• Wiersze

    Warkocz niepamięci

     

    nie jestem piękną Julią

    na balkonie we włoskiej Weronie

     

    może to i dobrze

    gdy dramat zamienia się w szarość

    codziennej nostalgii

     

    i chociaż podświadomość

    rwie się do raju miłosnych igraszek

    to jednak kości rzucone w grze życia

    w rachunku prawdopodobieństwa

    nie wypadły w parze

    przeważając szalę naszego współistnienia

     

    tak jak długie włosy zaplecione w warkocz

    które z wiekiem odeszły w niepamięć

    pozostawiając zadrę przemijania

    i album starych fotografii

  • Blog

    Gdy przychodzi 21 marca to…

    Dzisiejszego poranka poczułam nareszcie zapach wiosny. Ziemia zaczynała się budzić, a słońce ukryte za szarym niebem cierpliwie czekało na swój poranny debiut, gdyż drobny deszcz rozgościł się w całej okazałości nie zachęcając do lenistwa. Och jakie to były czasy, gdy szkolne wagary były „przestępstwem” przeciwko regulaminowi, a karą obiecane przez dyrektora pędzle i malowanie szkolnego ogrodzenia.  Ta dyscyplina i respekt do belferskiego świata były dobre. Uczyły szacunku do drugiego człowieka, powściągliwości w zamiarach i  czynie.

    Świder, pisakowa rzeka młodości wiła się dyskretnie pośród dębów i sosen przetykanych metrowymi, suchymi chwastami. To one były bazą naszego malutkiego ogniska. Ogień trzaskał wesoło pożerając kolejne drobne patyczki, a dym snuł się leniwie czekając na powiew wiatru. Ten zapach pierwszego ogniska nigdy nie był zaburzony, naturalny w swej prostocie zapadł w mej pamięci na zawsze.

    Bez kiełbasek, bez piwa, ze szmacianą Marzanną wypchaną suchymi trawami i radością młodości (ona jest jedyna w swoim rodzaju, nie straszne jej żadne przyszłe przeszkody) spędzaliśmy ten dzień wesoło, aczkolwiek z tyłu głowy czyhał strach przed konsekwencjami zakazanego czynu. Ta szkolna kara, malowanie płotu, uszła nam płazem. Po latach myślę, że dyrektor szkoły sam był zaskoczony naszą solidarnością, bo poszliśmy wszyscy jak jeden mąż, razem, ramię w ramię, wiedząc, że i tak nie unikniemy kary. Jakie to dziwne, gdy po latach wspominam to zdarzenie. Pamiętam szacunek i pokorę z jaką przyjmowaliśmy tę naganę, w pełni zasłużoną, a jednak fajnie było złamać zakaz, który nikomu tak naprawdę nie zrobił wtedy krzywdy. I co najważniejsze, ściskaliśmy kciuki, aby rodzice nie dowiedzieli się o tym incydencie. Z nimi nie byłoby już tak kolorowo. Ech, stare czasy, ale wspomnienia cudne!

    Wiele lat po skończeniu szkoły dowiedziałam się, że ustanowiono tego dnia święto słowa – Światowy Dzień Poezji  – obchodzone corocznie od 2000 r. I jak nie kochać tej daty, gdy litera za literą suną myśli w pośpiechu składane. Czasami rodzą żart, a czasami psotę, by przeniknąć liryką szarą stronę życia.

    Gdy w 1999 r. UNESCO wybrało tę datę jako dzień poezji, to chyba Anioły maczały w tym palce. Cóż bowiem może być piękniejszego, niż rozbudzenie życia na nowo.

    To jak uniesienie poetyckie, które pączkuje słowem wiersza w każdym wersie. Poeci całego świata dostali najpiękniejszą datę w prezencie, dzień nadziei na poetyckie przesłanie. Dużo bardziej energetyczne niż wcześniejsze z października, bo ono pachnie twórczo już od pierwszej godziny poczęcia.

    A rok 2005 przyniósł nam kolorowe skarpetki, Światowy Dzień Zespołu Downa.

