-
Przyciąganie
zarażona wirusem miłości
kichnęłam trzy razy
na zdrowie
na katar
a może na grypę
ta influenca
przykleiła się do mnie
i trwa złośliwe drążąc
moje ja
na przekór
medycznym zapewnieniom
rozgrzewających mikstur
wierci od lat
w nosie mam reklamy błysk
gdy z gardła świst
drżące vibrato
pulsuje zmiennością
natężenia wiecznej miłości
mój byt
w chusteczkowy flirt
codzienności zamienia
na przekór wspomnieniom!
-
Zawsze będę przy Tobie
„Życie to krótka chwila między pierwszym i ostatnim oddechem.”
Autor nieznany
Są takie dni w moim życiu, gdy wspomnienia sięgają pierwszych kroków, nieśmiało skierowanych w przyszłość. Blond głowa, pełna delikatnych loków i choinka ozdobiona anielskim włosem, pachnąca i żarząca się dyskretnie ognikami płonących świeczek.
– Nie dotykaj, bo się oparzysz! – czujność mamusi skupiła moją uwagę, aczkolwiek nie do końca mogłam uwierzyć w prawdziwość słów przekazanych z troską w głosie. Wówczas tatuś podniósł mnie i delikatnie pokazał kryjące się niebezpieczeństwo w migotliwym blasku świec. Ja i oni, cóż może chcieć małe dziecko, któremu rodzice chcą przychylić nieba, do czasu, aż urodziła się siostra.
To takie niesprawiedliwe, dzielić się miłością obojga z innym dzieckiem. Przecież każdy chce mieć wszystko, dużo więcej niż może dostać, a może to tylko złudzenie…
Po kilku latach na świat przyszła trzecia siostra. To już była normalność, bo podzielić z dwóch na trzy jest dużo łatwiejsze niż odebranie pewnej części zainteresowania tylko moją osobą. Już się do tego przyzwyczaiłam.
Dzień za dniem płynął leniwie (do dzisiaj nie wiem, dlaczego wówczas nie mogłam się doczekać kolejnego dnia, spotkania, wydarzenia), a ja dorastałam coraz bardziej świadoma swojego charakteru. Ciężki orzech do zgryzienia, z wiekiem przemieniał się w stal, hardział, przybierał pancerz czujności, by uzbroić się po zęby na dorosłe życie.
Jednak najważniejsza była i jest rodzina, wyssałam to z mlekiem matki, z szacunku patriarchalnego i miłości do bliźniego. Wszystkie święta w moim domu pielęgnowane były z pietyzmem i namaszczeniem ich uroczystego charakteru, także dzisiejsze, to był cały rytuał, który rozpoczynał się na długo przed 1 listopada. Tradycją było, że znicze na groby robiliśmy sami, a zapach topionego wosku w starym czajniku rozchodził się po całym domu. Tatuś zawsze pilnował, aby nic nam się nie stało, ale pozwalał nam wycinać knoty i wtykać je do skrzętnie przygotowanych zniczy.
Po obiedzie, spacerkiem wędrowaliśmy na cmentarz. To była prawdziwa wyprawa z pełnymi siatkami, które dźwigałyśmy same z mozołem, gdy rodzice dźwigali kolorowe chryzantemy. Grób za grobem, u dziadka w pierwszej kolejności, a potem była jeszcze ciocia, wujek, i inni, których nigdy nie miałam okazji poznać.
Lata mijały, dorastałam, poznawałam nowych ludzi, a czas skracał swoją leniwość. Przyśpieszał, z każdym dniem, miesiącem i rokiem, aż zaczęli odchodzić coraz bliżsi memu sercu ludzie.
Rodzice, jak zawsze dbali, by nie pominąć żadnego grobu, bo jak mówiła mamusia o nas też kiedyś powinien ktoś pamiętać. Jej słowa były takie nierzeczywiste, modlitwa nad grobami, dla pamięci, aby tam po drugiej stronie tym, co przeszli już most było lepiej. Już babcia Rózia podkreślała, że pamięć o bliskich i modlitwa, to wsparcie także dla nas wtedy, gdy my sami jesteśmy w potrzebie.
