Opowieści

Ludzie wiatru

„W każdym z nas walczą dwa wilki. Jeden jest zły – to gniew, zazdrość, chciwość, pretensja, kłamstwo, pogarda i ego. Drugi jest dobry. To radość, pokój, miłość, nadzieja, pokora, uprzejmość, empatia i prawda. Który wilk wygra? Ten, którego karmisz.”

Przysłowie indiańskie

 

 

Stary wóz skrzypiał bezlitośnie, zakłócając bieg myśli, które rozwiewane południowym wiatrem rozproszyły się niespodziewanie. Wzrok przyciągnął kurz w oddali. Kłęby dymiącego pisaku nasunęły przypuszczenie, ze zbliża się znaczna grupa jeźdźców.

Przyjaciel czy wróg?

Minuta za minutą, zaprzęg leniwie zbliżał się do rozwiązania zagadki. Podróż, która trwała już kilka dni, jak na razie przebiegała spokojnie, ale wiedzieli, że im bardziej w głąb lądu, tym bardziej niebezpiecznie. Właściwie odwaga zaczęła ich opuszczać już w drugim tygodniu podróży. Podjęli wyzwanie lepszego bytu, lecz nie spodziewali się takiej rozległej niepewności, wypełzającej z każdego skrawka ziemi, po którym podróżowali. Czwórka młodych ludzi, rządnych lepszego losu przepłynęła ocean i za ostatni grosz nabyła zdezelowany wóz, by udać się w podróż życia.

To nie górnolotny frazes, którym karmią się bogacze. Ich życie stanęło na głowie w chwili pomysłu, ale wykonie zamierzonego celu jak na razie spaliło na panewce. Kończyły się pieniądze i zapał, a na dodatek te ostrzeżenia o indiańskich plemionach skalpujących dla trofeum… to nie mieściło się w głowie. Zbliżający się tuman zaczął opadać, a z niego wyłoniło się siedmiu jeźdźców. Blade twarze odetchnęły z ulgą widząc kowbojskie kapelusze.

Tylko czy nie za wcześnie?  

Okolica już od dwóch dni była pusta i brak śladów człowieka, który z jednej strony przynosił ulgę, a z drugiej napawał obawą, czy zmierzają we właściwym kierunku. Trudno było teraz zawracać.

Jeźdźcy zbliżali się do samotnych wędrowców, i po chwili okazało się, że to ludzie szeryfa, którzy ścigali grupę Indian.  

Anna spojrzała na grupę jeźdźców i zadrżała na myśl o krwawych porachunkach autochtonów i obecnie zaludniających tę piękną i dziką ziemię byłych już Europejczyków. Wróciła pamięcią do opowieści, które słyszała, gdy pierwsi europejscy przybysze, na czele z Krzysztofem Kolumbem w dniu 12 października 1492 roku postawili swoje stopę na tej ziemi. To właśnie on, odkrywając Nowy Świat, uznał, że dotarł do Indii, i zacząć nazywać tubylców Indianami. Młodzi podczas swojej podróży nie mieli na razie do czynienia z Czerwonoskórymi, ale słyszeli opowieści o różnorodnych plemionach zamieszkujących od wieków tę część lądu. Okazało się, że plemiona różnią się od siebie, nie tylko sposobem życia, ale także wierzeniami, a także podejściem do przybywających z Europy poszukiwaczy lepszego życia. Podobno kiedyś Indianie żyli na całym obszarze kontynentu, lecz gdy Europejczycy rozpoczęli kolonizację, plemiona musiały się rozdzielić i poszukać nowych dróg. Dla Anny oczywistym było nazwanie tubylców „czerwonoskórymi”. Jednak przypisanie jej, rumianej dziewczynie, nazwy „blada twarz” budziło już pewien sprzeciw. Zmagała się w myślach nad przyszłym losem, w tej jednak nie do końca przyjaznej ziemi, gdy zauważyła, że zbyt odpłynęła w rozważaniach, nie słysząc całej rozmowy, która właśnie się toczyła.

