• Opowieści

    Magia sugestii

     

    W horoskopie na Nowy Rok zapisano przepowiednię,
    że każdy znak zodiakalny na swej drodze spotka brednie.

     

    Z wielkim wyczuciem i taktem rozpisano zamaszyście,
    że Baran w swej upartości seksualne zmieni podejście,
    a Byk w zajadłym uporze w wakacje zatnie się nożem.
    Do tego jeszcze Bliźnięta, o których nikt nie pamięta,
    w rozpaczy urodzinowej zaciągną kredyt na święta.
    Ciut lepiej będzie u Raka, zaległości swe nadgoni
    balansując zawdy na wspak, nie wyciągnie nawet broni.
    Lew z natury władczy bywa i choć pewny swej potęgi
    będzie zdziwiony porażką, dokuczą życiowe cięgi.
    Jesienna Panna z uśmiechem, w tanecznym powabna pląsie
    przez nieuwagę się potknie, i też skończy w łzawym dąsie.
    Skorpion z natury sceptykiem, niedowierza w horoskopy
    i pewny swego pancerza, zapomniał – los parzy w stopy!
    Za to Strzelec z łukiem dąży, by pokonać wszystkie anse
    skupiony na przepowiedni nie zmarnuje swojej szansy.
    Koziorożec choć zadziorny, dobrze zna swe możliwości,
    więc z zasady jest ostrożny, by od życia nie wziąć kości.
    Wodnik outsider z natury, choć przenosić może góry
    musi skupić się na ziemi, aby nie spaść z wielkiej chmury.
    Ryba za to jest szczęśliwa, z wielkim luzem sobie pływa,
    ale nie wie że do czasu, bo to susza ambarasu.

    Przepowiednia sprawiedliwa, każdy znak dziś wyróżniła
    żeby rok się im nie dłużył i wraz z wróżbą lepiej służył,
    no bo przecież wszystkie znaki znane są z hecy i draki,
    a optymizm triumfuje i co roku z nas żartuje!

  • Opowieści

    Nigdy nie mów nigdy i nigdy nie mów na pewno!

    Najtrudniej jest pisać o sobie, przynajmniej mnie jest trudno. Wywiady, reportaże i refleksje to bułka z masłem, w porównaniu z tym, gdy powinnam się pochwalić, odkryć swoje ja tak, aby to było jasne i czytelne.

    A jeśli się nie da?

    Nie każdy lubi mówić o sobie w samych superlatywach, tym bardziej, gdy jest świadomy swoich wad i przywar. A do tego jeszcze te przesądy w XXI wieku, nie do pomyślenia, a jednak…

    Moja mama zawsze mówiła: „Nie chwal dnia przed zachodem słońca”. Nie chwalę do dzisiaj, czekam zawsze na finał, by nie zapeszyć. Czego? Wszystkiego, bo nigdy nie wiadomo, co może zawieść, człowiek, sprzęt pogoda. Wszystko bywa zmienne i niepewne, ale uczy pokory, do życia, marzeń i do tego, jaki będzie finał twoich planów. Od lat nie używam słów „na pewno”, ani „nigdy”, bo nigdy nie wiadomo, co się może wydarzyć, a już na pewno niczego nie można być pewnym. Skomplikowane, a może banalne, ale moje własne przemyślenia i doświadczenie nauczyły mnie pokory do zdarzeń przyszłych.

    Chyba to jest archaiczne, ale ja też jestem trochę jak antyk, nieszablonowa, niekonwencjonalna i nieprzewidywalna. Na pewno dla wielu dziwna. Ale mnie to nie przeszkadza. Jestem już w takim wieku, że wiele doświadczyłam i widziałam. Jednak zawsze staram się szanować ludzi, ale od najmłodszych lat niewyparzony jęzor i hardość stwarzają mi wiele problemów. Szczególnie w sytuacji, gdy ktoś jest krzywdzony, nie mogę stać obojętnie. Moi rodzice mówili, że przez taką postawę muszę się nauczyć mieć twarde dupsko, bo ci, którzy kopią robią to z wielką przyjemnością. Po latach muszę potwierdzić, rodzice z reguły mają rację.

    Aniołem nie jestem, ale Babą Jagą też nie. Po pierwsze, bo nie mam skrzydeł, po drugie, bo tusza zbyt duża. Co by nie mówić obnażyłam się wystarczająco.

    Aha i jeszcze jedno, nie lubię jak się mówi do mnie Ulka 🙂

    Dlaczego?

    Ano, dlatego, że moje imię można odmieniać na bardzo wiele sposobów, poważnie, pieszczotliwie, dobrodusznie, albo tak jak nie lubię.

    A dlaczego nie lubię?

    Bo tak mówią do mnie z reguły ludzie, którzy mnie nie lubią.

    No może się mylę, ale wewnętrzny głos (warczy czasami na mnie) ma swoje przeczucia i odczucia… no cóż, taka jestem.

    Kurczę blade, a miałam napisać zupełnie o czymś innym, nagrody, jubileusze, i padający deszcz… taki był zamysł, a wyszła samokrytyka, czyli…

    nigdy nie mów nigdy i nigdy nie mów na pewno, bo nie wiadomo, co ci los lub głos serca podsunie… na kartkę zapisaną w kratkę.

