Gdy przychodzi 21 marca to…
Dzisiejszego poranka poczułam nareszcie zapach wiosny. Ziemia zaczynała się budzić, a słońce ukryte za szarym niebem cierpliwie czekało na swój poranny debiut, gdyż drobny deszcz rozgościł się w całej okazałości nie zachęcając do lenistwa. Och jakie to były czasy, gdy szkolne wagary były „przestępstwem” przeciwko regulaminowi, a karą obiecane przez dyrektora pędzle i malowanie szkolnego ogrodzenia. Ta dyscyplina i respekt do belferskiego świata były dobre. Uczyły szacunku do drugiego człowieka, powściągliwości w zamiarach i czynie.
Świder, pisakowa rzeka młodości wiła się dyskretnie pośród dębów i sosen przetykanych metrowymi, suchymi chwastami. To one były bazą naszego malutkiego ogniska. Ogień trzaskał wesoło pożerając kolejne drobne patyczki, a dym snuł się leniwie czekając na powiew wiatru. Ten zapach pierwszego ogniska nigdy nie był zaburzony, naturalny w swej prostocie zapadł w mej pamięci na zawsze.
Bez kiełbasek, bez piwa, ze szmacianą Marzanną wypchaną suchymi trawami i radością młodości (ona jest jedyna w swoim rodzaju, nie straszne jej żadne przyszłe przeszkody) spędzaliśmy ten dzień wesoło, aczkolwiek z tyłu głowy czyhał strach przed konsekwencjami zakazanego czynu. Ta szkolna kara, malowanie płotu, uszła nam płazem. Po latach myślę, że dyrektor szkoły sam był zaskoczony naszą solidarnością, bo poszliśmy wszyscy jak jeden mąż, razem, ramię w ramię, wiedząc, że i tak nie unikniemy kary. Jakie to dziwne, gdy po latach wspominam to zdarzenie. Pamiętam szacunek i pokorę z jaką przyjmowaliśmy tę naganę, w pełni zasłużoną, a jednak fajnie było złamać zakaz, który nikomu tak naprawdę nie zrobił wtedy krzywdy. I co najważniejsze, ściskaliśmy kciuki, aby rodzice nie dowiedzieli się o tym incydencie. Z nimi nie byłoby już tak kolorowo. Ech, stare czasy, ale wspomnienia cudne!
Wiele lat po skończeniu szkoły dowiedziałam się, że ustanowiono tego dnia święto słowa – Światowy Dzień Poezji – obchodzone corocznie od 2000 r. I jak nie kochać tej daty, gdy litera za literą suną myśli w pośpiechu składane. Czasami rodzą żart, a czasami psotę, by przeniknąć liryką szarą stronę życia.
Gdy w 1999 r. UNESCO wybrało tę datę jako dzień poezji, to chyba Anioły maczały w tym palce. Cóż bowiem może być piękniejszego, niż rozbudzenie życia na nowo.
To jak uniesienie poetyckie, które pączkuje słowem wiersza w każdym wersie. Poeci całego świata dostali najpiękniejszą datę w prezencie, dzień nadziei na poetyckie przesłanie. Dużo bardziej energetyczne niż wcześniejsze z października, bo ono pachnie twórczo już od pierwszej godziny poczęcia.
A rok 2005 przyniósł nam kolorowe skarpetki, Światowy Dzień Zespołu Downa.
Ta nieprzypadkowa data, 21 marca znowu połączyła żywioły przesilenia wiosennego dla dobra drugiego człowieka. Naukowe powiązanie i medyczne wytłumaczenie są jasne i oczywiste, w logiczny sposób nawiązując do tej niepełnosprawności. A jednak należy pamiętać, że za nazwą medyczną kryje się przede wszystkim człowiek.
I to jaki!
Niebanalny, wrażliwy i czuły, przepełniony życzliwością do całego świata. Te różnorodne kolorowe skarpetki dla wielu to synonim odmienności, nadmiaru jednego z chromosomów, a dla mnie to wyraz szacunku dla wielobarwności i kreatywności osób z Zespołem Downa.
Każdy, kto miał do czynienia z ludźmi z tą niepełnosprawnością, wie o czym mówię. Bogactwo ich osobowości i wewnętrzne barwy otaczające ich aurę oddziałują niezaprzeczalnie tylko w pozytywnym ujęciu szarych chwil życia, wynagradzając opiekunom trud wychowania i poświęcenie.
A niedopasowanie społeczne?
Czy tak naprawdę dotyczy tych osób?
A może to my nie umiemy się dopasować do otaczających nas odmienności i różnorodności?
Bo czym tak naprawdę jest założenie niedopasowanych skarpet w dniu 21 marca?
Niczym, o ile trwa tylko tę krótką chwilę.
Ja jednak uwielbiam tę datę ze względu na wszystkie trzy święta. Zakorzeniła się we mnie tak mocno, że gdy przychodzi to serce napełnia się optymizmem i wiarą, że ludzie są po prostu dobrzy.
I życzę nam wszystkim, byśmy częściej chodzili na dobre „wagary” topiąc wszystkie smutki wraz z topieniem Marzanny, oczywiście w kolorowych, niedopasowanych skarpetkach!