Jej brat Tomasz zawzięcie gestykulował. Zawsze był taki ekspresyjny, w przeciwieństwie do swojego przyjaciela, Jerzego, który ze stoickim spokojem nie wtrącał się na razie do gorącej dyskusji. Anna spojrzała na swoją młodszą siostrę Katarzynę z niepokojem. Młoda dziewczyna, podlotek wprawdzie, ale już pełna kobiecego wdzięku bez zmieszania przyglądała się młodemu człowiekowi na koniu. Jego postawa budziła respekt, a uroda uwodziciela przyciągała mimowolnie także jej wzrok.   Anna odkryła, że także pozostali mężczyźni przyglądają im się z nico lubieżną ciekawością. Nagle dotarł do niej sens słów rozmowy, która toczyła się już dłuższą chwilę. Mieli podążać teraz za grupą jeźdźców, aby w pobliskim miasteczku, odpocząć kilka dni i zastanowić się nad dalszym celem podróży. Zmienili kierunek i podążyli śladami 6 jeźdźców. Młodzieniec, Jacek, wolno podążał przy wozie rozmawiając z chłopakami i od czasu do czasu zagadując Kasię.

O zgrozo! – Anna uświadomiła sobie, że jeszcze nigdy nie rozmawiała na poważnie z siostrą o sprawach damsko-męskich. Niechybnie, to niedopatrzenie będzie musiała nadrobić najszybciej jak się da.  Późnym popołudniem dotarli na miejsce. Bliskość mierzona w tym wielkim kraju nabrała nowego znaczenia. Młodzi po raz kolejny poczuli respekt przed wyzwaniem, którego się podjęli. Także miasteczko, do którego przybyli, okazało się garstką chat, i kilku lokali przy ubitej drodze.

Anna westchnęła:

– Boże, na co się porwaliśmy…

 Ociężale, po tak długiej podróży zsunęła się z wozu, a Kasi pomógł oczywiście Jacek, zbyt długo przytrzymując ją w pasie i zaglądając w jej wielkie błękitne oczy. Na szczęście dla młodych okazało się, że mogą wynająć dwa pokoiki na poddaszu niewielkiego hotelu. Z ulgą przyjęli tę wiadomość, kilka dni odpoczynku wszystkim powinno dobrze zrobić. Anna postanowiła nie odkładać rozmowy z siostrą na wieczór, i gdy tylko zostały w pokoju same, zagadała czerwieniąc się skrępowania.
O dziwo Katarzyna przyjęła słowa siostry ze spokojem. Wieczór spędzili w knajpie rozważając kierunek dalszej podróży. Okazało się, że gorączka złota, która wybuchła jeszcze kilka lat temu na kalifornijskim wybrzeżu nie powinna wzbudzać ich nadziei na lepszy byt. Mrzonka o bogactwie już niejednego przywiodła o prawdziwy zawrót głowy, a droga na zachodnie wybrzeże była coraz bardziej niebezpieczna. Wiodła przez tereny coraz bardziej wojowniczych klanów Indian. Opowieści mieszkańców miasteczka przyprawiały o dreszcze, tym bardziej, że również forty rozlokowane na terenach Indian, były przez nich atakowane.

Młodzi wędrowcy postanowili osunąć swoją podróż w czasie, na tyle na ile pozwolił im skromny budżet. Dzień za dniem płynął szybko, panowie uzgodnili, że pora zmienić swoje plany i udać się w podróż, w kierunku Kanady, ta droga wydawała się im bardziej przyjazna, bliskość Wielkich Jezior, łatwość zapolowania na zwierza, czy połów ryb wydawały się lepszym rozwiązaniem, niż wielotygodniowa tułaczka przez równinie tereny zamieszkałe przez Indian. Anna w tym czasie starała się bliżej poznać kulturę Czerwonoskórych, przecież na pewno nie wszyscy byli źli. Dowiedziała się, że ich pomysł, aby zrezygnować ze z tej złotej mrzonki jest słuszny. Gdyby podjęli tę wędrówkę, ich wóz musiałby pokonać prerie i Wielkie Równiny. Tereny te, zamieszkiwało wiele półkoczowniczych, dobrze zorganizowanych plemion – Czarne Stopy – bardzo agresywni i skorzy do wojny, a także Czejenowie, słynni z ceremonii przeprowadzania Tańca Słońca, oraz Komancze, Apacze i Siuksowie. Łowcy Bizonów nie byli przyjaźnie nastawienie do Bladych Twarzy.

Trzeciego dnia pobytu pierwszy raz padła nazwa Indianapolis, miasta, które w 1847 roku uzyskało prawa miejskie. To była jakaś perspektywa, bo na rolnictwie nikt z nich się nie znał, a Anna po raz pierwszy zobaczyła światełko w tunelu. Tam gdzie jest miasto, są szkoły, a jej przygotowanie i wiedza z pewnością mogłyby się tam rozwijać. Poza tym nie było zbyt odległe od tego małego fortu. Tylko trzeba byłoby bezpiecznie przejechać przez tereny Irokezów, plemiona o wojennych duszach.