    Może jutro mi się uda skreślić słowa podziękowania 🙂

  • Opowieści

    Ludzie wiatru

    „W każdym z nas walczą dwa wilki. Jeden jest zły – to gniew, zazdrość, chciwość, pretensja, kłamstwo, pogarda i ego. Drugi jest dobry. To radość, pokój, miłość, nadzieja, pokora, uprzejmość, empatia i prawda. Który wilk wygra? Ten, którego karmisz.”

    Przysłowie indiańskie

     

     

    Stary wóz skrzypiał bezlitośnie, zakłócając bieg myśli, które rozwiewane południowym wiatrem rozproszyły się niespodziewanie. Wzrok przyciągnął kurz w oddali. Kłęby dymiącego pisaku nasunęły przypuszczenie, ze zbliża się znaczna grupa jeźdźców.

    Przyjaciel czy wróg?

    Minuta za minutą, zaprzęg leniwie zbliżał się do rozwiązania zagadki. Podróż, która trwała już kilka dni, jak na razie przebiegała spokojnie, ale wiedzieli, że im bardziej w głąb lądu, tym bardziej niebezpiecznie. Właściwie odwaga zaczęła ich opuszczać już w drugim tygodniu podróży. Podjęli wyzwanie lepszego bytu, lecz nie spodziewali się takiej rozległej niepewności, wypełzającej z każdego skrawka ziemi, po którym podróżowali. Czwórka młodych ludzi, rządnych lepszego losu przepłynęła ocean i za ostatni grosz nabyła zdezelowany wóz, by udać się w podróż życia.

    To nie górnolotny frazes, którym karmią się bogacze. Ich życie stanęło na głowie w chwili pomysłu, ale wykonie zamierzonego celu jak na razie spaliło na panewce. Kończyły się pieniądze i zapał, a na dodatek te ostrzeżenia o indiańskich plemionach skalpujących dla trofeum… to nie mieściło się w głowie. Zbliżający się tuman zaczął opadać, a z niego wyłoniło się siedmiu jeźdźców. Blade twarze odetchnęły z ulgą widząc kowbojskie kapelusze.

    Tylko czy nie za wcześnie?  

    Okolica już od dwóch dni była pusta i brak śladów człowieka, który z jednej strony przynosił ulgę, a z drugiej napawał obawą, czy zmierzają we właściwym kierunku. Trudno było teraz zawracać.

    Jeźdźcy zbliżali się do samotnych wędrowców, i po chwili okazało się, że to ludzie szeryfa, którzy ścigali grupę Indian.  

    Anna spojrzała na grupę jeźdźców i zadrżała na myśl o krwawych porachunkach autochtonów i obecnie zaludniających tę piękną i dziką ziemię byłych już Europejczyków. Wróciła pamięcią do opowieści, które słyszała, gdy pierwsi europejscy przybysze, na czele z Krzysztofem Kolumbem w dniu 12 października 1492 roku postawili swoje stopę na tej ziemi. To właśnie on, odkrywając Nowy Świat, uznał, że dotarł do Indii, i zacząć nazywać tubylców Indianami. Młodzi podczas swojej podróży nie mieli na razie do czynienia z Czerwonoskórymi, ale słyszeli opowieści o różnorodnych plemionach zamieszkujących od wieków tę część lądu. Okazało się, że plemiona różnią się od siebie, nie tylko sposobem życia, ale także wierzeniami, a także podejściem do przybywających z Europy poszukiwaczy lepszego życia. Podobno kiedyś Indianie żyli na całym obszarze kontynentu, lecz gdy Europejczycy rozpoczęli kolonizację, plemiona musiały się rozdzielić i poszukać nowych dróg. Dla Anny oczywistym było nazwanie tubylców „czerwonoskórymi”. Jednak przypisanie jej, rumianej dziewczynie, nazwy „blada twarz” budziło już pewien sprzeciw. Zmagała się w myślach nad przyszłym losem, w tej jednak nie do końca przyjaznej ziemi, gdy zauważyła, że zbyt odpłynęła w rozważaniach, nie słysząc całej rozmowy, która właśnie się toczyła.

    Jej brat Tomasz zawzięcie gestykulował. Zawsze był taki ekspresyjny, w przeciwieństwie do swojego przyjaciela, Jerzego, który ze stoickim spokojem nie wtrącał się na razie do gorącej dyskusji. Anna spojrzała na swoją młodszą siostrę Katarzynę z niepokojem. Młoda dziewczyna, podlotek wprawdzie, ale już pełna kobiecego wdzięku bez zmieszania przyglądała się młodemu człowiekowi na koniu. Jego postawa budziła respekt, a uroda uwodziciela przyciągała mimowolnie także jej wzrok.   Anna odkryła, że także pozostali mężczyźni przyglądają im się z nico lubieżną ciekawością. Nagle dotarł do niej sens słów rozmowy, która toczyła się już dłuższą chwilę. Mieli podążać teraz za grupą jeźdźców, aby w pobliskim miasteczku, odpocząć kilka dni i zastanowić się nad dalszym celem podróży. Zmienili kierunek i podążyli śladami 6 jeźdźców. Młodzieniec, Jacek, wolno podążał przy wozie rozmawiając z chłopakami i od czasu do czasu zagadując Kasię.