Może to wpajana od dziecka ścieżka pamięci o tych, co odeszli, a może wiara przodków w siłę dobrych uczynków… nie wiem, ale po latach wiem jedno…
nastał czas, gdy bliscy mi najbardziej odeszli, a wraz z nimi zniknęła zewnętrza siła wsparcia.
Za życia rodzice zawsze podkreślali, że nie ma rzeczy niemożliwych, a na ich pomoc zawsze mogę liczyć. Słowa, przez lata wpajane mi z pewnością prawdy jedynej i niezaprzeczalnej, niejednokrotnie zamieniały się w pomoc, bezwarunkową i niezawodną.
Kochali nas takimi, jakie byłyśmy, pozwalając na odrobinę ekstrawagancji i odmienności. Ta wolność była bezcenna, a zrozumienie wzruszało. Mogłam tego dotknąć na moich wieczorach poetyckich, gdy rodzice okazywali dumę i nie wstydzili się ocieranej łzy wzruszenia, pozostawiając w mojej pamięci na zawsze niezapomniany kadr wspomnień.
Przeżyli wspólnie 50 lat, zostawiając nam w pamięci żywe przykazanie miłości.
I odeszli, zostawiając pustkę. Tego nigdy się nie da zapełnić, ale taka jest kolej rzeczy. Nikogo z nas nie ominie. Wszyscy jesteśmy tego świadomi, ale słowa mamusi „Zawsze będę przy Tobie” nabrały innego wyrazu, nie wyblakły, chociaż zmieniło się status quo. Każdego dnia oni są ze mną, w moim sercu i umyśle, a rozmowy z nimi i okruszki, jakie mi zostawiają niczym drogowskaz w chwili zwątpienia, pozwalają nadal wierzyć, że są przy mnie i mojej rodzinie. Czuwają, wspierają, dodają odwagi i pomagają, by ścieżka życia nie była zbyt ciernista.
Ja wiem, jestem pewna, że wszystkie duchy opiekuńcze naszej rodziny są z nami na dobre i na złe, bo tylko w miłości ukryte skrzydła nadziei skrywają bogactwo Wszechświata!
-
Złudzenie
zostałam dla ciebie
rysą minionych lat
spadającą feerią gwiazd
w mrocznej smudze
nocy
zagubiony warkocz doznań
podmuchu szlochem
rozwiał rudozłote liście
owoce tęsknoty
dojrzałej jesieni
mgła utuliła żal
i zamarła w bezruchu
niczym kamienny sarkofag
zamknięte w kadrze
odbicie eterycznych nici
ukryło lico przeszłości
jutro
krople babiego lata
zmrozi puchowy szal
i pęknie kroplista sieć
zatrzymując struny puls
skryte okruchy pamięci
-
W przenośni
za małojest milczenia
w naszych rozmowach
za dużo ciszy
w spotkaniu dwojga
każdy krok w mroku
jak stukot bezcenny
może wystarczy
zamknąć wrota rzęs
byś został
źrenicą pamięci
-
Wierszowane pocztówki
Kto z nas nie pamięta stosów kartek kupionych w chwili radości z wędrówek dla pamięci po drogach znanych i nieznanych szlakach ścieżek, najczęściej z wakacyjnej przygody. Było ich zawsze wiele, do rodziców, dziadków, przyjaciół i znajomych, wspomnienia z podróży, życzenia i pozdrowienia przepełnione serdecznością.
Tekst, który na małej kartce zapełniał się gawędą, pisany drobną czcionką, często zawierał nie tylko wyrazy pamięci, ale także opowieści, zminimalizowane do wielkości miejsca na pocztówce z…
Wysyłacie jeszcze pocztówki z wakacji?
Takie kartki wysyła do dzisiaj, wszystkim zaprzyjaźnionym Stanisław Stec, z którym miałam przyjemność rozmawiać w pewne lipcowe popołudnie. O spotkanie zabiegała Joanna Krypel, koleżanka z pracy, w której Stanisław wykonuje swoje obowiązki od ponad 40 lat. Mieszkaniec Strzyżowa, pracownik naszej słodkiej „Roksany”, w wolnym czasie pisze często takie pocztówki z podróży. Tak właśnie zaczyna się przygoda tego sympatycznego człowieka z wierszem. Krótko i na temat, ale z rymem i niekłamanym entuzjazmem, od lat dzieli się radością życia.
