-
Nie zabierajcie mi tęczy
Poranek, świeży, pachnący wiosną i pierwsze promienie słońca, które obudziły moją czujność… kocham maj i czerwiec, gdy pachnie wszystko, nawet myśli. Lubię wtedy zerwać się najwcześniej jak to możliwe, gdy wszyscy jeszcze śpią przed budzika gwarem. Wtedy wymykam się cicho na dwór i wdycham wolność… chwile ulotne, bo może ktoś już przerwał senne marzenia i zechce mi zburzyć radość poranka. A ptaki tak śpiewają, śpiewają cudnie, gdy pachnie bez, albo bez chwili wytchnienia już pachną kwiaty białe, przepełnione wdziękiem skromności, dyskretne i wonne bez umiaru, cudne w swej nieprawdopodobnej kompilacji jaśminowej wariacji.
Białe kwiaty upajają, burząc porządek rzeczy zmuszają do powrotów w przeszłość. Może to wiek, a może aromat, kto wie, co burzy porządek rutyny. W sumie to chyba nie ma znaczenia, bo pamięć póki trwa, wie, że nie można przejść drogą w kolorach tęczy, chociaż pragnienia nie chcą się pogodzić z taką porażką, nawet po latach!
Rozbudziłam pamięć, a wraz z nią wspomnienia i skojarzenia marzeń, a może prawdę trudną w dzisiejszym wymiarze, ale naturalną w dziecięcej drodze wrażeń. A maj i czerwiec zawsze w sobie mają groźbę sprawiedliwego huku i błysku, najpierw w świecie realnym, potem w stop klatce i oku… strach zagląda w błysku zdarzeń.
Burza, ona jedynie w realnej odsłonie przeraża, w świecie marzeń daje szansę na poprawę, na drogi nowej znak, na kolorów siedem w przyszłości marzeń, na jedną dwie lub niezamknięty zbiór prawd, wyczekiwanych w impresji kolażu.
Prawda… boli przywłaszczenie, boli niepamięć… zachłysnęliśmy się tym, co nieznane, niepojęte i odurzeni mamony szelestem zagubiliśmy się, jak w legendy puencie… (warszawska, krakowska, poznańska) w sumie bez znaczenia, gdy finał współcześnie niczego nie zmienia! Niech znowu przyroda o sobie sama stoi, niech każdy z nas prawdy się nie boi, gdy po deszczu i burzy spokój nastanie, a wraz z nim tęcza, w kolorach marzeń drogę ozdobi w nieznane.
Nie zabierajcie mi dziecięcych spostrzeżeń, młodzieńczych fantazji w kolorach tęczy i dojrzałej drogi do marzeń!
-
Po burzy
szalona noc odchodzi w niepamięć
chociaż spiżowy dzwon dudni w głowie
rozkołysany wiatrem emocji
jeszcze ostatni piorun
błyskiem rozświetlił czerń
wyniosłym zygzakiem oddzielając północ
od szarości nadchodzącego świtu
ucieczka podszytych zgrozą wspomnień
zastygła w bezruchu słów
poeta nasycony balsamem
świeżego oddechu wiosny
zafascynował się tęczową
poświatą nadchodzącego poranka
bogini zmysłów
wyniosłym ruchem dłoni
zakończyła senną kropką
niedopowiedziany wiersz
nim nastał pierwszomajowy poranek
-
Zezowate szczęście
przewrotność ironiizakpiła z wydumanych marzeń
gdy sprawca
popełnionego właśnie wiersza
nonszalancko złożył na pół
skreślone świeżym, atramentem
słowa na śnieżnobiałej kartce
duma napisanej
z patosem ballady
w stylu mickiewiczowskim
przysłoniła logikę rozsądku
świeżość pigmentu
spłatała figla
z rymowanej opowieści
przesiąkniętej romantycznym
spojrzeniem kochanków
pozostało tylko wspomnienie
w zamazanej rzeczywistości
rozlanego inkaustu!
-
Niedopowiedziane potknięcie
Przeniosłam się w czasie bez tchu, lecz pełna wrażeń!Taki rekonesans historyczny, gdy w myślach zapachniało wolnością, taką, jaką lubię najbardziej, niezależną i zieloną. Ptaki już ułożyły się do snu, a całodzienny rozgardiasz treli wokoło zamarł wraz z nocy pełnią. Może marzenia spełnią się , gdy gwiazda wieczorna spadnie razem z chwilą samotności w kosmosu czerń.