    O zgrozo! – Anna uświadomiła sobie, że jeszcze nigdy nie rozmawiała na poważnie z siostrą o sprawach damsko-męskich. Niechybnie, to niedopatrzenie będzie musiała nadrobić najszybciej jak się da.  Późnym popołudniem dotarli na miejsce. Bliskość mierzona w tym wielkim kraju nabrała nowego znaczenia. Młodzi po raz kolejny poczuli respekt przed wyzwaniem, którego się podjęli. Także miasteczko, do którego przybyli, okazało się garstką chat, i kilku lokali przy ubitej drodze.

    Anna westchnęła:

    – Boże, na co się porwaliśmy…

     Ociężale, po tak długiej podróży zsunęła się z wozu, a Kasi pomógł oczywiście Jacek, zbyt długo przytrzymując ją w pasie i zaglądając w jej wielkie błękitne oczy. Na szczęście dla młodych okazało się, że mogą wynająć dwa pokoiki na poddaszu niewielkiego hotelu. Z ulgą przyjęli tę wiadomość, kilka dni odpoczynku wszystkim powinno dobrze zrobić. Anna postanowiła nie odkładać rozmowy z siostrą na wieczór, i gdy tylko zostały w pokoju same, zagadała czerwieniąc się skrępowania.
    O dziwo Katarzyna przyjęła słowa siostry ze spokojem. Wieczór spędzili w knajpie rozważając kierunek dalszej podróży. Okazało się, że gorączka złota, która wybuchła jeszcze kilka lat temu na kalifornijskim wybrzeżu nie powinna wzbudzać ich nadziei na lepszy byt. Mrzonka o bogactwie już niejednego przywiodła o prawdziwy zawrót głowy, a droga na zachodnie wybrzeże była coraz bardziej niebezpieczna. Wiodła przez tereny coraz bardziej wojowniczych klanów Indian. Opowieści mieszkańców miasteczka przyprawiały o dreszcze, tym bardziej, że również forty rozlokowane na terenach Indian, były przez nich atakowane.

    Młodzi wędrowcy postanowili osunąć swoją podróż w czasie, na tyle na ile pozwolił im skromny budżet. Dzień za dniem płynął szybko, panowie uzgodnili, że pora zmienić swoje plany i udać się w podróż, w kierunku Kanady, ta droga wydawała się im bardziej przyjazna, bliskość Wielkich Jezior, łatwość zapolowania na zwierza, czy połów ryb wydawały się lepszym rozwiązaniem, niż wielotygodniowa tułaczka przez równinie tereny zamieszkałe przez Indian. Anna w tym czasie starała się bliżej poznać kulturę Czerwonoskórych, przecież na pewno nie wszyscy byli źli. Dowiedziała się, że ich pomysł, aby zrezygnować ze z tej złotej mrzonki jest słuszny. Gdyby podjęli tę wędrówkę, ich wóz musiałby pokonać prerie i Wielkie Równiny. Tereny te, zamieszkiwało wiele półkoczowniczych, dobrze zorganizowanych plemion – Czarne Stopy – bardzo agresywni i skorzy do wojny, a także Czejenowie, słynni z ceremonii przeprowadzania Tańca Słońca, oraz Komancze, Apacze i Siuksowie. Łowcy Bizonów nie byli przyjaźnie nastawienie do Bladych Twarzy.

    Trzeciego dnia pobytu pierwszy raz padła nazwa Indianapolis, miasta, które w 1847 roku uzyskało prawa miejskie. To była jakaś perspektywa, bo na rolnictwie nikt z nich się nie znał, a Anna po raz pierwszy zobaczyła światełko w tunelu. Tam gdzie jest miasto, są szkoły, a jej przygotowanie i wiedza z pewnością mogłyby się tam rozwijać. Poza tym nie było zbyt odległe od tego małego fortu. Tylko trzeba byłoby bezpiecznie przejechać przez tereny Irokezów, plemiona o wojennych duszach.

    Pod koniec tygodnia Jacek, który nie odstępował Katarzyny na krok, rzucił nowy pomysł. A może warto pojechać trochę dalej, do Chicago. To dzisiaj już duże miasto nad jeziorem Michigan, ale niecałe sto lat temu były to tereny zamieszkałe tylko przez Indian z plemienia Potawatomi. Jacek z błyskiem w oku opowiedział historię, gdy w 1803 roku Amerykanie wybudowali na terenie obecnego miasta Fort Dearbon, gdzie w 1812 roku załoga fortu została zmasakrowana przez Indian. Jednak napływający Europejczycy nie poddali się i już 12 sierpnia 1833 roku Chicago, które miało wtedy 350 mieszkańców, otrzymało prawa miasteczka. Siedem lat później miasto miało już 4000 mieszkańców. Wybudowana w roku 1853 pierwsza linia kolejowa między Chicago i miastem Freeport przechodziła przez Indianapolis. To dawało im możliwość zamiany transportu i szybszej oraz bezpieczniejszej podróży. Jacek podkreślił, patrząc wymownie na Katarzynę, że Chicago jest już największym miastem na północnym wschodzie i ma ponad 90 tys. mieszkańców.

    Anna zrozumiała, że w dalszą podróż udadzą się już w piątkę. No cóż, Jacek okazał się bardzo pomocnym towarzyszem, a jego znajomość terenu, obyczajów i panujących stosunków okazały się bardzo przydatne. Na szczęście, oprócz urody, posiadał też wrodzoną inteligencję.