Nasza rozmowa toczy się w miłej atmosferze trojga ludzi. Czas płynie leniwie, a zapał z jakim Stanisław i Joanna opowiadają o twórczości na temat pisania, skłania mnie do refleksji, o tym że pasja to wielka siła, która jednoczy ludzi.
Stanisław odczytuje z zeszytu fragmenty swoich opowieści, bo pocztówkowe życzenia to był początek jego przygody z wierszem. Od ponad roku pisze wiersze i teksty ballad na okoliczność lub z okazji ślubu, spotkania, zdarzenia w pracy, śmiesznej pomyłki i „niecnie” wykorzystuje wszystkie sytuacje, aby w sposób serdeczny i lekko kpiący zatrzymać słowem wspomnienia chwili. Ma tych rymowanych opowieści wiele. Zawierają w sobie zawsze optymizm i odrobinę kpiny, a ja patrząc na niego widzę człowieka przepełnionego nieustającą pogodą ducha. Swoje teksty często oprawia w muzyczne drgnienia strun gitary i śpiewa. A jego pogoda ducha ubarwia spotkania i wyjazdy na których Staś jest bardzo lubianym wodzirejem. I oczywiście zawsze musi też wysłać wierszowane kartki dla przyjaciół.
Zapytałam Stanisława, czy podejmie wyzwanie i zmierzy się z pisaniem wierszy na inne tematy niż pocztówki i opowieści z życia wzięte. Stanisław zawahał się przez chwilę, i stwierdził, że czasami zdarza mu się rozważać myśli, które wpadają do głowy i być może nawet coś by z tego wyszło, gdyby nie fakt, że nie zawsze ma przy sobie kartkę i długopis, aby je zapisać. Każdy twórca wie, że jak myśl nie zostanie zapisana, to potrafi ulecieć jak ptak, który spłoszony podrywa się gwałtownie do lotu pozostawiając po sobie tylko wzniesiony kurz.
Czas pokaże, a ja wysłuchałam jeszcze ciekawej opowieści, jak Joasia uznała, że w dowód sympatii napisze dla Stasia swój wiersz. On mocno podekscytowany nie wytrzymał i od ręki napisał dla niej słowa zachęcające do wierszowanej potyczki. I tak powstał „tryptyk – dwa wiersze Stanisława Steca, a po środku słowo od Joanny Krypel. Ciekawa kombinacja, polemika osób, które darzą się szacunkiem i sympatią. Tak też można podzielić się słowem i myślą.
„Moja żona to gitara, gram na niej, kiedy chcę”
usłyszałam w odpowiedzi na pytanie, czy Stanisław woli pisać, czy grać. Gra i śpiewa na imprezach, wyjazdach i wczasach, a pisze często, szczególnie gdy wysyła pocztówki i opisuje rymem gagi sytuacyjne.
Uśmiech i śmiech towarzyszyły nam przez całe spotkanie, gdy swoje opowieści snuł Stanisław, prezentując własną twórczość i czasami trudną historię swojego życia. Pełen optymizmu i pogody ducha stwierdził, że do rymu pisze mu się łatwo i szybko, a wyzwanie białego wiersza weźmie pod uwagę, ale nic nie obiecuje. Teraz ja czekam z ciekawością, czy Stanisław podejmie wyzwanie.
Lato nieuchronnie zmierza do jesieni, skończył się czas wakacyjny, a zmrok zapada coraz szybciej. Nadchodzę długie jesienne wieczory, a wraz z nimi relaks, który można spędzić iście twórczo, pisząc słowa dla pamięci. Dlatego życzę Stanisławowi, by rozwinął skrzydła myśli poetyckiej, i z taką samą niekłamaną radością dzielił się nimi, nie tylko z wąskim gronem zaprzyjaźnionych odbiorców.
Dziękuję Joannie Krypel za zaangażowanie i zapał, z jakim podzieliła się swoim odkryciem, twórczością kolegi z pracy, a Państwa zapraszam na spotkanie ze słowem Stanisława Steca w najbliższym wydaniu miesięcznika „Waga i Miecz”.
