List do Reymonta
gdzieś w Polsce, 13 listopada 2015 r.
Szanowny Panie Władysławie!
W pierwszych słowach mego listu przesyłam pozdrowienia dla Pana od całej naszej zwariowanej Rodzinki!
Sam Pan wie jak to jest, dzień za dniem płynie, czas ucieka, a kartka papieru czeka, aby
w spokoju usiąść i skreślić serdeczne pozdrowienia. Dzisiaj stwierdziłam, że dość już odwlekałam, bo przecież od ostatniego listu od Pana też upłynęło trochę czasu.
I gdy popatrzyłam na kalendarz, który wisi nad biurkiem wszystko stało się jasne, zrozumiałam nagle, dlaczego dzisiaj tak mnie przymusiło do pisania. Prawie jak czary i magia słowa, czepia się człowieka i trzeba się jej poddać i zasiąść do pisania. Zresztą, co ja będę Panu tłumaczyć, wszak Pan najlepiej to wie. Dlatego jeszcze raz przesyłam pozdrowienia i buziaków sto
i przechodzę do sedna, a do opowiedzenia trochę się przez ten czas przecież nazbierało.
Dobrze, że wieczór długi i jesienny, więc mogę spokojnie skreślić te kilka słów do Pana. Już dawno nie trzymałam pióra w dłoni… Teraz ten pęd świata w każdej dziedzinie, komputery, laptopy, tablety, komórki i inne drobiazgi – wszystko niby ułatwiające życie, uproszczone, bo XXI wiek, technika kosmiczna
i tylko brak czasu na rzeczy ważne i przyjaciół rozmowy.
List do Pana jest aktualnie dla mnie rzeczą najważniejszą, gdyż dzisiaj, a właściwie przed chwilą uświadomiłam sobie, że już prawie przeminął 13 listopada, dzień w którym został Pan uhonorowany nagrodą Nobla za moich ukochanych „Chłopów”. Jeszcze chwila, mgnienie kilku wiosen i jeśli Bóg pozwoli będę mogła świętować stulecie jej przyznania. Będzie to dla mnie prawdziwy zaszczyt. Już teraz planuję wraz z moim Dyskusyjnym Klubem Książki przygotować wieczór Władysława Reymonta w naszej ulubionej Bibliotece. Będzie to wieczór wspomnień, delikatnej nostalgii i pełen barw jesieni. Zaplanowałam cały wystrój tak by wprowadzić widza w klimat „Chłopów” Reymontowskich. Przecież nie może być inaczej. Nastrój to podstawa. Pan najlepiej o tym wie, przecież we wszystkich powieściach atmosfera była zawsze misternie skonstruowana, dla wyobraźni czytelnika i dla chwili nadciągającej akcji. Tak też i ja przykładam (nauką Mistrza natchniona) dużą uwagę do klimatu już na wstępie. Dlatego postanowiłam, że ściany ozdobimy gałązkami jedliny, prawie świątecznie, jak u Boryny. Tam też już szykują się pomału do świąt, a Józka z zacięciem tworzy ozdoby świąteczne z papieru i słomy.
Stoły staropolskim zwyczajem zastawimy suto, a pierniczki z miodem będą ich pachnącą ozdobą. W przygotowaniach tych pomoże jak zawsze niezawodne Koło Gospodyń Wiejskich. Ach jak one umieją tworzyć małe, pyszne cudeńka dla każdego, prawdziwe arcydzieła na jeden ząb.
I stroje do fragmentów scen z książki też nam będą potrzebne. Ale z tym nie będzie problemu, kolorowe kreacje pożyczymy od zaprzyjaźnionego Domu Kultury, oni tam mają oryginalne komplety dla zespołu tanecznego, więc na pewno je nam udostępnią na ten jedyny w swoim rodzaju wieczór. Dziewczyny się cieszą, szczególnie korale i chusty wielobarwne wywołują uśmiech na ich twarzach, a chłopcy już wycinają hołubce, wymachując wyimaginowanymi kapeluszami. Będzie zabawa na 100 %, sami amatorzy i pełna sala widzów (tak na marginesie muszę Panie Władysławie pochwalić się, że na nasze przedstawienia literatury klasyków zawsze przychodzą tłumy). Trema nas ściśnie, ale to nic, dla Pana zagramy po mistrzowsku, tak, że sam ksiądz Pleban nagrodzi nas oklaskami.
No proszę, dzisiejsza data tak mnie nastroiła, że rozgadałam się o przyszłości, a przecież ja chciałam do Pana skreślić kilka słów zupełnie w innej sprawie. Mam nadzieję, że mi Pan wybaczy moje gadulstwo.