    Ta nieprzypadkowa data, 21 marca znowu połączyła żywioły przesilenia wiosennego dla dobra drugiego człowieka. Naukowe powiązanie i medyczne wytłumaczenie są jasne i oczywiste, w logiczny sposób nawiązując do tej niepełnosprawności. A jednak należy pamiętać, że za nazwą medyczną kryje się przede wszystkim człowiek.

    I to jaki!

    Niebanalny, wrażliwy i czuły, przepełniony życzliwością do całego świata. Te różnorodne kolorowe skarpetki dla wielu to synonim odmienności, nadmiaru jednego z chromosomów, a dla mnie to wyraz szacunku dla wielobarwności i kreatywności osób z Zespołem Downa.

    Każdy, kto miał do czynienia z ludźmi z tą niepełnosprawnością, wie o czym mówię. Bogactwo ich osobowości i wewnętrzne barwy otaczające ich aurę oddziałują niezaprzeczalnie tylko w pozytywnym ujęciu szarych chwil życia, wynagradzając opiekunom trud wychowania i poświęcenie.

     A niedopasowanie społeczne?

    Czy tak naprawdę dotyczy tych osób?

    A może to my nie umiemy się dopasować do otaczających nas odmienności i różnorodności?

    Bo czym tak naprawdę jest założenie niedopasowanych skarpet w dniu 21 marca?

    Niczym, o ile trwa tylko tę krótką chwilę.

    Ja jednak uwielbiam tę datę ze względu na wszystkie trzy święta. Zakorzeniła się we mnie tak mocno, że gdy przychodzi to serce napełnia się optymizmem i wiarą, że ludzie są po prostu dobrzy.

    I życzę nam wszystkim, byśmy częściej chodzili na dobre „wagary” topiąc wszystkie smutki wraz z topieniem Marzanny, oczywiście w kolorowych, niedopasowanych skarpetkach!

  • Archē

    Pisanie wierszy jest jak…

    Na marcowym spotkaniu Krąg Twórczy Arche spotkał się tradycyjnie w Bibliotece Publicznej Gminy i Miasta im. Juliana Przybosia w Strzyżowie aby zmierzy się z wyzwaniami słowa. Tym razem poeci mieli m.in. wyrazić własne postrzegania świata w kilku bardzo odległych od siebie tematach. To jest czasami trudna praca nad tekstem, bo każdy autor ma swoją wrażliwość i sposób postrzegania rzeczywistości. A narzucone „odgórnie” wyzwanie niejako wytycza myśl przewodnią i zobowiązuje do twórczej kreatywności w zadanym obszarze tematycznym. Takie wprawki słowne pobudzają wyobraźnię i mobilizują autorów po sięganie głębiej, nakazując wyjść poza strefę komfortu. Jednak muszę tutaj podkreślić, że lubimy takie wyzwania i często sami prowokujemy ich odmienność, aby doskonalić warsztat literacki. To dobre doświadczenie, które wzbogaca każdego autora, a w efekcie, wbrew pozorom, przynosi bardzo ciekawą różnorodność poetycką. Tego wieczoru zderzyły się wiersze o tematyce „Moje tęsknoty” z opowieścią o „Głazie”, a uwieńczeniem ich były refleksje na temat, jakże ważny dla każdego pisarza, czym dla niego jest pisanie wierszy.

    Poniżej prezentuję Państwu autorskie odczucia w formie prozy i wiersza na temat „Pisanie wierszy jest jak…”, gdzie  zarówno forma literacka, jak i postrzeganie tego tematu, tradycyjnie poszło indywidualnym, autorskim  tokiem myślenia.

    Myślę jednak, że warto rzucić okiem jakie refleksje nasuwają się naszym strzyżowskim poetom o poetyckiej stronie życia.

     

    Urszula Rędziniak

    Szef Kręgu

    Twórczego Arche

     

     

    Stanisława Kucab

    Pisanie wierszy jest jak….