-
Warszawskie piosenki
Wychowałam się na piosenkach z Powstania Warszawskiego. Znałam je wszystkie, a właściwe prawie wszystkie znam do dzisiaj. Nie mogłam zrozumieć, jak ktoś może ich nie znać. To było naturalne, jak mleko matki i jej pocałunek przed snem, i na dzień dobry. Przez te wszystkie lata nigdy nie zastanawiałam się nad słusznością zrywu Polaków, nad ich wielkim poświęceniem dla wolności. To też było naturalne i zrozumiałe jak wszystkie czyny zmierzające do tego, by każdy Polak był wolny.
Wojna, terror niemiecki i radziecki, opowieści babci Rózi i babci Jasi o dramacie głodu, niepewności jutra, o historii życia bez nadziei i przyszłości… to ich prawdziwe życie, tułaczka, troska o dzieci i spór, który toczy się gdzieś na szczeblach kręgów historii o sensie wybuchu Powstania…
Rozsądne argumenty rzeczoznawców przemawiają na korzyść niewoli, a ja spacerując po czeskiej Pradze spoglądałam na „starą Warszawę”, nienaruszone mury miasta stoją niczym pomnik, bo nikt nie miał odwagi przeciwstawić się okupantowi… a my z naszą ułańską naturą i potrzebą zachowania własnej tożsamości… dla nas walczyli i dla nas zginęli, a Ci nieliczni, którym udało się przeżyć zachowali w sercu miłość do ojczyzny i prawo polskości przyszłych pokoleń, ostatnie karty żywej pamięci.
Dzieciom chciałam przekazać miłość do ojczyzny, do jej praw niezbywalnych, a teraz gdy na nich patrzę i słucham, to wiem, że ziarno znalazło podatny grunt. To ważne wiedzieć, skąd jesteśmy i kim są nasi przodkowie.
Pokłady wiary i nadziei towarzyszyły 75 lat wstecz młodym ludziom, którzy pragnęli żyć godnie.
Czy to naprawdę było zbyt wygórowane pragnienie?
Łza w oku kręci się sama, gdy ze wzruszeniem spoglądam na wszystkich, którzy dzisiaj wracają pamięcią do tych dni, i ludzi którzy walczyli do ostatniej kropli krwi za naszą wolność!
Tego poświęcenia nie da się zmierzyć, tego nie można zapomnieć, tę prawdę należy przekazać kolejnym pokoleniom, tak by nasza tożsamość i walka o wolność nie została zasypana w popiele niepamięci.
Dzisiaj znowu będę śpiewać (w tym roku przed telewizorem), razem z innymi, którzy wierzą w dobro najwyższe, wolność człowieka i prawo do godnego życia. Dla pamięci, w podziękowaniu i z dumą!
Warszawskie dzieci idziemy w bój!
P.S.Rok temu spełniło się moje marzenie, Mieszkańcy Ziemi Strzyżowskiej w dniu 1 sierpnia w godzinie „W” minutą ciszy uczcili pamięć Powstańców, biorąc udział w wydarzeniu „Strzyżów śpiewa dla Warszawy”. Kilka pokoleń spotkało się tego dnia aby oddać hołd Powstańcom Warszawskim.
