Pokój czy… łazienka – oto jest pytanie!
Płynność słów języka polskiego ma to do siebie, że czasami sami bawimy się jego wielorakością znaczeń, próbując słuchacza lub czytelnika wyprowadzić w pole. Powstają z tego, z reguły bardzo zabawne żarty sytuacyjne lub możliwość ukrycia głębszego meritum, przesłania zawartego w naszym przekazie. Obydwa sposoby uwikłania odbiorcy w sens istnienia ukrytych znaczeń odniosą powodzenie, gdy uda nam się właściwie uknuć intrygę i zasiać jej ziarno na podatnym gruncie. Patrząc na współczesne przekazy otaczającej nas rzeczywistości, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że ta rozmaitość języka napiera na nas z każdej strony. W końcu mamy już XXI wiek, wiec w zasadzie nie ma się co dziwić takim niuansom, gdyby nie fakt, że od zawsze takie zabiegi stosowano by skutecznie przekazać ukryte przesłanie.
Dzisiaj żyjemy pełnią świadomości, odporni na omamy medialne, dzielnie stawiamy czoła problemom dnia codziennego. Czasami tylko brak nam prywatności. Odrobiny intymnej swobody, bez fleszy aparatów i wszystkowiedzących wyroczni, które wyskakują z każdego zaułka życia. I nagle rodzi się potrzeba każdego z nas, konieczność swobodnego odetchnięcia w samotności. Wówczas z reguły zamykamy się na chwilę we własnym domu, w spokoju, w pokoju umysłu i ducha analizując otaczającą nas rzeczywistość.
Co jednak zrobić, gdy ten pozorny spokój, ten pokój – zostaną zakłócone?
Wtedy stajemy się bezbronni, a każda próba ingerencji w naszą prywatność budzi sprzeciw. Za wszelką cenę staramy się zachować odrobinę własnej przestrzeni, choćby w łazience podśpiewując przy porannej toalecie, ciesząc się tak wymarzoną samotnością. Bo czasami ta alienacja jest nam potrzebna, chociażby w intymnej chwili, tak by pozwolić samemu sobie na odrobinę szaleństwa i zrozumienie własnego „ja”.
Za moimi plecami rozległ się śmiech, krótki, a za nim kolejne coraz bardziej śmiałe. Młodość, która w głosie dźwięczy, nie każe mi odwracać wzroku od sceny. Podoba mi się ta nieukrywana radość młodej kobiety, która szczerze, całą swoja osobą odbiera sztukę graną właśnie w strzyżowskim Domu Kultury. Swoim śmiechem zaraża innych. Aktorzy Strzyżowskiego Teatru Prima Aprilis wystawiają właśnie „Męczeństwo Piotra Ohey’a” – dramat Sławomira Mrożka, w reżyserii Roberta Chodura.
Niedzielny wieczór, pełna sala, i coraz częściej dobiega śmiech z miejsc dla widzów. Nie ma się czemu dziwić, aktorzy w pełni oddają intencję Autora. Widać, a właściwie słychać, że część publiczności po raz pierwszy zetknęła się z dramatem Mrożka, gdzie łazienkowy tygrys zadomowił się na stałe, w prywatnym mieszkaniu Piotra Ohey’a wywracając do góry nogami całe życie jego i jego rodziny. Groteska absurdu, niebezpieczeństwo łazienkowe i sfora biurokratów, karierowiczów i system państwa grożą personifikacją totalitarnej przemocy.
Był rok 1958, Sławomir Mrożek napisał właśnie kolejny dramat. Krótki, ale jakże przepełniony treścią bezsilności, brakiem prawa do pokoju, a nawet do łazienkowej intymności.
W tamtych czasach tworzono także utwory science fiction – bardzo często ich akcja toczyła się w odległym wówczas XXI wieku.
A tu taki impas – rok 2016 – miejsce Strzyżów – i groteska Mrożka jakby napisana na zamówienie. Bezsilność jednostki wobec aparatu władzy i brak swobody samotności przekreślają demokratyczne prawo wolności.
Salwa śmiechu całej sali, też się śmieję, bo gra aktorska nad wyraz przekonująca. Właśnie zrzędliwa żona Ohey’a doznała olśnienia. Porwana prądem nowych idei odnalazła swoją ścieżkę wśród lian i pnączy, wspólnotę z tygrysem akcentując wyrafinowanym tańcem w rytmie własnych tam-tamów.
Na chwilę pociemniało, by tuż po kolejnym rozbłysku światła usłyszeć gromki śmiech i brawa. To Piotr Ohey, pozbawiony swojej prywatności, na oczach widzów szoruje się zacięcie w balii.
Irytujący brak łazienki śmieszy, do czasu…
aż każdy zrobi sobie rachunek sumienia i odkryje bezwzględną potrzebę prywatności, choćby na chwilę pozostania sam na sam tylko ze sobą.
„Przejrzałem was. Oto mnie macie. Nie dalej jak wczoraj jeszcze czytałem gazety w otoczeniu rodziny. A dzisiaj! Nauka i polityka, sztuka i administracja podały sobie ręce. Wcisnęły się do mojego domu. Nie ja, ale one stały się mieszkańcami jego. Odchodzę, by uczynić zadość żądaniom racji stanu, pretensjom współczesnej wiedzy, pokusom muz i nakazom władzy – i tak ujść ich panowaniu. O dwuznacznej roli, jaką odegrała moja rodzina, nie wspomnę.[…] Powszechne pomieszanie żywiołów, ambitne plany, gorączkowe majaki, brak szacunku dla ojca i niepokój wtargnęły tutaj. Wiek mi nie sprzyja, nie będę więc służalczo zabiegał o jego względy.”*
W zasadzie to już koniec opowieści…
Był jeszcze taki moment, ułamek sekundy, gdy widzowie zamilkli i wstrzymali oddech.
To przebłysk solidarności z Piotrem Ohey’em, który oddał życie próbując odzyskać łazienkę, a właściwe pokój i prawo do prywatności.
Potem były już tylko gromkie brawa na stojąco!
* Mrożek S., Utwory sceniczne, Męczeństwo Piotra Ohey’a, Kraków 1973, s. 63.
Za udostępnienie zdjęć ze spektaklu Męczeństwo Piotra Ohey’a w strzyżowskim DK „Sokół”
dziękuję Pani fotograf Marzenie Arciszewskiej