni wieczór, pośród muzyki i dziecięcego szczebiotu padło znamienne słowo „Los”. Tego mi było trzeba, impulsu, który uwolni i sprecyzuje natłok myśli, którymi chciałabym się podzielić.
Żadne głębokie przestrogi, czy też filozoficzne rozważania, a wręcz przeciwnie, zwykła mądrość ludowa zagięła pazur i odsłaniając swoje odwieczne atuty sformalizowała temat.
To Anioł Stróż czuwa od lat by na mojej drodze ścieliło się bogactwo, którego nie sposób przeoczyć, nie można pominąć, ani nie da się go podważyć. To fortuna, za którą jestem wdzięczna od młodych lat, to ludzie, których los stawia na mojej drodze!
Los, z którego nigdy bym nie zadrwiła, któremu w podzięce kłaniam się w pas, od zawsze pozwala mi natknąć się na ludzi wielkiego serca, pełnych humoru i wrażliwych, którym nieobce są problemy i trudności życia, ale mają twarz, tworzą niebanalny obraz Człowieka. Na mojej drodze spotykam ludzi serdecznych, ludzi… po prostu Ludzi, z którymi mogę „konie kraść”!
Niczym wędrowiec z opowieści sprzed lat, siwy, z długą brodą wędruje obok mnie, za mną, a czasami krok przed, a ja z pewną dozą nieśmiałości, rozglądając się w życia tafli, widzę spojrzenia przepełnione ciepłem, serdeczne uśmiechy oraz gesty życzliwych dłoni, a przede wszystkim twarze, które nie muszą być ze mną cały czas. Wystarczy gdy są wtedy, kiedy potrzeba lub gdy mają taką ochotę.
Dary Losu, od lat niezmiennie wzbogacają moje życie. Mam nadzieję, że nie zapeszyłam i nadal na swojej drodze będę znajdowała podarunki, Ludzi, którzy poznając mnie, zechcą się uśmiechnąć lub wyciągnąć dłoń, a ja dzisiaj, w pełni świadoma, mogę tylko podziękować, za wszystkie Dary Losu, który stanęły na mojej drodze
Fot. archiwum domowe… może mnie nie zabiją :o)
-
Luka czyli kosmiczne nieporozumienie
My naród polski kochamy Amerykę, bez zahamowania, bez obiekcji i umiaru, co w sumie nikogo nie powinno dziwić. Tacy już jesteśmy, taką mamy naturę, to co nieosiągalne, dalekie i niepewne zawsze jest dla nas atrakcją i powodem do naśladowania.
I tak sobie właśnie dzisiaj rano, jadąc do pracy uświadomiłam, że Ameryka ma swojego Luke Skywalkera z Gwiezdnych Wojen, a my mamy swoją „Lukę” w przepisach i kosmiczne jaja, na każdym kroku w naszej szarej, rodzimej rzeczywistości.
Od razu nasuwa się pytanie…
– Gdzie?
A po chwili namysłu, każdy z czystym sumieniem, zaglądając do wnętrza własnego ja będzie mógł odpowiedzieć z całą stanowczością, na jaką go stać w obliczu innych..
– Wszędzie!
Hmmm, droga długa i śliska była, więc i rozważania mogłam rozwinąć w kierunku białych plam i czarnych dziur, niedopowiedzeń, furtek i krat. No chyba, że komuś się uda wystrzelić niczym siedem mgnień wiosny przez płot prosto w kosmiczną kreskówkę i wieczorem będzie opowiadał bajkę.
Tylko proszę, nie na dobranoc, bo to naprawdę może być horror!
I rozważania rozbujały mnie w kierunku, w sumie właściwym, bo czas naglił, ale uświadomiłam sobie, że w mej samotnej podróży brakuje mikrofonu.
Przecież, gdybym sobie te swoje zgrabne wówczas refleksje mówiła na głos, czy nuciła wraz z muzyki tonem, miałabym gotowy scenariusz na film, może nie trylogię formatu George’a Lucasa, lecz na pewno nie byłoby to krótkie brzmienie telenoweli bez końca.
Tę lukę też muszę jakoś zapełnić, biorąc przykład z przezornych, by w przyszłości, z gwiezdnych fantazji, w samotności powstał od razu scenariusz misterny!
A nasza „Luka” niejedno ma imię, czemu kobiece, tego nie rozumiem, lecz zamysłu nie winię, gdy nagrywać zacznę to mi się nie wywinie 🙂
-
Efekt domina
Zawsze mnie intrygowały pokazy ułożonych kostek domina, jedna za drugą w odpowiedniej odległości, wzór niebagatelny i tyle pracy tylko po to by… jednym ruchem ręki zniszczyć obraz, a właściwie pokazać pewną logiczną zależność zazębiających się pojedynczych elementów.
I tylko pewność odpowiedniego rozstawienia, pozwalała uruchomić mechanizm uwalnianej energii, od początku do końca bez wahania. Jednym słowem – perfekcja!
Od dziecka jestem zauroczona tym widokiem, kładące się kostki domina, pierwszy upadek, drugi, trzeci, a potem… tysiące, im więcej, tym większy sukces i brawa dla konstruktora.
Tylko, że każda kostka może mieć dwa oblicza, jedno pełne czarnych kropek, podzielone na pół, dające pewność wyboru i kostki puste (mydło), do których można podpiąć wszystko.
Gra, w której możesz przegrać.
Mając wiele punktów, możesz być bez atutu w dłoni, wobec pustych przestrzeni.
Nie ma szans, mydło w poślizgu niedomówień wygrywa wszystko!
Dzisiaj, widzę więcej niż dziecko wpatrzone w czarno-biały monitor historii, doświadczenie zauważyło nie tylko perfekcję odległości. Ludzie to nie kostki domina, nigdy nie są bez twarzy, bezbarwni i bierni bywają w chwili, gdy moment zdjęcia zatrzymują ich postawy w kadrze stop klatki. Tylko wtedy są bezwolni, niczym kostki i można ich przewrócić w tłumie przeżyć, bez ich wiedzy i zgody.
Wszelkie inne epizody wymagają reakcji własnej, albo potrzebna jest „niewidzialna dłoń”, by rozpocząć, zatrzymać lub przerwać lawinę niechcianych zdarzeń.
Współcześnie, tak jak wczoraj i jutro, z perspektywy czasu widać, że do zablokowania niechcianego efektu domina wystarczy tylko dwie serdeczne dłonie, one mają moc sprawczą, by zatrzymać to co złe lub nieważne!
Wiele zgodnych dłoni, to prawdziwa perfekcja, o której można pomarzyć lub…
po prostu podać swoja dłoń do ciągu dobrych wydarzeń!
-
Świąteczne porządki
-
Dzień światowej tolerancji?
-
Słowa złotem szeptane
-
Szczęśliwej drogi
-
Pamiętam tę drogę do Częstochowy
-
Nim zabierze nas wiatr