Ach, jak pachnie ten wieczór, refleksje leniwie ukołysane w pierzastym puchu świeżej pościeli wzdychają, dyskretna radość spełnienia, przepełniona błogością rozpaliła czar księżycowej opowieści.
Tej nocy zderzyły się dwa wersy, zamierzchły czas odżył w wyobraźni, a dwie pękate beczki piwa wywołały uśmiech w kącikach oczu, którym wyobraźnia spłatała figla. Gra w trzy karty przyniosła niespodziewanie laur, który razem z goździkami i imbirem rozgrzał spojrzenie archaicznych nici. One już niebawem na kołowrotku wspomnień wysnują kolejną opowieść. Może banał, a może wręcz przeciwnie zadrży w posadach prawdy wspomnienie. Ognista kula i klepsydra czasu razem wyznaczą dzień spełnienia, na przekór burzy pisakowej, zabłyśnie tęczą obietnica bez pokrycia.
-
Słowne tatuaże
Pociemniało…
Łza spłynęła dyskretnie po policzku i zatrzymała się na kartce pełnej wzniosłych słów o nieprzemijającej miłości. Niedobrze jest pisać wiecznym piórem i płakać. Kleks z każdą chwilą upajał się tuszem świeżo skreślonych wyrazów. Na przekór życzeniom wiecznej prawdy, rozlewał się z każdą chwilą, połykając słowo za słowem.
Jedna słona kropla zawładnęła przyczyną niepamięci, zamazując wzniosły ton patetycznej opowieści. Romans, który miał w przyszłości przyciągnąć wiele czytelniczek, zastygł w bezruchu tworzenia w momencie, gdy sam autor dał się ponieść fantazji dramatycznych zdarzeń.
Chochlik, który mógł przynieść sławę zadecydował, że ten banał nie ujrzy światła w wydawniczym stosie beletrystycznych opowieści. Jednorazowe chusteczki zatamowały potok spadających łez, a emocje, które wywołały silne wzburzenie już ucichły i pisarz mógł złapać oddech.
Spojrzał na kartkę i zamarł, gdy plama zapłakanej strony ukryła rozpacz pod kałużą czarnego atramentu. W sumie trudno byłoby teraz odwzorować wyrazy jeden po drugim, tak aby wzruszenie ponownie wzięło górę nad nieodzownym poczuciem humoru.
Cichy chichot z każdą chwilą nabierał wiatru w płuca, by w sekundzie uwolnić głośny ryk!
Jeszcze przed momentem twórca melodramatu zachwycał się treścią tragicznej miłości, a teraz parząc na zniszczony fragment zanosił się śmiechem… do łez!
Dystans do siebie i talentu pozwolił odkryć przewrotną prawdę, że słowne tatuaże romantycznego zawirowania, mogą niechcący dzięki pojedynczej kropli przerodzić się w łeb rogacza!
I tak trwałość tatuażu miarą zdartej skóry i bolesną refleksją na kartce być może, gdy pozorność słów rzucanych w ferworze samouwielbienia w kicz z rozmazany kleksem, w dłoni z piórem się zrodzi.
-
Randka w ciemno
Niedziela zaczęła się tradycyjnie, z kubkiem gorącej, świeżo zmielonej kawy i okularami na nosie. Taka chwila beztroskiego relaksu w nieładzie słonecznego poranka, a potem tuż po mszy, prawie w samo południe wyjazd w nieznane z ukochanym przy boku, lewym boku, jak przystoi kobiecie udającej się na pierwszą wiosenną randkę.
Komizm sytuacji, paradoksalnie przesiąknięty powagą chwili pierwszego pisku opon, na zapiaszczonym asfalcie rozśmieszył, pozwalając myślom uwolnić napięcie niewiadomego. Promienie słońca o poranku dyskretne, przed trzynastą godziną stały się natrętne, wpychając swoje macki przez przednią szybę samochodu, aż trzeba było uchylić okno, aby świeżość dnia rozproszyła pozorny atak niespodziewanej gorączki.
Fart, dobre Anioły zapewniły ironiczny humor, który napędził kołowrót rozmowy na tematy błahe, lekkie i przyjemne, aczkolwiek podszyte uszczypliwością, tak by bezczynność spotkania dwojga nie przerodziła się w nudę wieloletniej znajomości na wylot.Ot, takie prawo bycia ze sobą na dobre i na złe. Z jednej strony pewność pewnej stabilności, a z drugiej nieprzewidywalność kolejnych kroków, tym razem stanowczo sprzeciwiła się stereotypom randki dla dojrzałych emocjonalnie, wielowiekowych znawców własnych słabości i za sprawą flirtującego wiatru odwróciła uwagę od typowych standardów.
