Hologram zwierzeń
Historie z życia wzięte z reguły podszyte są trudem dnia codziennego, o którym nikt nie chce słuchać, bo cóż romantycznego można spotkać w szarej rzeczywistości. Z satyrą też zmierzyć się trudno w chwili czynności pospolitych. Drwina, o tak ślepy los lubi sobie z nas zakpić…
Spojrzałam wstecz, i zobaczyłam przygodę życia, wzloty i upadki, radości i smutki, euforię i melancholię prozy zamkniętą w trójwymiarowych wspomnieniach. Jesień za oknem tego roku jest wyjątkowo piękna, słoneczna, płonie barwami dzikiej, rudozłotej energii, przetykanej czerwienią, pełna szeleszczących liści, które czasami jeszcze zachowały zieleń na jutro. To dobry czas na nostalgiczną retrospekcję, gdy kartka za kartką kreślone słowa wracają pamięcią do lat przeszłych…
Nastolatka, z końskim ogonem pochylona nad biurkiem, w świetle lampy zastygła w myślach, w pędzie przelewając na papier wszystkie marzenia, o cudownej podróży po mazurskich jeziorach. Niebieski zeszyt, 16 stron w kratkę, zapełniał się opowieściami z dialogiem, o przygodzie i miłości w tle wyobrażeń młodej dziewczyny. To już następne opowiadanie, zamknięte w kolejnym brulionie, bo przecież w tym wieku podróż i fantazja zawsze idą w parze. Tyle wrażeń nakreślonych palcem po mapie i odkrytych w zakamarkach szkolnej biblioteki pozwoliło ubarwić niedoświadczenie, zamykając kolejne opowiadanie happy endem.
A potem młodość rozkwitła, zapachniała wiosną i przepowiednią, gdy wróżka (bez różowej kuli, ale za to za zaoszczędzone kieszonkowe) przepowiedziała przyszłość wielkiej miłości z mundurem w tle. Wtedy śmiechom nie było końca, bo koleżanki drwiły, że będę żoną „milicjanta”, a to w czasach PRL-owskiej komuny nie było powodem do dumy, więc wróżbę zostawiłyśmy w kącie zapomnienia.
A jednak, przeznaczenie wiedziało więcej, przypadek czy chichot losu?
Kilka lat później na mojej drodze do pracowniczej stołówki przeciął chłopak, który zatrzymał mnie w pół schodka i uśmiechnął się, ukazują perliście białe zęby. Proza życia i czar uśmiechu zderzyły się ze sobą, dzwoniąc w mojej głowie ze zdwojoną siłą.
Miłość od pierwszego wejrzenia?
O tak, ten uśmiech uwiódł moje serce, na zawsze!
Później były piękne chwile młodzieńczej miłości, ze spacerem po Łazienkach Królewskich, tańcem w Stodole i dyskretnymi pocałunkami, przetykanymi prądem emocji, który przeszywał umysł i ciało, do czasu, aż dostałam pierścionek zaręczynowy, z różowym oczkiem.
A potem był ślub, zgodnie z literą prawa najpierw cywilny, a na nim on, moja miłość w mundurze i jego koledzy, którzy utworzyli szpaler, dzwoniąc toporkami, gdy przechodziliśmy pod nim, taka wróżba na szczęście, prezent od kolegów, strażaków.
I tak zaczęła się spełniać przepowiednia wróżki bez atrybutów, która przewidziała w rozłożonej kabale mundur i wielką miłość.
Po ślubie cywilnym, w białej sukni z trenem byłam uroczą panną młodą, a mój świeżo upieczony małżonek zaglądał mi w oczy z taką miłością podczas pierwszego tańca, że do dzisiaj wspomnienia są niczym żywy dowód gorącego uczucia.
Podniosłe chwile, pełne wzruszenia kończą się szybko, a po nich następuje zderzenie się z otaczającym światem. W naszym przypadku, była to historia pełna wyzwań, mnóstwo zmian, realizm początków demokracji, budowa domu, dzieci i pewność uczucia, skromnie ale razem.
Miałam szczęście, bo mężczyzna mojego życia zawsze stał po mojej stronie.
Życie płynęło sielsko, dzieci dorastały, a my wychodziliśmy na prostą, finansowo trochę oddychając, i stabilizując nasze rodzinne gniazdo. Wtedy zakradła się nuda. Zapomnieliśmy jak ważne jest dbanie, nie tylko o wszystko to, co jest wokoło nas, ale także o pielęgnowanie tego co jest w nas, naszej wielkiej miłości. Zachwiała się pewność dobrej wróżby, rozlało się zwątpienie, skrupuły zaczęły wyłazić ze starych kątów. Ironia z piskiem opon rozjechała gwarancję dwojga, na moment wstrzymując oddech szczęśliwego domu.
Ziarna piasku w klepsydrze zamarły, zatrzymując w powietrzu echo dobrych wspomnień, gdy cień z radością rozpościerał swoje macki. Trudny czas refleksji ważył w swojej dwoistości wszystkie elementy układanki, rozważając sens dalszego bytu.
– Kocham Cię! – jedno zdanie i spojrzenie w oczy, obudziło na nowo, to co przed laty złączyło dwoje ludzi pasjansem spełnienia. Zwątpienie zachwiało się w swojej pewności, a miłość spróbowała uwolnić uczucie ze szponów ciemnej strony mocy.
Ta wróżba sprzed lat, ona była prawdziwa, dobra i niosła szczęście, a teraz przyszła kolej na nas, to my musieliśmy zmierzyć się z prawdą, dwoje ludzi musiało zadecydować, czy chce jej spełnienia.
Nikt nigdy nie mówił, że będzie łatwo. Wróżka też nie powiedziała, że wszystko trwa wiecznie.
Jednak czy za grosz zapłaconej wróżby można spodziewać się pełnej odpowiedzialności?
Odpowiedź nie budzi wątpliwości, w sumie miałam wielkie szczęście, karty nakreśliły ślad, serce i umysł wskazały mi drogę. Nie mówiły jednak o zakrętach, przeszkodach, wyzwaniach i sile, która jest potrzebna, by pokonać swoje słabości.
Ale czy istnieje gdziekolwiek dobry przepis na życie?
Nie, nie istnieje, bo każdy z nas jest inny, i ma inne smaki na bycie sobą. Jednak, historia aby mogła mieć szczęśliwe zakończenie wymaga wiele od nas samych, nie ułatwia wyboru, nie pieści się z nami, jest szorstka, czasami uszczypliwa, szara i kąśliwa. Zamknięta w wielowymiarowym obrazie zmusza nas do działania, pracy nad sobą i kompromisu, a wizerunek który tworzy może w przyszłości przybrać odcienie szczęścia, przełamując stereotypy książkowej ideologii powierzchownego romansu lub rozlać się czarnym kleksem na kartce papieru.
Dzisiaj, po latach mogę powiedzieć, że strzała Amora wbiła się wiele lat temu w moje serce, jest tam cały czas, obrosła kłódką dwojga dłoni, które splecione przed ołtarzem ślubowały sobie miłość, wierność i uczciwość, oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci…
Tylko, że każdy kolejny dzień pisze swój własny scenariusz, a jego finał może nadejść niespodziewanie…
Wróżba nie miała zakończenia,
jednak, czy happy end naprawdę musi oznaczać koniec?
21 października 2018 r.