• Blog

    Luka czyli kosmiczne nieporozumienie

    My naród polski kochamy Amerykę, bez zahamowania, bez obiekcji i umiaru, co w sumie nikogo nie powinno dziwić. Tacy już jesteśmy, taką mamy naturę, to co nieosiągalne, dalekie i niepewne zawsze jest dla nas atrakcją i powodem do naśladowania.

    I tak sobie właśnie dzisiaj rano, jadąc do pracy uświadomiłam, że Ameryka ma swojego Luke Skywalkera z Gwiezdnych Wojen, a my mamy swoją „Lukę” w przepisach i kosmiczne jaja, na każdym kroku w naszej szarej, rodzimej rzeczywistości.

    Od razu nasuwa się pytanie…

    – Gdzie?

    A po chwili namysłu, każdy z czystym sumieniem, zaglądając do wnętrza własnego ja będzie mógł odpowiedzieć z całą stanowczością, na jaką go stać w obliczu innych..

    – Wszędzie!

    Hmmm, droga długa i śliska była, więc i rozważania mogłam rozwinąć w kierunku białych plam i czarnych dziur, niedopowiedzeń, furtek i krat. No chyba, że komuś się uda wystrzelić niczym siedem mgnień wiosny przez płot prosto w kosmiczną kreskówkę i wieczorem będzie opowiadał bajkę.

    Tylko proszę, nie na dobranoc, bo to naprawdę może być horror!

    I rozważania rozbujały mnie w kierunku, w sumie właściwym, bo czas naglił, ale uświadomiłam sobie, że w mej samotnej podróży brakuje mikrofonu.

    Przecież, gdybym sobie te swoje zgrabne wówczas refleksje mówiła na głos, czy nuciła wraz z muzyki tonem, miałabym gotowy scenariusz na film, może nie trylogię formatu  George’a Lucasa, lecz na pewno nie byłoby to krótkie brzmienie telenoweli bez końca. 

    Tę lukę też muszę jakoś zapełnić, biorąc przykład z przezornych, by w przyszłości, z gwiezdnych fantazji, w samotności powstał od razu scenariusz misterny!

    A nasza „Luka” niejedno ma imię, czemu kobiece, tego nie rozumiem, lecz zamysłu nie winię, gdy nagrywać zacznę to mi się nie wywinie 🙂

  • Blog

    Efekt domina

    Zawsze mnie intrygowały pokazy ułożonych kostek domina, jedna za drugą w odpowiedniej odległości, wzór niebagatelny i tyle pracy tylko po to by… jednym ruchem ręki zniszczyć obraz, a właściwie pokazać pewną logiczną zależność zazębiających się pojedynczych elementów.

    I tylko pewność odpowiedniego rozstawienia, pozwalała uruchomić mechanizm uwalnianej energii, od początku do końca bez wahania. Jednym słowem – perfekcja!

    Od dziecka jestem zauroczona tym widokiem, kładące się kostki domina, pierwszy upadek, drugi, trzeci, a potem… tysiące, im więcej, tym większy sukces i brawa dla konstruktora.

    Tylko, że każda kostka może mieć dwa oblicza, jedno pełne czarnych kropek, podzielone na pół, dające pewność wyboru i kostki puste (mydło), do których można podpiąć wszystko.

    Gra, w której możesz przegrać.

    Mając wiele punktów, możesz być bez atutu w dłoni, wobec pustych przestrzeni.

    Nie ma szans, mydło w poślizgu niedomówień wygrywa wszystko!

    Dzisiaj, widzę więcej niż dziecko wpatrzone w czarno-biały monitor historii, doświadczenie zauważyło nie tylko perfekcję odległości. Ludzie to nie kostki domina, nigdy nie są bez twarzy, bezbarwni i bierni bywają w chwili, gdy moment zdjęcia zatrzymują ich postawy w kadrze stop klatki. Tylko wtedy są bezwolni, niczym kostki i można ich przewrócić w tłumie przeżyć, bez ich wiedzy i zgody.

    Wszelkie inne epizody wymagają reakcji własnej, albo potrzebna jest „niewidzialna dłoń”, by rozpocząć, zatrzymać lub przerwać lawinę niechcianych zdarzeń.