    Pisanie wierszy jest jak mówienie do drugiego człowieka, który jest uważnym i życzliwym słuchaczem. Możesz przed nim otworzyć duszę, „pofolgować sercu”, możesz z najdalszych zakamarków własnego jestestwa wydobyć emocje, myśli i refleksję by dzielić je całkowicie lub tylko częściowo z druga osobą. Podzielam też opinię, że pisanie wierszy jest to mówienie o codziennych sprawach w niecodzienny sposób.

                                  

    Krystyna Mazur

    Pisanie wierszy

     

    Malarstwo to sztuka plastycznej wyobraźni,

    poezja to sztuka wyrażona słowem

     

    Pisanie wierszy to sztuka wyrażona słowem,

    słowa układają się w emocje przelane na papier:

    tęsknotę, radość, podziw.

    To terapia zajęciowa owocująca holistycznym

    remedium na naszą wrażliwość,

    to niematerialny ślad, który zostaje po piszczących

                w pamięci…

     

    Andrzej Gugałą

    Pisanie wierszy jest jak:

     

    Wschód słońca – nastaje piękny dzień, nawet mimo chmurnego nieba

    Szczekanie psa – im głośniejszy hałas, tym łagodniejszy właściciel

    Romantyczna randka – masz plan, a i tak wychodzi spontanicznie

    Kichanie – najpierw się zbiera, potem przynosi ulgę

    Uzależnienie – ten demon jest w tobie do końca życia

    Gorzka czekolada – niby bez cukru, ale i tak słodzi życie

     

    Agnieszka Wiśniowska

    Pisanie wierszy jest jak…

     

    Pisanie jest jak podróż

    Do swojego wnętrza

    Kiedy zaglądam

    W głąb siebie

    Czuję się silna

    I bezpieczna

    Myśli są intensywne

    Samotność nie dokucza

    Ukojenie i porządek

    Przynoszą upragnioną

    Ulgę

     

  • Wiersze

    Pisanie wierszy jest jak

     

    refleksja powagi sytuacji

    zmroziła krew w żyłach

    przyśpieszając paradoksalnie

    szybsze bicie serca

    gdy pióro zamoczone

    w prastarym inkauście

    zawarło pierwsze myśli

    na pergaminie

     

    droższe od pieniędzy słowa

    stworzyły dzieło

    nie marnując nawet skrawka

    drogocennej skóry

     

    współczesne pisanie wierszy

    na skrawku białego papieru

    wydaje się nieistotne

    gdy na wiosennej łące

    pasie się stado baranów

  • Wiersze

    Moje tęsknoty

     

    zaszyte pod łatą wspomnień

    utkane z nici zdarzeń

    niczym dym z papierosa

    suną nieprzerwaną smugą

    w stronę uchylonego okna

    wymykając się dyskretnie

    w granatowej czerni

    wyciągają ramiona

    czekają na spełnienie

     