Oby nigdy nie zabrakło takich chwil pamięci…
fot. Andrzej Górz
-
Hologram zwierzeń
Historie z życia wzięte z reguły podszyte są trudem dnia codziennego, o którym nikt nie chce słuchać, bo cóż romantycznego można spotkać w szarej rzeczywistości. Z satyrą też zmierzyć się trudno w chwili czynności pospolitych. Drwina, o tak ślepy los lubi sobie z nas zakpić…
Spojrzałam wstecz, i zobaczyłam przygodę życia, wzloty i upadki, radości i smutki, euforię i melancholię prozy zamkniętą w trójwymiarowych wspomnieniach. Jesień za oknem tego roku jest wyjątkowo piękna, słoneczna, płonie barwami dzikiej, rudozłotej energii, przetykanej czerwienią, pełna szeleszczących liści, które czasami jeszcze zachowały zieleń na jutro. To dobry czas na nostalgiczną retrospekcję, gdy kartka za kartką kreślone słowa wracają pamięcią do lat przeszłych…
Nastolatka, z końskim ogonem pochylona nad biurkiem, w świetle lampy zastygła w myślach, w pędzie przelewając na papier wszystkie marzenia, o cudownej podróży po mazurskich jeziorach. Niebieski zeszyt, 16 stron w kratkę, zapełniał się opowieściami z dialogiem, o przygodzie i miłości w tle wyobrażeń młodej dziewczyny. To już następne opowiadanie, zamknięte w kolejnym brulionie, bo przecież w tym wieku podróż i fantazja zawsze idą w parze. Tyle wrażeń nakreślonych palcem po mapie i odkrytych w zakamarkach szkolnej biblioteki pozwoliło ubarwić niedoświadczenie, zamykając kolejne opowiadanie happy endem.
A potem młodość rozkwitła, zapachniała wiosną i przepowiednią, gdy wróżka (bez różowej kuli, ale za to za zaoszczędzone kieszonkowe) przepowiedziała przyszłość wielkiej miłości z mundurem w tle. Wtedy śmiechom nie było końca, bo koleżanki drwiły, że będę żoną „milicjanta”, a to w czasach PRL-owskiej komuny nie było powodem do dumy, więc wróżbę zostawiłyśmy w kącie zapomnienia.
A jednak, przeznaczenie wiedziało więcej, przypadek czy chichot losu?
Kilka lat później na mojej drodze do pracowniczej stołówki przeciął chłopak, który zatrzymał mnie w pół schodka i uśmiechnął się, ukazują perliście białe zęby. Proza życia i czar uśmiechu zderzyły się ze sobą, dzwoniąc w mojej głowie ze zdwojoną siłą.
Miłość od pierwszego wejrzenia?
O tak, ten uśmiech uwiódł moje serce, na zawsze!
Później były piękne chwile młodzieńczej miłości, ze spacerem po Łazienkach Królewskich, tańcem w Stodole i dyskretnymi pocałunkami, przetykanymi prądem emocji, który przeszywał umysł i ciało, do czasu, aż dostałam pierścionek zaręczynowy, z różowym oczkiem.
A potem był ślub, zgodnie z literą prawa najpierw cywilny, a na nim on, moja miłość w mundurze i jego koledzy, którzy utworzyli szpaler, dzwoniąc toporkami, gdy przechodziliśmy pod nim, taka wróżba na szczęście, prezent od kolegów, strażaków.
I tak zaczęła się spełniać przepowiednia wróżki bez atrybutów, która przewidziała w rozłożonej kabale mundur i wielką miłość.
Po ślubie cywilnym, w białej sukni z trenem byłam uroczą panną młodą, a mój świeżo upieczony małżonek zaglądał mi w oczy z taką miłością podczas pierwszego tańca, że do dzisiaj wspomnienia są niczym żywy dowód gorącego uczucia.
Podniosłe chwile, pełne wzruszenia kończą się szybko, a po nich następuje zderzenie się z otaczającym światem. W naszym przypadku, była to historia pełna wyzwań, mnóstwo zmian, realizm początków demokracji, budowa domu, dzieci i pewność uczucia, skromnie ale razem.
Miałam szczęście, bo mężczyzna mojego życia zawsze stał po mojej stronie.
Życie płynęło sielsko, dzieci dorastały, a my wychodziliśmy na prostą, finansowo trochę oddychając, i stabilizując nasze rodzinne gniazdo. Wtedy zakradła się nuda. Zapomnieliśmy jak ważne jest dbanie, nie tylko o wszystko to, co jest wokoło nas, ale także o pielęgnowanie tego co jest w nas, naszej wielkiej miłości. Zachwiała się pewność dobrej wróżby, rozlało się zwątpienie, skrupuły zaczęły wyłazić ze starych kątów. Ironia z piskiem opon rozjechała gwarancję dwojga, na moment wstrzymując oddech szczęśliwego domu.