    A więc klamka zapadła! Ostatnie przygotowania i w sobotni poranek wyruszyli w kierunku Indianapolis. Oczywiście Jacek towarzyszył im, niestrudzenie zaglądając w oczy Katarzyny. Uczucie, które się między nimi rodziło, miało zaowocować w przyszłości.

    Czy im się uda?

    Droga jak zawsze była wyboista, ale piękna pogoda mijającego lata sprzyjała wyzwaniom. Pełni wiary w lepsze jutro jechali na północ. Rozochocony podmuch smagał ich po policzkach, a leniwe promienie zachodzącego słońca pieściły ciało, nim zapadnie zmrok. Tego dnia zagapili się i nadchodząca noc zastała ich w samotności księżyca tuląc do snu przyrodę, która zewsząd napierała. Naprędce rozbity obóz i ognisko tańczące żółto-czerwonym językiem musiały wystarczyć. Wiatr snuł swoje opowieści, a oni umęczeni trudami podróży zapadali coraz głębiej w senne marzenia.

    Nagle rozległ się krzyk Katarzyny. Anna otworzyła zmęczone oczy i spojrzeniem zatoczyła krąg. Przerażenie, które malowało się na twarzach mężczyzn, szamocących się z grupą ubraną w skóry Indian, Katarzyna ciągnięta po trawie za warkocze, i noże błyskające w ciemności, zwielokrotnione blade twarze księżyca, zamarły w bezruchu, czekając na trofeum. Łup, o którym tyle słyszała, w który nie wierzyła, tej nocy miał stać się ozdobą kilku rosłych wojowników. Irokezi, łowcy, o silnym poczuciu własnej tożsamości, postanowili wzbogacić swoje trofeum wojenne o kolejne skalpy Bladych Twarz. Poruszali się bezszelestnie, gdy sierpniowy wiatr, pośród mroku pieścił trawę, zdobiąc ją dogasającymi iskrami z ogniska.

     

    Trącona brutalnie tradycyjnym mokasynem, Anna popatrzyła w brązowe oczy wojownika i wiedziała już, że niewiele czasu jej zostało. Ostatkiem sił podniosła dumnie głowę, gdy Irokez pochylił się nad nią ciągnąc za blond warkocz. Przesiąknięty bielą księżyca nóż mignął jej w spojrzeniu. W jednej chwili uzmysłowiła sobie, co się za chwilę stanie i zamykając oczy krzyknęła przerażona!

     

    Ten krzyk… Anna bez ruchu leżąc w ciemnym pokoju starała się uspokoić rozdygotane serce, czy to był tylko dziki sen…

  • Opowieści

    Bajki dla potłuczonych

    Kreując rzeczywistość w bajkowych barwach zamyślony Autor zastygł w bezruchu wyobraźni…

     

    Wiosenny wieczór usypiał właśnie pisklęta, a drzewa dyskretnie kołysane przez wiatr utulały je do snu. Takie matczyne konary, z dyskretną lampą księżyca, przysłoniętą pojedynczym chmurnym abażurem, sygnalizowały nadchodzącą noc. Jeszcze nie nadszedł czas milczenia, a pojedyncze trele dzwoniły to tu, tam, zakłócając nastrój odpoczynku. Zielona trawa przysłoniła białe włosy stokrotki, a ociężały żuk wysunął się leniwie spośród jej miękkości, przenosząc ciężar wędrówki jednym odnóżem na skalną stabilność. Z okna pisarza roztaczał się już przymrużony pejzaż, a zarys leśnych pagórków przybrał wygląd przestrogi, niosąc grozę niewymyślonej opowieści.

    Czas naglił, gdy wskazówki zegara z niecierpliwością odmierzały chwilę za chwilą, ponaglając umysł do wysiłku. Wibracje wiosennego przesilenia kłóciły się z odchodzącą zimą, o odrobinę cieplejszego powiewu, a rozleniwiony lodowym błyskiem umysł skrzypiał w trybach braku pomysłu.

     

    Tyle bajek, które już ujrzały światło dzienne żyje własnym odbiciem, przez lata kończąc morałem dziecięce sny, a tu mrok i nic. Uwięziony w czterech ścianach pomysł rozwinął się w zarodku i zgasł, razem z ostatnimi promieniami pomiędzy dniem, a nocy pustką. Duszna bezradność toczyła walkę z wewnętrznym dzieckiem siwiejącej głowy…

    gdy nagle w pomyśle zaświtało wiosenne kumkanie żaby. Szybka refleksja, ale to już było, odczarowana księżniczka wolała pozostać wśród bagiennych traw razem ze swoim „Żabkiem”, wierna prawdziwej miłości.

     

    A może coś o ziarnach, usypiające powieki podniosły się z werwą, by po chwili opaść znużone. Przecież to już też przeplatało się wielokrotnie, gdy w bajkowych opowieściach zasiano ziarno, to tu tam, a z niego wyrastały kolejne zakłócając sen wytwornym pannom.