     

    Współcześnie, tak jak wczoraj i jutro, z perspektywy czasu widać, że do zablokowania niechcianego efektu domina wystarczy tylko dwie serdeczne dłonie, one mają moc sprawczą, by zatrzymać to co złe lub nieważne!

    Wiele zgodnych dłoni, to prawdziwa perfekcja, o której można pomarzyć lub…

    po prostu podać swoja dłoń do ciągu dobrych wydarzeń!

  • Blog

    Świąteczne porządki

    Wczoraj od rana tłukła mnie koleżanka chandra, i tak wspólnie z nią snułam się bez sensu, lekko zasmarkana, rozmemłana, i w ogóle od rana bez siły, aż z nieba spadł piękny biały puch.
    Powietrze zrobiło się rześkie, zapachniało świerkiem i zamarzyły się gwiazdy z nieba!

    Taka beztroska dziecięcej radości nadchodzących świąt.

    Trzy centymetry śniegu przykryły szarość dnia i od razu moja koleżanka poszła w kąt.
    Krajobraz za oknem przypomniał mi, że zawsze o tej porze zaczyna mnie brać nieokiełznana miłość do wszystkiego,

    a ja chowam w zakamarkach domu prezenty, planuję potrawy, zastanawia się gdzie i komu przesłać życzenia, a kogo uściskać z całą serdecznością…

     

    No i porządki, robię je od zawsze, chociaż teraz skupiłam się na tych w sobie, rachunek sumienia stał się ważniejszy niż wybłyszczone szkło za szklaną witryną.

    Ponury poranek zmienił się w romantyczne popołudnie, gdy nagle uświadomiłam sobie, że kolejny dzień, roboczy, zasypane drogi, nieodśnieżone chodniki,

    grymas niechęci i jazda po lodzie, czają się już za rogiem nocy.

     

    A wszystko przez to, że pada biały puch z nieba!

    Brrr…

    Odpaliłam komputer, zalogowałam się w płatkach gęsto sypiących ze stron znajomych i jeszcze niepoznanych i moje przeczucie zmieniło się w pewność!

    Jutro czeka mnie przekleństwo śniegu!

     

    Na szczęście logika zawładnęła umysłem i zatrzymała się nad dalszym potokiem niewybrednym, nad ulotnymi jak wiatr słowami… człowieku nie dogodzi Ci nawet myślami!

    Dzisiaj martwię się trochę, tym lodem co jutro ma na drodze leżeć, łyżwami daleko nie zajadę, ale co tam, przecież niedługo święta i rodzinna radość przed nami, lepiej znowu schowam prezent i zajmę się własnymi porządkami 🙂

  • Blog

    Dzień światowej tolerancji?

    Mroźny poranek nie zapowiadał, że przyniesie stek bzdur i mnóstwo wątpliwości wątpliwej przyjemności.

    Radio grało rzewną piosenkę, dłonie lekko grabiały, a autko krztusiło się dymem rozsiewanym wokoło.

    Taki zwykły codzienny rytm poranka.
    Chociaż nie, od dwóch dni, przez remonty dróg, kluczymy sobie ja i mój samochodzik różnymi krętymi ścieżkami,

    rozglądając się przezornie po poboczu, bo nigdy nie wiadomo co z lasu wyskoczyć może: sarna, jeleń, a nawet dzik.

    Szara rzeczywistość poranka zmieniła swój wyraz, gdy zza mgły wysunęło się kilka promieni słońca,

    a Pan w radio z widocznym uśmiechem wspomniał, że dzisiaj mamy Międzynarodowy Dzień Tolerancji.

    I od razu zaraził mnie swoim optymizmem i poirytował stereotypowymi komentarzami.

    Potem rzuciłam przelotem okiem na wiadomości, informacje, komentarze itp., itd. i już całkiem zdołowana wzięłam się do pracy. (I tu wykwitł delikatny uśmiech, w pracy przecież się płaci, a przed nami święta, Mikołaj, Śnieżynki, Boże Narodzenie i choinki).

    Znowu serce zapłonęło ciepłem i przepełnione chwilą pełnej tolerancji pozwoliło sobie nawet na drobny żart, ot tak dla relaksu, niczym łyk aromatycznej kawy (bez nazwy by nie być posądzonym o reklamę).