Ziarna piasku w klepsydrze zamarły, zatrzymując w powietrzu echo dobrych wspomnień, gdy cień z radością rozpościerał swoje macki. Trudny czas refleksji ważył w swojej dwoistości wszystkie elementy układanki, rozważając sens dalszego bytu.
– Kocham Cię! – jedno zdanie i spojrzenie w oczy, obudziło na nowo, to co przed laty złączyło dwoje ludzi pasjansem spełnienia. Zwątpienie zachwiało się w swojej pewności, a miłość spróbowała uwolnić uczucie ze szponów ciemnej strony mocy.
Ta wróżba sprzed lat, ona była prawdziwa, dobra i niosła szczęście, a teraz przyszła kolej na nas, to my musieliśmy zmierzyć się z prawdą, dwoje ludzi musiało zadecydować, czy chce jej spełnienia.
Nikt nigdy nie mówił, że będzie łatwo. Wróżka też nie powiedziała, że wszystko trwa wiecznie.
Jednak czy za grosz zapłaconej wróżby można spodziewać się pełnej odpowiedzialności?
Odpowiedź nie budzi wątpliwości, w sumie miałam wielkie szczęście, karty nakreśliły ślad, serce i umysł wskazały mi drogę. Nie mówiły jednak o zakrętach, przeszkodach, wyzwaniach i sile, która jest potrzebna, by pokonać swoje słabości.
Ale czy istnieje gdziekolwiek dobry przepis na życie?
Nie, nie istnieje, bo każdy z nas jest inny, i ma inne smaki na bycie sobą. Jednak, historia aby mogła mieć szczęśliwe zakończenie wymaga wiele od nas samych, nie ułatwia wyboru, nie pieści się z nami, jest szorstka, czasami uszczypliwa, szara i kąśliwa. Zamknięta w wielowymiarowym obrazie zmusza nas do działania, pracy nad sobą i kompromisu, a wizerunek który tworzy może w przyszłości przybrać odcienie szczęścia, przełamując stereotypy książkowej ideologii powierzchownego romansu lub rozlać się czarnym kleksem na kartce papieru.
Dzisiaj, po latach mogę powiedzieć, że strzała Amora wbiła się wiele lat temu w moje serce, jest tam cały czas, obrosła kłódką dwojga dłoni, które splecione przed ołtarzem ślubowały sobie miłość, wierność i uczciwość, oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci…
Tylko, że każdy kolejny dzień pisze swój własny scenariusz, a jego finał może nadejść niespodziewanie…
Wróżba nie miała zakończenia,
jednak, czy happy end naprawdę musi oznaczać koniec?
21 października 2018 r.
-
Pół na pół
Czerwcowy wieczór zaczął się już dyskretnie ściemniać, gdy ona i on spotkali się w pół drogi…
pośród zamkniętych kielichów polnych kwiatów, utulonych delikatnym wiatrem do snu polnej ścieżki.
Sen nocy letniej, po upalnym dniu przyniósł odrobinę wytchnienia. Westchnienie dwojga przerwało milczenie, spojrzeli na siebie, a zrozumienie rozbłysło razem ze świetlików złotem, niesionym przed nocy czernią na znak pokoju. W spokoju urody przyroda oddychała miarowo, a delikatny szelest zieleni koił zmysły.
Już za chwilę zaczną spadać gwiazdy przynoszące wróżbę na szczęście prawdziwym romantykom. Oni zatrzymani w kadrze krajobrazu inną ścieżką podążają. Głowy spuszczone w dół nie odnajdą szczęścia w błysku chwili nieba.
Pochylona postać dziewczyny, skupiona na swoim planie, przez przypadek zobaczyła jego cień w ostatnich promieniach zachodzącego słońca i zatrzymała wzrok na gęstej czuprynie czupurnych włosów.
On rozglądając się wokół widział ją wcześniej, ale jej postać nie wzbudziła pożądania. Jego wróżba miała się spełnić dopiero po pocałunku prawdy, ukrytym w gąszczu tataraku w podmokłym rozlewisku, leniwie płynącej rzeki.
Niespodziewany koncert świerszczy na cztery ręce otworzył im oczy rzucając spojrzenie aż po horyzont. Podnosząc odrobinę głowę zobaczyli więcej i zrozumieli, że kupiona za ostatni grosz przepowiednia może okazać się mrzonką.
