-
Kotlety
jak dobrze zrzucićw korytarzu
domowego ogniska
irytujące szpilki
codziennej pracy
bariera specjalizacji
bojowo wykwalifikowana
zamienia się automatycznie
w rozdeptane kapcie
swojskiej natury
cztery ściany
zamykają przestrzeń
absorbując myśli
krwistym kawałkiem
surowej polędwicy
ułamek roboczej beztroski
na drewnie wystukuje wzory
tłuczek na chwilę uśpi umysł
świadoma przerwa izolująca
rutynę profesjonalizmu
-
Taniec
wtorkowe wieczory
absorbuje mi taniec
krok za krokiem
unosząc się na palcach
lub wybijając rytm piętą
faluję w objęciach
ukochanego
w moim wieku
to grosz na szczęście
chwila z pasją dzieciństwa
przeobrażona
w realne kroki
w baletowej sali
pełnej zwierciadeł
chichot ironii
zza kryształowej szyby
zatrzymuje spojrzenie
w oczach partnera
w taflę lustra lepiej
niech zerkają młodzi
-
Modlitwa
niedzielny poranek
przyniósł zapowiedź
słonecznego dnia
pachnącego
świeżo zmieloną kawą
i drożdżową babką
odstępstwo od pędu
szalonego tygodnia
skupiło myśli
na rozmowie
z dobrem najwyższym
taka chwila refleksji
nad życiem
i samym sobą
przy boku
drugiego człowieka
rachunek sumienia
i popiół pokutny
nastroiły dzień
wzniosłą nutą
szczerej poprawy do czasu
aż ktoś rozsypał sól
-
Piotr
historyczne brzemię imienia
w chłopięcej aurze zabłysło
dziecięcej igraszki pogłos
w przyszłości obraz tworzy
cieniem na skale wyryty
wiarygodności ucisk
niczym śpiewne zaklinanie
z pewnością wyboru
jak struny drżenie
miłości odcieniem
frywolny przebłysk
zaklęty burzy znakiem
pomruk echem niesiony
i kpiny jawne brzmienie
lata w patosu umiarze
skłaniają do uśmiechu
bo w życiu ważne jest wszystko
co trwa w intencji
i waży więcej niż mgnienie
w niepamięci zdarzeń
imię na przekór powagi
zamknięto w młodzieńczej twarzy
-
Pełnia
widzę że jesteś głodna
chłodu północy pełnej ziaren
słońce obudziło pragnienie
gdy noc kochanków zgasła
przed świtem nim jedna z gwiazd
spadła lotem błyskawicy
prawdopodobieństwo zamarło
w bezruchu i tylko nagi księżyc
zerknął nieśmiało do ogrodu duszy
w poszukiwaniu ambrozji
nie ma żaru świetlików
ani muzyki świerszczy
jedynie ten zapach
niesiony przez wiatr
i tylko kłosy złotowłose
zerżnięte stoją dumnie
czekając na znak spełnienia
w pełni świadome swej wartości
a bochen chleba
pachnie dostojnie
wzbudzając apetyt na życie
-
Rozalia
wiejskie dziecko przedwojennej biedyna polnej drodze samotności
od zawsze głodne
pośród bogactwa nielicznych
wytrwałością pokonało
strome schody drwiny
kwiatowa dziewczynka
trzech światów
snująca intrygujące opowieści
nauczyła się na pamięć
życia pośród wilków
skrobiacych atramentowe
banały
dzisiaj z tkliwością wspominam
talent wyobraźni zagubiony w tęsknocie
świat książek i pejzaże
nienasyconych wyobrażeń
wędrówka samouka
która zaszczepiła we mnie głód
przygody i faktu
zamknięty w barwnej noweli
przepowiednie nakreślone
empirią za którą tęsknię
-
Dojrzewanie
widzę że rozkwitłaśpełnią życia zapłonęły kolorytuż po deszczu nabrały głębia twój zapach otula zmysłygdy szelest zielonych dłoniszeptem zwiastuje kolejną odnowęwodzisz na pokuszenieszczęśliwy dziśten kto cię posmakowałna jawie i we śnietęczowe barwy dniai kłosy zbóż zaplecionew warkoczach frywolnychfalują na wietrzejeszcze przed burząukołyszą ważki do snua spadające gwiazdydla ciebie przyniosą spełnieniesen nocy letnieji kropla rosy w winieniezapomnianych wrażeńZ almanachu „Zanim zabierze nas wiatr” -
Anielskie znamię
niebo w górskiej doliniezagrzmiało
fanfary trąb anielskich
dały znak
sygnał niespodziewany
rozlał się tęczą od wschodu
starsi mówili
ze ten ślad to znamię
które od lat zasuszone
w niepamięci zdarzeń
odżyło gdy błysk
wspomnień poufnie
przykrył kurz
góra uchyliła
cień nagości
tuż przed szczytem
zrywając zasłonę milczenia
uwolniła zalotnie
echo rozmarzonej pełni
ślad prawie zapomniany
zamknięty w milczeniu skał
jestem kobietą
szepnęło fatum
-
Antonina
imię posiwiałe od wspomnień
przykrył kurz
gdy dama nasunęła dyskretnie
szydełkowe rękawiczki
przyszarzałe dostojeństwem
szlachetnie urodzonej
smutno w morzu słów
gołębie pocztowe
nie przyniosą już listu
kaligraficznie napisanego
piórem zaostrzonym
kleksem szykownej elegancji
nieme kino z dykcją
poskromiło warszawskie „ł”
obraz zatrzymany
w kadrze pamięci
prabacia tulącą do serca
stado potomków
z manierą wyuczoną
sztywnoscią konwenansów
i tylko oczy promieniały
do końca dumą życzliwości
-
Metro II
wielobarwny korowód
zderzył się ze snem
pora obudzić czujność
by niepewny krok
nie przerodził się w upadek
nie ma czasu
na spokojny dotyk dłoni
pośpiech
zburzył harmonię dwojga
a bramki
zamknęły spojrzenie
przerwana spójność
być może powróci
nim światło
przebije się przez mrok tłumu