    Jednak kawa nie jest dobrym afrodyzjakiem tolerancji, ewidentnie zbyt szybko podnosi ciśnienia, a im jestem starsza, tym ta tolerancja ma tendencję do zacieśniania.

    Frazesy (nieobce, gdy pisze się razem i osobno, ważne że często), slogan krzyku i słowa pozornie najważniejsze… za i weto, larum i lament, jesteś z nami, jesteś przeciw… tłumy przepełnione tumanami (kurzy się i mami).

    Im jestem bardziej dojrzała tym mniej szukam banału, nie wierzę w tolerancję bez granic i stereotypu władzę.

    Martwię się… mam dzieci, mam nadzieję na wnuki, jestem tutaj i teraz, umiem uśmiechać się bez granic, lecz nie pozwolę się bezkarnie ranić…

     

    Szablon definicji już dawno przykrył kurz, a ja kocham ludzi (jak mnie nie wkurzają) bez względu na datę, bez znaczenia dnia, uwielbiam życie i już!

  • Blog

    Słowa złotem szeptane

    Potęga słowa ma swoistą niezaprzeczalną wartość, raz uwolniona zaczyna żyć własnym życiem, bez względu na charakter i delikatność tkwiącą w szczegółach. Życie przez wiele lat nauczyło mnie, aby nie bać się słowa, lecz szanować jego treść. Nie zawsze wychodzi to tak jakbym chciała, nie zawsze podąża właściwym torem, czasami odbija się od ściany i wraca, ale zdarza się też, że niczym ziarno pada na podatny grunt i kiełkuje pomysłem lub rozrasta się niczym winorośl owocując gronami o słodko-kwaśnym smaku.

    A przecież wystarczy odrobina mrozu, by tę kwaśność zamienić w wyrazistą słodycz, która potrafi zawrócić w głowie i sercu…

    Dawno, dawno temu, jedno z gron zmrożonych rozlało się słodyczą w myśli i zamysł zaczął ogrzewać ciało i duszę, by pewnego dnia napełnić kielich purpurą. A wtedy myśli przyspieszyły, pomysł zaczął nabierać realnych kształtów, formować kształt słowa w księgę pełną ludzi, muzyki i poezji rozlewającej się w klimacie, który na długo zapadnie w wielu sercach.

    Myśl, jak kropla, która drąży skałę wierciła się w głowie poszukując wytrwale.

    Dzisiaj wiem, że jak zamysł jest naprawdę dojrzały to ma szansę na spełnienie, znajduje drzwi, by uwolnić swoją wizję, by jej kształtem zarazić i porwać za sobą nawet niedowiarków. Nie ma w tym stwierdzeniu żadnych podtekstów, po prostu życie toczy się swoimi ścieżkami i tylko czasami pozwala nam wejść na właściwą.

    Mam nadzieję, że ja miałam takie szczęście, gdy pewnego popołudnia weszłam do Agencji Reklamowej Midas, by odebrać plakaty, a mój wzrok zatrzymał się na pewnym starym plakacie.

    Od słowa do słowa, a jestem trochę gadatliwa(z naciskiem na gadulstwo) dowiedziałam się o pewnym miejscu, o jego historii i zaproszona poszłam śladem ciekawości, a tam…

    moje pomysły wylały się potokiem słów. Biedna Dorota, zamilkła i stwierdziła, że to jej mąż Maciej Mac jest głównym szefem i wszystko zależy od niego.   W tym miejscu moje serce przyśpieszyło, a niecierpliwość pokazała rogi, więc dwa dni później już z samym Maciejem Macem wędrowałam podziemnymi ścieżkami snując mu swoją wizję.

    Realista z wyglądu i rozmowy (pewnie jak nie patrzyłam to się w głowę popukał i to nieraz, a ja się nie dziwię), konkretny w słowach nie pozwolił się zarazić moim upojeniem, ale o dziwo, pozwolił mi zrealizować świeżo opowiedziany zamysł!

    I chwała mu za to, bo dzięki życzliwości Doroty i Macieja mogłam urzeczywistnić swój pomysł!