Nigdy nie wiadomo na pewno, co zdarzy się naprawdę, za parę chwil 🙂
Dzięki temu zaplanowany wypad przerodził się w prawdziwą randkę we dwoje, gdy w kinie oprócz zakochanych nie było nikogo. No prawie nikogo, bo tuż przed wejściem na seans, spotkali znajomych, którzy też chcieli spędzić uroczy dzień w swoim gronie.
Polski film, (z piątką znajomych na samym szczycie sali kinowej) pozwolił na intymność rendez-vous w ciemności i dyskretny uścisk dłoni!
Całe szczęście, że film był o miłości, która zawsze musi mieć w sobie radość, humor, dowcip, uszczypliwość, niepewność, niedopowiedzenie, tajemnicę, łzy smutku, a potem wzruszenia, i oczywiście happy end!
Śmiech i słona kropla na policzku dopełniły smaku randki w ciemno, chociaż zaraz po wyjściu z kina para została oślepiona blaskiem popołudniowego słońca.
I cóż robić z tak uroczym dniem?
W tym momencie marsz kiszek dał znać o sobie, przywołując przed oczy prozę pachnącego talerza, parującego jakimś wykwintnym daniem. Jak szaleć to szaleć, restauracja niczym z „Piekielnej kuchni” Wojciecha Modesta Amaro zaserwowała wykwintne ptactwo na wysublimowanym kolorami przedwiośnia puree warzywnym, słodyczą skrapiając urok trwającej randki we dwoje. Głębokie spojrzenie w źrenice, wybuchnęło nagle gromkim śmiechem, gdy oboje poczuli mdlący, przesycony przesadną rozkoszą smak bez odrobiny pikanterii.
I nawet wino nie zaspokoiło pragnienia niezaprzeczalnej ironii!Dopiero, gdy wieczór nadciągnął serwując pizzę z rukolą i setkę czystej wódki na dwoje, uczucia przybrały swój stabilny emocjonalnie wymiar. Takie ukoronowanie przesłodzonego romantyzmu, aby upojny wieczór nie zemdlił nikogo!
-
Współczesny kopciuszek
tacy jak ty
zawsze zdobywają
wymarzoną dziewczynę
a ja
bordowa szpilka
zgubiona o północy
rozmazana szminka
i gorycz w kąciku oka
zbyt rzadko
urządzają bale
bym mogła
znów ciebie spotkać
bodaj w stukocie zelówek
-
Sięgnąć gwiazd!
Kto z nas nie marzył w dzieciństwie spoglądając nocą w rozgwieżdżone niebo, by dotknąć tego, co kryje w sobie niezbadany kosmos. Udać się w podróż do nieznanych krain i zbadać to, co jeszcze niepoznane. I te spadające gwiazdy, które mają spełnić życzenie!
Ach, jak mi zapachniało świeżym powietrzem czystej nocy, która rozświetlona marzeniami zapala po kolei nocne latarnie nieba. One mrugają, do mnie zawsze mrugają, to znak porozumienia, że można znaleźć to, co wydaje się nieosiągalne. A może bardziej taki uśmiech, z przymrużeniem oka, że wraz z pewnością wiary można nie tylko przesuwać góry…
A góry rosną, i pną się do nieba samotne w swej nagości, niedostępne, a jednak piękne. Kuszą swoją surowością. Zachwycają wyzwaniem, zapraszają szelestem wiatru, który muska je pieszczotliwie. On czuje pod swoimi skrzydłami ich wrażliwość, głębię, która wybucha niczym głos dzwonu niosąc się echem samotności, do czasu aż pierwszy promień rozgrzeje jej serce.
Serce, zakołatało z wysiłku uderzając niezbyt miarowo. Emocje wzięły górę nad rozsądkiem wspinając się po łańcuchach marzeń. Coraz wyżej i wyżej! Aż zabrakło tchu. Odgłos dzwonu dudni rozkołysany w głowie, a fantazja zawisła nad piekielną czeluścią zamazując czerwień przeznaczenia.