    Hmmm…. to może o leśnej zwierzynie, drapieżnej i mrocznej, opowieść niech się wije. Taki pomysł mógłby nabrać rozpędu, a akcja pośród strzelistego lasu, w otoczeniu mchu i paproci, z pazurem lub sprytnym ogonem zatarłaby ślady twórczej niemocy. Jak z rękawa wysypały się tytuły bajek, znanych, kochanych, z dobrym zakończeniem.

     

    Struny cierpliwości napięły się do granic możliwości, gdy nagle do głowy wpadł refleks odbitego w oczach księżyca, zatopił się w otchłani niepamięci i na powierzchnię bezdennego oceanu wypłynął pantofelek.

    Prawy czy lewy?  

    Pytanie zadźwięczało, dudniąc szyderczym śmiechem. Nie, ten pantofelek, chociaż żyje wieki, nieskomplikowanym wnętrzem nie zachwyci dzieci.

     

    Klawiatura komputera stęknęła głucho, gdy zrozumiała, że tej nocy najpewniej powstaną tylko senne zmory…

     

    Wiosenne poranki przepełnione są muzyką, w zderzeniu nocy z dniem wygrywa dobro, budzi nadzieję, przetykaną ptasim świergotem i zapachem odrodzenia. Energia kosmiczna, niewidoczna dla oka puszcze wodze wyobraźni, a fantazja w kolorach tęczy zaczyna wyznaczać nową drogę. Na przekór niemocy, tworzy zakręty, a za nimi… przygody nieprawdopodobnej, aczkolwiek możliwej historii, gdzie dobro wygrywa ze złem, a morał wijącej się bajki zaskoczy nawet Autora.

    Klik, klik, klik… litera za literą układa się w zdania, a one tworzą opowieść, którą senne mary zamienią w bajkę dla potłuczonych serc, z nadzieją, prawdą i ku przestrodze, z prawdziwym morałem.

     

    Ciiii, nie przeszkadzajmy autorskiej wenie, niech płynie!

  • Opowieści

    Między wspomnieniem, a nadzieją…

    Opowieści, gdy zaszło słońce, snują się same, tworząc w wyobraźni ożywione obrazy. Szczególnie tej jesieni mają moc przesiąkniętą purpurą i złotem, wspomnieniem babiego lata, wiją się jedwabną nicią, dyskretnie połyskując kroplą łzy.

    Jak daleko sięga pamięć?

    Któż to wie, czasami dotyka wspomnienia z wczoraj, a czasami wyobraźnia płata figla wypuszczając swoje wodze w przyszłość. W oddaleniu widać iskry, tańczą wesoło, wznosząc się wprost do nieba. Epicentrum wrażeń poddało się fali gorąca, gdy płomienie uczucia objęły w miłosnym uścisku mieniąc się barwami ekstazy. Spojrzenie zatrzymało się zaskoczone, w momencie rejestrując chemiczny związek. Kadr z życia, a potem…

    Upojny deszcz, ożywczy dla ziemi, zamienił ogień w serię zimnych ogników. Syk gaszonego drewna i pojedyncze iskry dopełniły obrazu, zatrzymując kadr na ułamek sekundy, niczym kartkę z pamiętnika zaklętą w starej fotografii. Zmieniający się scenariusz obudził kolejne bodźce, pobudzając zmysły do błogiej sielanki, która razem z kroplą wina, odkryła na nowo żywiczny zapach, ukryty w spalonym polanie razem z bochnem chleba. Głód dał znać o sobie rozpraszając myśli. Proza życia wzięła górę nad poetycką nostalgią. Kromka chleba stanęła pomiędzy siłą woli, a pragnieniem, aż ostatnie okruszki zniknęły w głębi przepastnej myśli.

    A gdyby tak rzucić wszystko i uciec w nieznane?

    Refleksja kusząca, lecz nierealne marzenie wyśmiało rozważania prawdziwej wolności. W myśl powiedzenia „wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma” powrócił realizm zaprzepaszczając szansę na kolejne dywagacje. Tak blisko i tak daleko, wybiegając w przyszłość zobaczyłam ociężałe ostrzeżenie, że marzenia należy snuć rozważnie. Ich tendencja do samorealizacji wzrasta w tempie geometrycznym, gdy tylko zmienia się ich kierunek. A ich spełnienie czasami potrafi być kłopotliwe.

    Na szczęście, Anioł Stróż podmienił kilka dźwięków i odcieni rozmyślań zmieniając charakter opowiadania. Ufff, obudził optymizm, który w chwili głodu zapodział swój instynkt. Przez chwilę znowu będzie dobrze!

    Jesień nadal rządzi, kolory płomieni pośród ciemnej nocy rozbudziły siłę ciepła zamkniętą w kominku, a lampka wina dopełni wyrazu wytrawnych winogron podnosząc smak nieopowiedzianych jeszcze historii, bo między wspomnieniem, a nadzieją opowieści same się snują.