    „Słowa złotem szeptane w piwnicach Midasa” wczoraj miały swoja premierę, pierwsze, ale mam nadzieję, że nie ostatnie spotkanie z ludźmi, ze słowem, z piosenką i jedynym w swoim rodzaju klimatem… kto był ten wie…

     

     

    fot. Andrzej Haligowski

  • Blog

    Szczęśliwej drogi

    Kiedy Majka Zamorska pierwszy raz opowiadała o swojej planowanej wyprawie do Camino de Santiago to słuchałam pełnego emocji głosu z pewnym zdziwieniem.

    Wycieczka to wycieczka, łatwiejsza lub trudniejsza trasa, czas wolny spędzony z wiatrem we włosach i niebo pełne uwolnionych myśli. Lubię takie wyzwania lecz nie wszystkie są dla mnie, tak samo jak dla niewielu istnieje możliwość przebycia niezmierzonych wyobrażeń w snutych nocami planach.

    A jednak, gdy planowałyśmy z Majka szlaki „Turystycznego pierścienia Strzyżowa”, jej opowieści o szlaku pełnym muszli do miejsc i historii dawnej zaciekawiły mnie. Sięgnęłam, więc głębiej by poznać tajemnicę tej niepowtarzalnej  jak się chwilę później okazało i jedynej w swoim rodzaju wyprawy.

    31 sierpnia 2017 r. Majka zamieściła swoją pierwszą relację. Wyglądało to trochę banalnie, ale również bardzo sympatycznie. Każdy kto tę podróżniczkę zna, wie, że emanuje ona niezwykłym ciepłem i pogodą ducha.

    Potem zaczęły pojawiać się kolejne wpisy i zdjęcia z podróży. Miejsca znane z nazwy i nieznane zakątki, które w krótkich relacjah Majki zaczynają nabierać pełniejszego znaczenia.

    Dzisiaj, od wielu dni, praktycznie codziennie jestem z Majką, w myślach i sercu trzymam kciuki za powodzenie jej planów dotarcia do Camino de Santiago. Z ciekawością czytam o miejscach, które każdego dnia przybywają w jej mapie wymarzonej wędrówki. Liczę kolejne punkty postoju i spoglądając na niebo, z zapartym tchem patrzę jak ubywają kolejne kilometry.

    Bo czy 800 km to trasa godna uwiecznienia w pamięci?

    Szlak św. Jakuba, którym wędrują od lat miłośnicy wyzwań i intencji jest obecnie bardziej popularny. Myślę, że to właśnie Internet pozwolił na jego ponowne odkrycie. Jednak śledząc wędrówkę naszej Majki, nie można stanąć tak sobie obojętnie i tylko popatrzeć.

    Ci, którzy już przeszli tę trasę mówią, że to droga dla każdego, że warto przejść codziennie kilometry szlaku, żeby zrozumieć coś niepowtarzalnego, odkryć radość, a w zwykłych rzeczach odnaleźć skarby, przetrwać z Bogiem, poznać nowych przyjaciół, z nieznajomymi z całego świata wędrować do celu.

    Wędrować do miejsca i pozwolić urzeczywistniać stos marzeń!

    Przemierzających drogę do Camino de Santiago każdego roku bywa wielu, nie każdy jednak dojdzie do celu.

    Ja trzymam kciuki za naszą Majkę, za jej marzenia i cel. Z przyjemnością śledzę wpisy na fb i dobrymi myślami staram się dodać jej sił.

    Wiem, że jak wróci to znowu będzie rozsiewać wokoło siebie, tę jedyną i niepowtarzalną moc dobrego.

    Majeczko czekam na Ciebie, czekam ale dopiero gdy osiągniesz swój cel.

    Teraz, za to każdego dnia trzymam kciuki, za powodzenie Twojej własnej, jedynej i niepowtarzalnej misji.

    Dzisiaj, tak jak każdego dnia przesyłam Ci mnóstwo ciepła i siły, tak by kolejny dzień pozwolił napotkać bezcenne wrażenia, a nadchodzący wieczór przybliżył Cię do celu.

     

    Szczęśliwej drogi, już czas…  mapę życia w sercu masz!”