Narodzenie, pierwszy krzyk i łza, cud istnienia zamknięty w małej piąstce, ukołysany miłością zaczął zapadać w krótki sen, chwila życia zatoczyła pierwszy krąg. Czerwona róża na szczęście, znak nowego życia, które rozkwita…
Miliony lat świetlnych i ta noc zimowa, skuta więzami pokoleń zabarwiła nieba granat pełnią księżycowego pyłu.
A tam w oddali, widzisz?Przeznaczenie zapala gwiazdy, jedna za drugą rodzą się na nieboskłonie, złotem mrugając dla Ciebie i dla mnie. Na pewno, przyjdzie taki wieczór, gdy jedna z nich spadając spełni nasze marzenie!
-
Poetyckie zawierzenie
Wspomnienia to dar, który z każdym upływającym dniem staje się coraz bardziej cenny. Bo tak naprawdę, cóż byśmy byli warci, bez pamięci, historii i rodzimej tożsamości, która zakorzeniona od pokoleń ma swoje konkretne miejsce, tu na tej polskiej ziemi. A gdy wynaleziono druk, i gdy Gall Anonim spisał pierwsze kroniki, to my naród polski zapisaliśmy się w historycznej pamięci dla przyszłych pokoleń na zawsze. A potem rozsmakowani w słowie wielcy tej ziemi zaczęli trwale zostawiać swój ślad. Krok za krokiem, poczynając dumnie, słowami krzewiciela literackiej polszczyzny Reja, „ iż Polacy nie gęsi i swój język mają” rozpoczęła się nasza rodzima historia literackiego zapisu myśli.
Przebiegając wzrokiem po opasłych tomach, z radością można stwierdzić, że literaturę mamy bogatą, cenną, i na pewno przepełnioną naszą ojczystą historią. Cechy narodowe, to także ten codzienny rys szarej rzeczywistości, która niczym ziarna zboża składa się na wielkość chleba. Jednak do wydobycia prawdziwego smaku potrzeba jeszcze szczyptę cukru i soli, by rozkoszować się złożoną sytością literacką dnia codziennego. Przede wszystkim musi być jednak ktoś, kto opowie nam o wydarzeniu, aby mogło ono zatrzymać chociażby na chwilę myśl przewodnią. Przeszłość zapisana ma szansę przetrwać w pamięci wielu pokoleń. I dzięki temu wiemy o naszej tożsamości narodowej tyle ile z dziejopisarstwa nam wpojono, lub parafrazując naszą wspaniałą Noblistkę Wisławę Szymborską: Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono (z książki: Wołanie do Yeti).
Takie dywagacje z lekkim przymrużeniem oka ostatnio towarzyszą mi nieustannie, gdyż za sprawą pisarza Michała Rusinka, z niekłamaną radością sięgnęłam po poezję Wisławy Szymborskiej po raz enty. Tym razem jednak zagłębiłam się w jej strofy trochę pod innym kątem rozpatrując słowa zapisane skrzętnie na kartach życia. Bez patosu, zawsze z celnością błyskawicy, z puentą nieprzewidywalną i szlachetną prostotą drobnej Kobiety, wers za wersem, dzień za dniem, śledziłam słowa Michała Rusinka w książce pt. Nic zwyczajnego o Wisławie Szymborskiej i od nowa zaczytywałam się w poezji naszej Noblistki. Dumna jestem, że jestem kobietą, mamy w sobie to coś! Być może ta odmienność pochodzi z innej planety, a może z innego postrzegania, ale na pewno jest to trudny orzech do zgryzienia dla płci przeciwnej. Dlatego tym bardziej jestem mile rozczarowana, że młody mężczyzna potrafił skraść serce Poetki jednym ruchem ręki i zostać w jej życiu na dłużej. Myślę, że jego błyskotliwość i poczucie humoru zaważyły w jednej chwili na dalszych losach zawodowych na kolejne 15 lat, nie bez przyczyny:
„Kiedy przyszedłem po raz pierwszy do Szymborskiej (…). Po chwili wyszła z pokoju, z lekkim obłędem w oku, trzymając w palcach papieros z długim słupkiem popiołu. Nie bardzo wiedziała, co ma zrobić najpierw: przywitać się, znaleźć popielniczkę, odebrać uporczywie dzwoniący telefon… Wreszcie udało się jej zapanować nad rzeczywistością; tylko telefon nadal dzwonił. (…) Wówczas uprzejmie poprosiłem o nożyczki. Przeciąłem kabel. Telefon przestał dzwonić. Szymborska wykrzyknęła: „Genialne!”. I tak zostałem przyjęty do pracy”*
Dzień za dniem, rok za rokiem, w obliczu wyzwania, towarzyszył Wisławie Szymborskiej jako sekretarz, taktowny, dyskretny i na każde zawołanie, będący tarczą dla drobnej Kobiety stał się jej cieniem. A potem… myślę, że tęsknił za wspaniałą osobowością Poetki. Wspomnienia i rzeczywistość dnia minionego splotły swoje losy dwojga ludzi na zawsze. Cieszę się, że Michał Rusinek zdecydował się podzielić nie tylko historią o życiu wybitnej Kobiety, lecz także orzeźwił wspomnienie Wisławy Szymborskiej i przywołał poezję, słowa mniej lub bardziej zapamiętane. Darem jest umiejętność zaciekawienia czytelnika, tak aby zatrzymał się, wrócił, albo został z nami na dłużej.