Szanowny Panie Władysławie muszę się przyznać, że sięgnęłam po pióro także by napisać do Pana list, by się pochwalić moją dumą, synem Łukaszem. Tyle mam do opowiedzenia i wiem, że Pan, człowiek, który się nigdy nie poddał, a swoim uporem i cierpliwością zawsze dążył do wyznaczonego celu zrozumie dumę matki. Sama pamiętam opowieści jak trudne były Pańskie wędrówki z teatrem, tyle lat tułaczki, głód i poniewierka, praca na kolei, czy też próba wstąpienia w stan duchowny. Ale dzięki temu mam w domu na przykład „Komediantkę”, która dumnie stoi na półce, abym w chwili potrzeby mogła sięgnąć po nią dłonią. I wiem, że przepełniona jest doświadczeniem autora i prawdą wszystkich czasów – nieprzemijającą prawdą życia w zgodzie z własnym sumieniem i nieprzemijającym wartościami. Przecież dzisiaj bez wsparcia bliskich i przyjaciół można upaść nie raz i nie dwa, ale najważniejsze by się podnieść i dążyć do wyznaczonego celu nawet na przekór przeznaczeniu.
I znowu zboczyłam z głównego tematu. To chyba ta data – 13 listopada 1924 r. – i ten granat nieba z blaskiem księżyca w chłodny jesienny wieczór. Zamiast się skupić nad słowami, które krążą gdzieś w mojej głowie wyciągam z podświadomości to co ważne, to co bezsprzecznie łączy się z moim dwumetrowym maleństwem. Sam Pan wie jaki Łukasz jest, oszczędny
w słowach, ale z odrobiną kpiny na młodych wargach, chodzący własnymi ścieżkami, jednak na zawsze połączony z drugim człowiekiem i potrzebą niesienie pomocy, tam gdzie jest ona najbardziej potrzebna. Może mój syn Łukasz czyniąc dobro na swojej ścieżce życia w przyszłości stanie się treścią tworzonej noweli?
Kto wie, jak się potoczą jego dalsze losy przeplatane marzeniami.
Wracając do wątku, który rozsadza mi pierś z dumy, chciałabym się pochwalić, że mój syn znalazł swoją ścieżkę życia. Musiał o nią zawalczyć, (tak jak Pan) nie poddał się przeciwnościom losu i od miesiąca jest strażakiem. Nie umie pisać tak jak Pan dla ludzi
o ludziach, pięknym językiem, który przeplata ich życie szarością, czernią, łzami i smutkiem czasami okraszając tęczą radości – tak jak w życiu każdego z nas, nie wybłyszczony na pokaz tylko realny i naturalny, od pierwszych zdań tworzący obrazy zawsze dla odbiorcy kolorowe, nawet na przekór zdarzeniom. Talent i zmysł obserwacji pozwoliły Panu przez te wszystkie lata dostrzec to, co ukryto na dnie. Nawet Jagna skazana na potępienie budzi współczucie, przecież nie jest wszystkiemu winna, takie czasy, różnorakie pokusy.
Sam Pan widzi, nie mogę się dzisiaj skupić tylko na rzeczywistości, bo temat realny ale przeplata się ze ścieżkami z kart historii i opowieści. Jak to mówią, nie ma skutku bez przyczyny. Pan, obserwator ludzkich charakterów z dbałością o każdy detal nakreślił niejedną postać życia oraz jej ścieżki na dobre i na złe związane gdzieś w przestworzach, i z każdym z nas.
A mój syn Łukasz?
Jeszcze nie wiem czy będzie miał zdolności pisarskie, (raczej nie) ale już dzisiaj widzę, że tak jak Pan, Panie Władysławie umie obserwować ludzkie słabości i podając dłoń potrzebującym spełnia swoje marzenia. On też miał ambicje by pomagać, więc został ratownikiem medycznym. Potem uznał iż to za mało. Poszukiwanie od bramy do bramy uczuć i serca, do pewności własnej drogi. Znalazł, wybrał i jeszcze musiał solidnie zapracować by zawalczyć o swoją chwilę szczęścia, o swoją drogę życiową – „ Na chwałę Bogu, ludziom na pożytek”. Jestem matką, dumną matką i trzymam za syna kciuki, tak by mógł w przyszłości realizować swoje kolejne marzenia.
I tak ten trzynasty dla niektórych pechowy, a dla mnie radosny kazał mi dzisiaj usiąść przy biurku i patrząc w księżycową noc pisać, i pisać do Pana słów kilka, które trochę rozwlekłam, ale mam cichą nadzieję, że mi Pan wybaczy, bo i opowiadać miałam o czym, i ten trzynasty…
Młody przeszedł już swoją pierwszą „Lekcję życia” i być może czeka go „Idylla”, a do tego w przyszłości trafi na swoja wielką „Miłość”.
Jedno jest pewne – dzisiaj jest szczęśliwym adeptem sztuki pożarniczej, a ja jako matka mam nadzieję, że w przyszłości będzie realizował wytrwale kolejne swoje marzenia. A być może kiedyś nawet ktoś je opisze.
I znowu będę miała powód by napisać do Pana kilka słów o Łukaszu. Dziękuję, że zechciał mnie Pan „wysłuchać”, wszak duma cały czas rozpiera moje serce!
Do miłego poczytania wkrótce
P.S.
Jestem jednak niepoprawną i zakręconą matką! Przecież mam jeszcze dwie córki i o nich muszę niebawem napisać do Pana, a jest o czym, bo u nich to już prawie… „Ziemia obiecana”.