  • Blog

    Pamiętam tę drogę do Częstochowy

    Dziecko ciekawe świata, podróż koleją w nieznane, pierwszy raz daleko wraz ze stukotem kół, czekałam niecierpliwie na swoje pierwsze spotkanie z Czarną Madonną. Opowieść babci Rózi barwna i pełna przenośni wprowadziła w nastrój wiary i wolności. Czasy przeszłe, tematy zakazane i ja dziecko szczęśliwe w drodze po kroplę prawdy.

    Dojechaliśmy i nastało oczekiwanie…
    Głos trąb rozbrzmiał dostojnie, aż sumienie jeszcze nieśmiałe podniosło zdumioną głowę.
    Dzisiaj wspomnieniem pozostało w sercu, a trąby strażnikiem świadomości, która wraz z odsłoną obrazu oczyszcza serce i umysł. 

    Potem jeszcze wiele razy odwiedzałam Matkę. Pierwsze wrażenie nigdy nie zbladło i do dzisiaj, gdy słyszę częstochowskie trąby to sumienie prawdy otwiera duszę na głębię matczynej miłości. Przemijanie wpisano nam w doczesność dnia codziennego, i czasami żal rozdziera serce za tym co upływa bezpowrotnie. A serce Matki zawsze gorące utuli nawet samotnego wędrowca.

    I tylko wspomnienie każe przywołać obraz z sentymentu…

    serce wie więcej, nie obejmie tego rozumem bo nie musi, wystarczy, że czuje, że bije i kocha nawet gdy dorośniesz, ona zawsze jest przy tobie, trzyma twoją dłoń i otacza cię opieką.

    Ja wiem, że serce Matki to największy skarb, który zawsze i wszędzie będzie ze mną i z tobą również, jeżeli zechcesz. Takie jest prawo miłości, wędrówka od urodzenia do śmierci tutaj, na tym padole, by potem cieszyć się wieczną miłością.

    Babcia Rozalia, ówczesny samouk w czytaniu i pisaniu, zaraziła mnie swoimi opowieściami i wiarą. Być może, gdyby było jej dane żyć w innych czasach mogłaby zostać znaną powieściopisarką, która swoim talentem pozwoliłaby ujrzeć to co ważne niejednemu czytelnikowi. A może dobrze, że swoimi zdolnościami i maestrią opowieści zaraziła chociaż mnie do głębszego spojrzenia w siebie i odkrycia prawdy, która nie pozwala bać się dogmatu lepszego jutra.

    Teraz czekam na kolejną wyprawę, to oczekiwanie jest w pełni świadome i odrobinę niepewne.

    Minęło wiele lat od czasu gdy ostatni raz byłam u Matki Jasnogórskiej. Czy przyjmie mnie tak jak dawniej, z bezwarunkową miłością i pewnością jasności przesłania?

    Czekam na tę wędrówkę z radością i pewną dozą niepewności, czy zechce mnie znowu przytulić i uścisnąć po matczynemu moją dłoń. Znowu dorosłam i znowu jestem dzieckiem, takie odwieczne prawo życia matki i dziecka, a ikona z dostojeństwem i czystością spojrzenie patrzy na mnie tak samo od lat. Jakby czas stanął w miejscu, a ziarna klepsydry zawisły w czasoprzestrzeni niepewności tamtej strony jutra. Jedna chwila, jedno ziarno prawdy… na potem, miłości i wiary znak!

    Mam taką cichą nadzieję, że kolejne spotkanie pozwoli wrócić nie tylko wspomnieniom lecz da mi nową siłę na kolejne lata, takie wsparcie Matki potrzebne jest każdemu z nas. Obym mogła czerpać z tej dobrej mocy matczynej miłości jak najdłużej. I oby było mi dane móc się także podzielić prawdziwą, właśnie bezgraniczną miłością bez końca i do końca wspólnej wędrówki.

    A potem, jak już przyjdzie czas, głos trąb dostojnie zaprowadzi mnie do Matki mej.

    Strzyżów, 3 maja 2017 r.