Barwna narracja, stronica za stronicą, przetykana zdjęciami, nie może być inna, bo to opowieść o życiu perfekcjonistki, która przede wszystkim wymagała od siebie, innym również nie pobłażając, z humorem umiała puentować powagę. Wyrazistość słowa zawarta w wierszach Szymborskiej w połączeniu z dyskretną celnością i zmysłem obserwacji Rusinka to prawdziwa przyjemność zatopienia się w lekturze, którą trzymałam w dłoni.
Tak za przyczyną dnia codziennego i wiersza utkanego z myśli Noblistki, beletrystyka słowa stała się biografią chwili zapisaną słowem prozy w książce Nic zwyczajnego...
I chociaż cytując Noblistkę:„Ktoś tutaj był i był, a potem nagle zniknął i uporczywie go nie ma…”,
to z całą stanowczością musze przyznać, że Michał Rusinek nie tylko otworzył okno, wpuszczając odrobinę światła, ale z wielkim taktem i wyczuciem, uchylił rąbka tajemnicy bytu skromnej i wielkiej Kobiety, odsłonił fragmenty istnienia, obnażył z humorem prozę szarości dnia, zachował dystans do siebie i, co jest chyba najbardziej trudne, pozwolił czytelnikowi na subtelne odkrywanie poezji Wisławy Szymborskiej, a co za tym idzie kolejnych kart z jej życia.
„Bywam pytany o jej wady. O to, co mnie w niej irytuje. Myślę o niej z nieustannym zachwytem, więc niełatwo mi na takie pytania odpowiadać. Nie lubię, kiedy zmienia zdanie w ostatniej chwili i trzeba odwoływać serię spotkań, wyjazdy, umówione wcześniej wywiady; kiedy coś obiecuje, a potem stwierdza, że nie podoła, że ma ważniejsze sprawy na głowie. Ale nie lubię też , jak ktoś wtedy mówi, no cóż, jest damą i ma prawo. To nie dlatego, że jest damą. To dlatego, że jest poetką. Że zna swoją wartość. Że wie, iż powinna pisać, a nie marnować czasu na bezsensowne sprawy. Twórca musi zachować jakąś dozę egoizmu. I ma prawo odmawiać.”*
Z prawdziwą przyjemnością polecam każdemu książkę Michała Rusinka, Nic zwyczajnego o Wisławie Szymborskiej , każdemu kto zechce na nowo zatopić się w słowach Wisławy Szymborskiej, lub być może dopiero teraz, dzięki tej prozie postanowi odkryć jej poezję.
P.S.
* Nie mogłam się oprzeć i pozwoliłam sobie na zacytowanie dwóch fragmentów książki Michała Rusinka, Nic zwyczajnego o Wisławie Szymborskiej s. 19 oraz s. 234-236, Kraków 2016
-
Zdławiony szloch
nieśmiało wyjrzał zza rogu starej kamienicy
słysząc nadchodząca falę okrzyków
to bojownicy o wolność
zebrali się pod ratuszem
i teraz wspólnie maszerują
protestując przeciwko ograniczaniu
praw
człowieka
stanął niepewnie w miejscu
spoglądając na falującą szarością masę
i w krótkim przebłysku świadomości
zawahał się nad krokiem
noga zawisła w powietrzu
wybierając kierunek
w tył zwrot
szybkim marszem refleksji
wrócił do czasów
przeszłych
samotnej walki
i rozlanej bez pamięci
czerwonej kałuży
wspomnień
krew w oczach
zdławiła krzyk
walka z tłumem
czy walka w tłumie
kończy się zawsze
samotną rozpaczą