Randka w ciemno
Niedziela zaczęła się tradycyjnie, z kubkiem gorącej, świeżo zmielonej kawy i okularami na nosie. Taka chwila beztroskiego relaksu w nieładzie słonecznego poranka, a potem tuż po mszy, prawie w samo południe wyjazd w nieznane z ukochanym przy boku, lewym boku, jak przystoi kobiecie udającej się na pierwszą wiosenną randkę.
Komizm sytuacji, paradoksalnie przesiąknięty powagą chwili pierwszego pisku opon, na zapiaszczonym asfalcie rozśmieszył, pozwalając myślom uwolnić napięcie niewiadomego. Promienie słońca o poranku dyskretne, przed trzynastą godziną stały się natrętne, wpychając swoje macki przez przednią szybę samochodu, aż trzeba było uchylić okno, aby świeżość dnia rozproszyła pozorny atak niespodziewanej gorączki.
Fart, dobre Anioły zapewniły ironiczny humor, który napędził kołowrót rozmowy na tematy błahe, lekkie i przyjemne, aczkolwiek podszyte uszczypliwością, tak by bezczynność spotkania dwojga nie przerodziła się w nudę wieloletniej znajomości na wylot.
Ot, takie prawo bycia ze sobą na dobre i na złe. Z jednej strony pewność pewnej stabilności, a z drugiej nieprzewidywalność kolejnych kroków, tym razem stanowczo sprzeciwiła się stereotypom randki dla dojrzałych emocjonalnie, wielowiekowych znawców własnych słabości i za sprawą flirtującego wiatru odwróciła uwagę od typowych standardów.
Nigdy nie wiadomo na pewno, co zdarzy się naprawdę, za parę chwil 🙂
Dzięki temu zaplanowany wypad przerodził się w prawdziwą randkę we dwoje, gdy w kinie oprócz zakochanych nie było nikogo. No prawie nikogo, bo tuż przed wejściem na seans, spotkali znajomych, którzy też chcieli spędzić uroczy dzień w swoim gronie.
Polski film, (z piątką znajomych na samym szczycie sali kinowej) pozwolił na intymność rendez-vous w ciemności i dyskretny uścisk dłoni!
Całe szczęście, że film był o miłości, która zawsze musi mieć w sobie radość, humor, dowcip, uszczypliwość, niepewność, niedopowiedzenie, tajemnicę, łzy smutku, a potem wzruszenia, i oczywiście happy end!
Śmiech i słona kropla na policzku dopełniły smaku randki w ciemno, chociaż zaraz po wyjściu z kina para została oślepiona blaskiem popołudniowego słońca.
I cóż robić z tak uroczym dniem?
W tym momencie marsz kiszek dał znać o sobie, przywołując przed oczy prozę pachnącego talerza, parującego jakimś wykwintnym daniem. Jak szaleć to szaleć, restauracja niczym z „Piekielnej kuchni” Wojciecha Modesta Amaro zaserwowała wykwintne ptactwo na wysublimowanym kolorami przedwiośnia puree warzywnym, słodyczą skrapiając urok trwającej randki we dwoje. Głębokie spojrzenie w źrenice, wybuchnęło nagle gromkim śmiechem, gdy oboje poczuli mdlący, przesycony przesadną rozkoszą smak bez odrobiny pikanterii.
I nawet wino nie zaspokoiło pragnienia niezaprzeczalnej ironii!
Dopiero, gdy wieczór nadciągnął serwując pizzę z rukolą i setkę czystej wódki na dwoje, uczucia przybrały swój stabilny emocjonalnie wymiar. Takie ukoronowanie przesłodzonego romantyzmu, aby upojny wieczór nie zemdlił nikogo!