Pod koniec tygodnia Jacek, który nie odstępował Katarzyny na krok, rzucił nowy pomysł. A może warto pojechać trochę dalej, do Chicago. To dzisiaj już duże miasto nad jeziorem Michigan, ale niecałe sto lat temu były to tereny zamieszkałe tylko przez Indian z plemienia Potawatomi. Jacek z błyskiem w oku opowiedział historię, gdy w 1803 roku Amerykanie wybudowali na terenie obecnego miasta Fort Dearbon, gdzie w 1812 roku załoga fortu została zmasakrowana przez Indian. Jednak napływający Europejczycy nie poddali się i już 12 sierpnia 1833 roku Chicago, które miało wtedy 350 mieszkańców, otrzymało prawa miasteczka. Siedem lat później miasto miało już 4000 mieszkańców. Wybudowana w roku 1853 pierwsza linia kolejowa między Chicago i miastem Freeport przechodziła przez Indianapolis. To dawało im możliwość zamiany transportu i szybszej oraz bezpieczniejszej podróży. Jacek podkreślił, patrząc wymownie na Katarzynę, że Chicago jest już największym miastem na północnym wschodzie i ma ponad 90 tys. mieszkańców.

Anna zrozumiała, że w dalszą podróż udadzą się już w piątkę. No cóż, Jacek okazał się bardzo pomocnym towarzyszem, a jego znajomość terenu, obyczajów i panujących stosunków okazały się bardzo przydatne. Na szczęście, oprócz urody, posiadał też wrodzoną inteligencję.

A więc klamka zapadła! Ostatnie przygotowania i w sobotni poranek wyruszyli w kierunku Indianapolis. Oczywiście Jacek towarzyszył im, niestrudzenie zaglądając w oczy Katarzyny. Uczucie, które się między nimi rodziło, miało zaowocować w przyszłości.

Czy im się uda?

Droga jak zawsze była wyboista, ale piękna pogoda mijającego lata sprzyjała wyzwaniom. Pełni wiary w lepsze jutro jechali na północ. Rozochocony podmuch smagał ich po policzkach, a leniwe promienie zachodzącego słońca pieściły ciało, nim zapadnie zmrok. Tego dnia zagapili się i nadchodząca noc zastała ich w samotności księżyca tuląc do snu przyrodę, która zewsząd napierała. Naprędce rozbity obóz i ognisko tańczące żółto-czerwonym językiem musiały wystarczyć. Wiatr snuł swoje opowieści, a oni umęczeni trudami podróży zapadali coraz głębiej w senne marzenia.

Nagle rozległ się krzyk Katarzyny. Anna otworzyła zmęczone oczy i spojrzeniem zatoczyła krąg. Przerażenie, które malowało się na twarzach mężczyzn, szamocących się z grupą ubraną w skóry Indian, Katarzyna ciągnięta po trawie za warkocze, i noże błyskające w ciemności, zwielokrotnione blade twarze księżyca, zamarły w bezruchu, czekając na trofeum. Łup, o którym tyle słyszała, w który nie wierzyła, tej nocy miał stać się ozdobą kilku rosłych wojowników. Irokezi, łowcy, o silnym poczuciu własnej tożsamości, postanowili wzbogacić swoje trofeum wojenne o kolejne skalpy Bladych Twarz. Poruszali się bezszelestnie, gdy sierpniowy wiatr, pośród mroku pieścił trawę, zdobiąc ją dogasającymi iskrami z ogniska.

 

Trącona brutalnie tradycyjnym mokasynem, Anna popatrzyła w brązowe oczy wojownika i wiedziała już, że niewiele czasu jej zostało. Ostatkiem sił podniosła dumnie głowę, gdy Irokez pochylił się nad nią ciągnąc za blond warkocz. Przesiąknięty bielą księżyca nóż mignął jej w spojrzeniu. W jednej chwili uzmysłowiła sobie, co się za chwilę stanie i zamykając oczy krzyknęła przerażona!

 

Ten krzyk… Anna bez ruchu leżąc w ciemnym pokoju starała się uspokoić rozdygotane serce, czy to był tylko dziki sen…

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.