     

    P.S. Niespodziewanie dla mnie samej, miesiąc później byłam na Jasnej Górze. W ten dzień padało i było pełno ludzi, tłum przelewał się, odbierając nastrój  poufności, a jednak spotkanie z Matką w pełni potwierdziło moje oczekiwania. Zapewne kiedyś do nich wrócę, w kolejnym wspomnieniu opowiem o niezapomnianych odczuciach…

     

    Fot. UM Częstochowa

    http://conadrogach.pl/informacje/czestochowa.html

  • Blog

    Nim zabierze nas wiatr

    Miło robi się na sercu, gdy ktoś zauważy wiersze, które grają Ci w duszy. Cieszy gdy twórczość spodoba się i dostaniesz zaproszenie aby ją pokazać innym. Super gdy ktoś Ci powie, że się wzruszył. Cudownie, gdy ktoś chce Twój tomik. Ekstra samopoczucie, gdy chcą Cię czytać.

    Też tak mam, a każdy okruch zainteresowania dodaje skrzydeł i rośnie chęć by jeszcze raz podzielić się swoim obrazem namalowanym słowem. W tym roku kilkakrotnie zostałam zaproszona do pokazania swojej twórczości, a dzisiaj uchylam rąbka tajemnicy z kolejnej antologii, również z moimi wierszami, która już niebawem ujrzy światło dzienne. Znajdziesz w niej m.in. zestaw moich wierszy o…

    Mam nadzieję, że się spodobają także i Tobie. Niżej jeden z nich, a już wkrótce zapraszam do przeczytania całej antologii „Nim zabierze nas wiatr”.

  • Blog

    Krajobraz świąteczny

    Przed nami Wielkanoc, czas odrodzenia i radości życia, przepełniony miłością, pewnością zwycięstwa, wspólnym świętowaniem. Co roku odnajdujemy w sobie siłę, by zmierzyć się z własnymi słabościami, zaglądając w duszę, czynimy rachunek sumienia i oczyszczamy umysł oraz ciało aby w dzień Zmartwychwstania Pańskiego wraz z najbliższymi zasiąść przy rodzinnych stołach, nakrytych odświętnie, przystrojonych koszem pełnym błogosławionego jadła i życzeniami pomyślności.

    I z tej okazji mam przyjemność złożyć wszystkim Czytelnikom życzenia spełnienia tego co dobre i tego co ważne, aby kolejne dni i miesiące mijały w szczęściu i spełnieniu priorytetów zarówno wiary jak i życiowych ścieżek, które ścielą się nam nieustannie, kreując nowe drogi wyboru.

    Śpieszę się by zdążyć przed laniem wody i zmierzyć się z wyzwaniami, które realizowane w przedświątecznym czasie, odzwierciedlają każdego z nas indywidualnie, bo dla każdego priorytetem są inne, ważne rzeczy. Taki misz-masz, istny przedświąteczny kiermasz różnorodności. Inspiracja, pomysł i jego realizacja dają czasem naprawdę niespodziewane efekty.

    Dzisiaj chciałabym się podzielić impresją świątecznego przesłania, dobrych myśli, ukazania strażaka w spojrzeniu lirycznym. Poetycka wizja, która może zainspirować każdego ukryła się w wyobrażeniu drugiego człowieka, strażaka, który nie patrząc na święty spokój pędzi niestrudzenie, tam, gdzie ludzkie cierpienie. Ukryty w metaforach, zamglony,  a jednak związany na zawsze z dominium i ludźmi. Bez względu na czas świąteczny, on czuwa dla naszego bezpieczeństwa, spokojnego snu i radosnego biesiadowania.
     
    Emocje, przenośnia i wizja słowa przemieszały się dziś z obrazem, który zatrzymany przez fotografię ratowniczą, w kadrze z chwili niepewności, stał się motywem przewodnim świątecznej pomocy. Każdy z Was sam może porównać efekt tej słownej i optycznej wizualizacji. Fotografia inspirująca niejednego liryka została zapamiętana w przebłysku ognia i wody. Szczęście kamery nie zapomni poświęcenia, tutaj widać służbę strażaka, niekoniecznie z okazji świątecznego lania wody. Pamiętajmy o służbie tych Wszystkich, którzy w każdym czasie, zawsze czuwają, bo tak łatwo się zapomina…
     
    Naturalnie, to czas zbliżających się Świąt zmotywował mnie do podzielenia się refleksją wraz z różnorodnością krajobrazu pożogi i dobrego słowa, gdyż nie ma nic cenniejszego niż drugi człowiek, który służy pomocą, wyciąga swoją dłoń, wtedy gdy jest to konieczne. Dlatego już dzisiaj wszystkim służbom z okazji nadchodzących świąt życzę spokoju i pogody ducha nie tylko od święta.