     

  • Opowieści

    Hologram zwierzeń

    Historie z życia wzięte z reguły podszyte są trudem dnia codziennego, o którym nikt nie chce słuchać, bo cóż romantycznego można spotkać w szarej rzeczywistości. Z satyrą też zmierzyć się trudno w chwili czynności pospolitych. Drwina, o tak ślepy los lubi sobie z nas zakpić…

    Spojrzałam wstecz, i zobaczyłam przygodę życia, wzloty i upadki, radości i smutki, euforię i melancholię  prozy zamkniętą w trójwymiarowych wspomnieniach. Jesień za oknem tego roku jest wyjątkowo piękna, słoneczna, płonie barwami dzikiej, rudozłotej energii, przetykanej czerwienią, pełna szeleszczących liści, które czasami jeszcze zachowały zieleń na jutro. To dobry czas na nostalgiczną retrospekcję, gdy kartka za kartką kreślone słowa wracają pamięcią do lat przeszłych…

    Nastolatka, z końskim ogonem pochylona nad biurkiem, w świetle lampy zastygła w myślach, w pędzie przelewając na papier wszystkie marzenia, o cudownej podróży po mazurskich jeziorach.  Niebieski zeszyt, 16 stron w kratkę, zapełniał się opowieściami z dialogiem, o przygodzie i miłości w tle wyobrażeń młodej dziewczyny. To już następne opowiadanie, zamknięte w kolejnym brulionie, bo przecież w tym wieku podróż i fantazja zawsze idą w parze. Tyle wrażeń nakreślonych palcem po mapie i odkrytych w zakamarkach szkolnej biblioteki pozwoliło ubarwić niedoświadczenie, zamykając kolejne opowiadanie happy endem.

    A potem młodość rozkwitła, zapachniała wiosną i przepowiednią, gdy wróżka (bez różowej kuli, ale za to za zaoszczędzone kieszonkowe) przepowiedziała przyszłość wielkiej miłości z mundurem w tle. Wtedy śmiechom nie było końca, bo koleżanki drwiły, że będę żoną „milicjanta”, a to w czasach PRL-owskiej komuny nie było powodem do dumy, więc wróżbę zostawiłyśmy w kącie zapomnienia.

    A jednak, przeznaczenie wiedziało więcej, przypadek czy chichot losu?

    Kilka lat później na mojej drodze do pracowniczej stołówki przeciął chłopak, który zatrzymał mnie w pół schodka i uśmiechnął się, ukazują perliście białe zęby. Proza życia i czar uśmiechu zderzyły się ze sobą, dzwoniąc w mojej głowie ze zdwojoną siłą.

    Miłość od pierwszego wejrzenia?

    O tak, ten uśmiech uwiódł moje serce, na zawsze!

    Później były piękne chwile młodzieńczej miłości, ze spacerem po Łazienkach Królewskich, tańcem w Stodole i dyskretnymi pocałunkami, przetykanymi prądem emocji, który przeszywał umysł i ciało, do czasu, aż dostałam pierścionek zaręczynowy, z różowym oczkiem.

    A potem był ślub, zgodnie z literą prawa najpierw cywilny, a na nim on, moja miłość w mundurze i jego koledzy, którzy utworzyli szpaler, dzwoniąc toporkami, gdy przechodziliśmy pod nim, taka wróżba na szczęście, prezent od kolegów, strażaków.

    I tak zaczęła się spełniać przepowiednia wróżki bez atrybutów, która przewidziała w rozłożonej kabale mundur i wielką miłość.

    Po ślubie cywilnym, w białej sukni z trenem byłam uroczą panną młodą, a mój świeżo upieczony małżonek zaglądał mi w oczy z taką miłością podczas pierwszego tańca, że do dzisiaj wspomnienia są niczym żywy dowód gorącego uczucia.

    Podniosłe chwile, pełne wzruszenia kończą się szybko, a po nich następuje zderzenie się z otaczającym światem.  W naszym przypadku, była to historia pełna wyzwań, mnóstwo zmian, realizm początków demokracji, budowa domu, dzieci i pewność uczucia, skromnie ale razem.

    Miałam szczęście, bo mężczyzna mojego życia zawsze stał po mojej stronie.

    Życie płynęło sielsko, dzieci dorastały, a my wychodziliśmy na prostą, finansowo trochę oddychając, i stabilizując nasze rodzinne gniazdo. Wtedy zakradła się nuda. Zapomnieliśmy jak ważne jest dbanie, nie tylko o wszystko to, co jest wokoło nas, ale także o pielęgnowanie tego co jest w nas, naszej wielkiej miłości. Zachwiała się pewność dobrej wróżby, rozlało się zwątpienie, skrupuły zaczęły wyłazić ze starych kątów. Ironia z piskiem opon rozjechała gwarancję dwojga, na moment wstrzymując oddech szczęśliwego domu.

    Ziarna piasku w klepsydrze zamarły, zatrzymując w powietrzu echo dobrych wspomnień, gdy cień z radością rozpościerał swoje macki. Trudny czas refleksji ważył w swojej dwoistości wszystkie elementy układanki, rozważając sens dalszego bytu.

    – Kocham Cię! – jedno zdanie i spojrzenie w oczy, obudziło na nowo, to co przed laty złączyło dwoje ludzi pasjansem spełnienia. Zwątpienie zachwiało się w swojej pewności, a miłość spróbowała uwolnić uczucie ze szponów ciemnej strony mocy.

    Ta wróżba sprzed lat, ona była prawdziwa, dobra i niosła szczęście, a teraz przyszła kolej na nas, to my musieliśmy zmierzyć się z prawdą, dwoje ludzi musiało zadecydować, czy chce jej spełnienia.

    Nikt nigdy nie mówił, że będzie łatwo. Wróżka też nie powiedziała, że wszystko trwa wiecznie.