A do szczęścia wystarczy jasny umysł i otwarte serce szczerego spojrzenia. I nie trzeba na klęczkach szukać czterolistnej koniczyny, by odnaleźć własne miejsce na ziemi. Ona dyskretnie wytarła zielone dłonie, wyciągając je nieśmiało, na przywitanie z nieznajomym.
On roześmiał się w głos, gdy oczami wyobraźni zobaczył milion wycałowanych żab. Ujął jej dłonie w swoje i zatopił się w lazurze oczu. Zostali zatrzymani w kadrze obrazu, w połowie drogi, sami ze sobą, a świat na chwilę pozostał sam…
chwilo trwaj?
…podobno bajkę zawsze kończy happy end!
-
Nie zabierajcie mi tęczy
Poranek, świeży, pachnący wiosną i pierwsze promienie słońca, które obudziły moją czujność… kocham maj i czerwiec, gdy pachnie wszystko, nawet myśli. Lubię wtedy zerwać się najwcześniej jak to możliwe, gdy wszyscy jeszcze śpią przed budzika gwarem. Wtedy wymykam się cicho na dwór i wdycham wolność… chwile ulotne, bo może ktoś już przerwał senne marzenia i zechce mi zburzyć radość poranka. A ptaki tak śpiewają, śpiewają cudnie, gdy pachnie bez, albo bez chwili wytchnienia już pachną kwiaty białe, przepełnione wdziękiem skromności, dyskretne i wonne bez umiaru, cudne w swej nieprawdopodobnej kompilacji jaśminowej wariacji.
Białe kwiaty upajają, burząc porządek rzeczy zmuszają do powrotów w przeszłość. Może to wiek, a może aromat, kto wie, co burzy porządek rutyny. W sumie to chyba nie ma znaczenia, bo pamięć póki trwa, wie, że nie można przejść drogą w kolorach tęczy, chociaż pragnienia nie chcą się pogodzić z taką porażką, nawet po latach!
Rozbudziłam pamięć, a wraz z nią wspomnienia i skojarzenia marzeń, a może prawdę trudną w dzisiejszym wymiarze, ale naturalną w dziecięcej drodze wrażeń. A maj i czerwiec zawsze w sobie mają groźbę sprawiedliwego huku i błysku, najpierw w świecie realnym, potem w stop klatce i oku… strach zagląda w błysku zdarzeń.
Burza, ona jedynie w realnej odsłonie przeraża, w świecie marzeń daje szansę na poprawę, na drogi nowej znak, na kolorów siedem w przyszłości marzeń, na jedną dwie lub niezamknięty zbiór prawd, wyczekiwanych w impresji kolażu.
Prawda… boli przywłaszczenie, boli niepamięć… zachłysnęliśmy się tym, co nieznane, niepojęte i odurzeni mamony szelestem zagubiliśmy się, jak w legendy puencie… (warszawska, krakowska, poznańska) w sumie bez znaczenia, gdy finał współcześnie niczego nie zmienia! Niech znowu przyroda o sobie sama stoi, niech każdy z nas prawdy się nie boi, gdy po deszczu i burzy spokój nastanie, a wraz z nim tęcza, w kolorach marzeń drogę ozdobi w nieznane.
Nie zabierajcie mi dziecięcych spostrzeżeń, młodzieńczych fantazji w kolorach tęczy i dojrzałej drogi do marzeń!
-
Po burzy
szalona noc odchodzi w niepamięć
chociaż spiżowy dzwon dudni w głowie
rozkołysany wiatrem emocji
jeszcze ostatni piorun
błyskiem rozświetlił czerń
wyniosłym zygzakiem oddzielając północ
od szarości nadchodzącego świtu
ucieczka podszytych zgrozą wspomnień
zastygła w bezruchu słów
poeta nasycony balsamem
świeżego oddechu wiosny
zafascynował się tęczową
poświatą nadchodzącego poranka
bogini zmysłów
wyniosłym ruchem dłoni
zakończyła senną kropką
niedopowiedziany wiersz
nim nastał pierwszomajowy poranek