    Kiedyś zasiano ziarno prawdy, ono zawsze ma szansę zakiełkować, odpłacić uśmiechem i dobrym słowem, na dłużej zatrzymać w sercu obraz i podzielić się nim nie tylko od święta.

    Tego dobrego zbioru plonów w przeddzień świat Wielkanocnych, życzę wszystkim Czytelnikom!

     

    P.S.

    Z najserdeczniejszymi życzeniami udanego śmigusa dyngusa, choćby i wężem strażackim, na szczęście, po kropli dla każdego!

     

  • Blog

    Pracownik też człowiek!

    Marzec od dziecka kojarzy mi się z szarością, topniejącym śniegiem, pierwszymi zapachami nadchodzącej wiosny, śpiewem ptaków, które już zaczynają budzić się ze snu i oczywiście z Dniem Kobiet. Dzisiaj, jak patrzę na ten miesiąc, to widzę jeszcze więcej – szarzyznę ponurych twarzy, pełną efektów depresji (jedno z moich dzieci mówi, że to wymysł współczesności), braku uśmiechu i odrobiny dystansu do samego siebie.
    I jeżeli my jesteśmy tacy zgnuśniali, jeżeli nic nam się nie chce, to jak możemy wywołać pozytywne wrażenie na naszym szefie?
    No, nie możemy!
    A szef, nasz kierownik, dyrektor, prezes, komendant, naczelnik etc., etc., etc. czyli jednym słowem pryncypał przez duże „P” zawsze ma rację. Tutaj zaczynają się schody, bo przecież każdy z nas ma swoje uroki, plusy i minusy, dobre i złe dni, twórczą inwencję i doła depresyjnego. Więc jak w takiej sytuacji pracować rzetelnie i bez narażenia się na krytykę. Trudna sprawa, tym bardziej, że z reguły szef jest jeden, a pracowników wielu.
    I tak sobie pomyślałam, że marzec też może być słoneczny, kolorowy i pełen energii, bo w sumie nasz pryncypał też człowiek i może, przy odrobinie dobrej woli, w każdym z nas zobaczyć ludzką twarz. Niektórzy szczęśliwcy już mają takiego przełożonego, który nie tylko zaraża swoją energią, ale umie również porwać za sobą swój zespół. Oj, wtedy to dopiero praca wre!

    W tym przedwiosennym rozgardiaszu już powracających ptaków, przy odrobinie słońca i błękitnego nieba doszłam do wniosku, że jednak nie każdy szefem być może, że kwalifikacje i wykształcenie to stanowczo za mało, by zarządzać ludźmi. Pomijam milczeniem, w pełni świadoma, wszelkie inne za i przeciw, bo tak naprawdę to po latach doświadczeń z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że dobry szef to skarb. Klejnot, który zrozumie pracownika, surowy lecz sprawiedliwy, obiektywny lecz wyrozumiały, z humorem lecz nie złośliwy.

    Pani lub pan, kobieta i mężczyzna, którzy w pełni świadomie podejmują się zarządzać swoim zespołem, dla dobra swojej firmy, zakładu pracy, instytucji, itd., lecz nie zapominają, że razem z nimi i dla nich pracują ludzie.

    Dlatego zastanawiam się (oczywiście z przymrużeniem oka), gdzie zakopują dzisiaj takie skarby. Też jestem ciekawa drogi, która prowadzi do skarbu, oczywiście z przyczyn obiektywnych…
    Może ma ktoś jakąś mapę, ślad, wskazówkę?

    I powiem Wam, że to naprawdę jest już przedwiośnie!

    A w nim każdy może odszukać odrobinę optymizmu, nadziei na lepsze jutro, tak mimo wszystko albo właśnie na przekór wszystkiemu! Tego życzę pracownikom i ich szefom, bo dzielić się najlepiej jest dobrą energią, która wzbogaca każdego i do tego jest niedroga w kosztach tworzenia, ale za to bezcenna, bez względu na porę roku.

    Z nieustającym uśmiechem pośród mgieł marcowych znalazłam już odcienie zieleni 🙂