    Jednak czy za grosz zapłaconej wróżby można spodziewać się pełnej odpowiedzialności?

    Odpowiedź nie budzi wątpliwości, w sumie miałam wielkie szczęście, karty nakreśliły ślad,  serce i umysł wskazały mi drogę. Nie mówiły jednak o zakrętach, przeszkodach, wyzwaniach i sile, która jest potrzebna, by pokonać swoje słabości.

    Ale czy istnieje gdziekolwiek dobry przepis na życie?

    Nie, nie istnieje, bo każdy z nas jest inny, i ma inne smaki na bycie sobą. Jednak, historia aby mogła mieć szczęśliwe zakończenie wymaga wiele od nas samych, nie ułatwia wyboru, nie pieści się z nami, jest szorstka, czasami uszczypliwa, szara i kąśliwa. Zamknięta w wielowymiarowym obrazie zmusza nas do działania, pracy nad sobą i kompromisu, a  wizerunek który tworzy może w przyszłości przybrać odcienie szczęścia, przełamując stereotypy książkowej ideologii powierzchownego romansu lub rozlać się czarnym kleksem na kartce papieru.

    Dzisiaj, po latach mogę powiedzieć, że strzała Amora wbiła się wiele lat temu w moje serce, jest tam cały czas, obrosła kłódką dwojga dłoni, które splecione przed ołtarzem ślubowały sobie miłość, wierność i uczciwość, oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci…

     

    Tylko, że każdy kolejny dzień pisze swój własny scenariusz, a jego finał może nadejść niespodziewanie…

    Wróżba nie miała zakończenia, 

    jednak, czy happy end naprawdę musi oznaczać koniec?

     

    21 października 2018 r. 

  • Opowieści

    Pół na pół

    Czerwcowy wieczór zaczął się już dyskretnie ściemniać, gdy ona i on spotkali się w pół drogi…

    pośród zamkniętych kielichów polnych kwiatów, utulonych delikatnym wiatrem do snu polnej ścieżki.

    Sen nocy letniej, po upalnym dniu przyniósł odrobinę wytchnienia. Westchnienie dwojga przerwało milczenie, spojrzeli na siebie, a zrozumienie rozbłysło razem ze świetlików złotem, niesionym przed nocy czernią na znak pokoju. W spokoju urody przyroda oddychała miarowo, a delikatny szelest zieleni koił zmysły.

    Już za chwilę zaczną spadać gwiazdy przynoszące wróżbę na szczęście prawdziwym romantykom. Oni zatrzymani w kadrze krajobrazu inną ścieżką podążają. Głowy spuszczone w dół nie odnajdą szczęścia w błysku chwili nieba.

    Pochylona postać dziewczyny, skupiona na swoim planie, przez przypadek zobaczyła jego cień w ostatnich promieniach zachodzącego słońca i zatrzymała wzrok na gęstej czuprynie czupurnych włosów.

    On rozglądając się wokół widział ją wcześniej, ale jej postać nie wzbudziła pożądania. Jego wróżba miała się spełnić dopiero po pocałunku prawdy, ukrytym w gąszczu tataraku w podmokłym rozlewisku, leniwie płynącej rzeki.

    Niespodziewany koncert świerszczy na cztery ręce otworzył im oczy rzucając spojrzenie aż po horyzont. Podnosząc odrobinę głowę zobaczyli więcej i zrozumieli, że kupiona za ostatni grosz przepowiednia może okazać się mrzonką.

    A do szczęścia wystarczy jasny umysł i otwarte serce szczerego spojrzenia. I nie trzeba na klęczkach szukać czterolistnej koniczyny, by odnaleźć własne miejsce na ziemi. Ona dyskretnie wytarła zielone dłonie, wyciągając je nieśmiało, na przywitanie z nieznajomym.

    On roześmiał się w głos, gdy oczami wyobraźni zobaczył milion wycałowanych żab.  Ujął jej dłonie w swoje i zatopił się w lazurze oczu. Zostali zatrzymani w kadrze obrazu, w połowie drogi, sami ze sobą, a świat na chwilę pozostał sam…

    chwilo trwaj?

    …podobno bajkę zawsze kończy happy end!

  • Opowieści

    Nie zabierajcie mi tęczy

    Poranek, świeży, pachnący wiosną i pierwsze promienie słońca, które obudziły moją czujność… kocham maj i czerwiec, gdy pachnie wszystko, nawet myśli. Lubię wtedy zerwać się najwcześniej jak to możliwe, gdy wszyscy jeszcze śpią przed budzika gwarem. Wtedy wymykam się cicho na dwór i wdycham wolność… chwile ulotne, bo może ktoś już przerwał senne marzenia i zechce mi zburzyć radość poranka. A ptaki tak śpiewają, śpiewają cudnie, gdy pachnie bez, albo bez chwili wytchnienia już pachną kwiaty białe, przepełnione wdziękiem skromności, dyskretne i wonne bez umiaru, cudne w swej nieprawdopodobnej kompilacji jaśminowej wariacji.

    Białe kwiaty upajają, burząc porządek rzeczy zmuszają do powrotów w przeszłość. Może to wiek, a może aromat, kto wie, co burzy porządek rutyny.  W sumie to chyba nie ma znaczenia, bo pamięć póki trwa, wie, że nie można przejść drogą w kolorach tęczy, chociaż pragnienia nie chcą się pogodzić z taką porażką, nawet po latach!

    Rozbudziłam pamięć, a wraz z nią wspomnienia i skojarzenia marzeń, a może prawdę trudną w dzisiejszym wymiarze, ale naturalną w dziecięcej drodze wrażeń. A maj i czerwiec zawsze w sobie mają groźbę sprawiedliwego huku i błysku, najpierw w świecie realnym, potem w stop klatce i oku… strach zagląda w błysku zdarzeń.

    Burza, ona jedynie w realnej odsłonie przeraża, w świecie marzeń daje szansę na poprawę, na drogi nowej znak, na kolorów siedem w przyszłości marzeń, na jedną dwie lub niezamknięty zbiór prawd, wyczekiwanych w impresji kolażu.

    Prawda… boli przywłaszczenie, boli niepamięć… zachłysnęliśmy się tym, co nieznane, niepojęte i odurzeni mamony szelestem zagubiliśmy się, jak w legendy puencie… (warszawska, krakowska, poznańska) w sumie bez znaczenia, gdy finał współcześnie niczego nie zmienia! Niech znowu przyroda o sobie sama stoi, niech każdy z nas prawdy się nie boi, gdy po deszczu i burzy spokój nastanie, a wraz z nim tęcza, w kolorach marzeń drogę ozdobi w nieznane.

    Nie zabierajcie mi dziecięcych spostrzeżeń, młodzieńczych fantazji w kolorach tęczy i dojrzałej drogi do marzeń!

  • Opowieści

    Niedopowiedziane potknięcie

     
    Przeniosłam się w czasie bez tchu, lecz pełna wrażeń!

    Taki rekonesans historyczny, gdy w myślach zapachniało wolnością, taką, jaką lubię najbardziej, niezależną i zieloną. Ptaki już ułożyły się do snu, a całodzienny rozgardiasz treli wokoło zamarł wraz z nocy pełnią. Może marzenia spełnią się , gdy gwiazda wieczorna spadnie razem z chwilą samotności w kosmosu czerń.

    Ach, jak pachnie ten wieczór, refleksje leniwie ukołysane w pierzastym puchu świeżej pościeli wzdychają, dyskretna radość spełnienia, przepełniona błogością rozpaliła czar księżycowej opowieści.

    Tej nocy zderzyły się dwa wersy, zamierzchły czas odżył w wyobraźni, a dwie pękate beczki piwa wywołały uśmiech w kącikach oczu, którym wyobraźnia spłatała figla. Gra w trzy karty przyniosła niespodziewanie laur, który razem z goździkami i imbirem rozgrzał spojrzenie archaicznych nici. One już niebawem na kołowrotku wspomnień wysnują kolejną opowieść. Może banał, a może wręcz przeciwnie zadrży w posadach prawdy wspomnienie. Ognista kula i klepsydra czasu razem wyznaczą dzień spełnienia, na przekór burzy pisakowej, zabłyśnie tęczą obietnica bez pokrycia.

  • Opowieści

    Słowne tatuaże

    Pociemniało…

    Łza spłynęła dyskretnie po policzku i zatrzymała się na kartce pełnej wzniosłych słów o nieprzemijającej miłości. Niedobrze jest pisać wiecznym piórem i płakać. Kleks z każdą chwilą upajał się tuszem świeżo skreślonych wyrazów. Na przekór życzeniom wiecznej prawdy, rozlewał się z każdą chwilą, połykając słowo za słowem.

    Jedna słona kropla zawładnęła przyczyną niepamięci, zamazując wzniosły ton patetycznej opowieści. Romans, który miał w przyszłości przyciągnąć wiele czytelniczek, zastygł w bezruchu tworzenia w momencie, gdy sam autor dał się ponieść fantazji dramatycznych zdarzeń.

     

    Chochlik, który mógł przynieść sławę zadecydował, że ten banał nie ujrzy światła w wydawniczym stosie beletrystycznych opowieści. Jednorazowe chusteczki zatamowały potok spadających łez, a emocje, które wywołały silne wzburzenie już ucichły i pisarz mógł złapać oddech.

    Spojrzał na kartkę i zamarł, gdy plama zapłakanej strony ukryła rozpacz pod kałużą czarnego atramentu. W sumie trudno byłoby teraz odwzorować wyrazy jeden po drugim, tak aby wzruszenie ponownie wzięło górę nad nieodzownym poczuciem humoru.

    Cichy chichot z każdą chwilą nabierał wiatru w płuca, by w sekundzie uwolnić głośny ryk!

    Jeszcze przed momentem twórca melodramatu zachwycał się treścią tragicznej miłości, a teraz parząc na zniszczony fragment zanosił się śmiechem… do łez!

    Dystans do siebie i talentu pozwolił odkryć przewrotną prawdę, że słowne tatuaże romantycznego zawirowania, mogą niechcący dzięki pojedynczej kropli przerodzić się w łeb rogacza!

    I tak trwałość tatuażu miarą zdartej skóry i bolesną refleksją na kartce być może, gdy pozorność słów rzucanych w ferworze samouwielbienia w kicz z rozmazany kleksem, w dłoni z piórem się zrodzi.