    a milion gwiazd

    na niebie tylko lśni

    takie moje małe tęsknoty

  • Wywiady

    Piórkiem i szkiełkiem

    Od lat obserwuję Mieszkańców Ziemi Strzyżowskiej, którzy zaskakują swoją kreatywnością i pasją. To wspaniała rzecz, móc poznawać ich zainteresowania, poglądy na życie i pozytywną energię, którą dzielą się z innymi. To również zaszczyt, gdy o swoich pasjach i talencie chcą ze mną rozmawiać. Nowy Rok, to również dobry czas, aby spotkać się z kolejną osobą, która od kilku lat nieśmiało uchyla rąbka tajemnicy o swojej pasji, dlatego dzisiaj z radością zapraszam Państwa na wywiad z Kingą Czarnik, pasjonatem wielu dziedzin kultury, miłośniczką jazzu, podróży, fotografii i przede wszystkim malarstwa.
    Urszula Rędziniak: Kingo, jesteś rodowitą strzyżowianką, która z wykształcenia jest anglistką. Przez wiele lat pracowałaś jako nauczycielka w strzyżowskim LO, a od lat zajmujesz się tłumaczeniami. Czy to wszystko, co na początku naszej rozmowy powinnam wiedzieć o Tobie?
    Kinga Czarnik: Jestem strzyżowianką, ale moje korzenie są w Gliniku Zaborowskim, gdzie zresztą mieszkałam przez pierwsze 9 miesięcy swego życia i gdzie, dopóki żyli dziadkowie, spędzałam wakacje, ferie i święta.
    U.R.: Czy nie żałujesz, że zamieniłaś nauczenie języka angielskiego i pracę z młodzieżą, na żmudne tłumaczenia dokumentów?
    K.Cz.: Zawsze z sentymentem będę wspominać pracę z młodzieżą, wciąż bliscy są mi nauczyciele, z którymi wówczas pracowałam w strzyżowskim LO. Nie żałuję jednak podjętego 14 lat temu kroku, wciąż mam kontakt z językiem, a praca tłumacza daje mi więcej swobody i decyzyjności.
    U.R.: Wspaniała rodzina i zadowolenie zawodowe to dobry podkład do tego by rozwijać swoje pasje. A jakie pasje ma Kinga Czarnik?
    K.Cz.: Kiedyś, gdzieś przeczytałam, że pasja to przede wszystkim energia i radość odczuwane wtedy, gdy robimy coś, co karmi naszą duszę, ciało, umysł i emocje. Idąc tym tropem jestem chyba mistrzynią pasji (śmiech). Namiętnie patrzę w niebo, na chmury, na gwiazdy. Uwielbiam zachody słońca, nad wodą, w górach, nad Strzyżowem. Serce bije mi mocniej kiedy spacerując w słuchawkach słyszę Szopena, kiedy gra mój syn, mąż, tracę grunt pod nogami słysząc organy w kościele. Nie potrafię odłożyć dobrej książki na drugi dzień, czytam całą noc. Nawet podczas długiej podróży nie odrywam oczu od tego co za szybą samochodu, samolotu, pociągu. Temperatura mojego ciała wzrasta kiedy maluję. Czas przestaje płynąć. Jest teraz i tutaj. To jest ta energia i radość, to są emocje.
    U.R.: Kiedy i dlaczego narodziła się Twoja pasja malarska? Czy pobierałaś nauki z tej dziedziny sztuki?
    K.Cz.: Pamiętam lato, drewniany domek moich dziadków, babcia siedząca pod domem na złożonych tam deskach. Ja w wieku chyba jeszcze przedszkolnym. Z farbkami i jakimiś karteczkami, które w końcu się skończyły. I radość babci kiedy na obielonych belkach chałupy zaczęły rosnąć kwiaty, latać motyle i pszczoły. To chyba moje najwcześniejsze wspomnienie radości z tworzenia.
    Były lata 70/80-te, nie wiem jak mama to robiła ale zawsze miałam ze sobą węgielek i kartki. I kopiowałam wszystko, ilustracje z bajek wiszące w poczekalni u pana doktora, imieninowych gości rodziców, miałam specjalny zeszyt, w którym notowałam przeczytane książeczki robiąc do nich ilustracje. To dzieciństwo.
    W liceum poznałam panią Martę Bajgrowicz, która prowadziła zajęcia plastyczne w strzyżowskim Domu Kultury. To był początek mojej przygody z farbami olejnymi, która zakończyła się po zdanej maturze. A potem 30 lat nic. Studia, praca, rodzina i gromadzenie w głowie obrazów, które namaluję na emeryturze (śmiech). Potrzebę zatrzymania chwili wspomógł mi aparat fotograficzny. Z góry zaznaczam, że nie myślę o sobie FOTOGRAFIK, robię zdjęcia, po prostu. Licząc na odrodzenie na emeryturze gromadziłam farby, podobrazia, pędzle. Któregoś dnia dostałam od syna własnoręcznie wykonane sztalugi (które służą mi do dziś). Los zrządził pandemię i lockdown. Odrodzenie pasji nastąpiło wcześniej niż planowałam (śmiech). Dosłownie rzuciłam się na malowanie. Nie wiem dlaczego narodziła się moja pasja malarska, wiem dlaczego nie pozwolę jej już na przerwę, czerpię z niej energię i radość.
    U.R.: Co najczęściej możemy zobaczyć na Twoich obrazach? Skąd czerpiesz inspirację?
    K.Cz.: Jestem obserwatorem, uwielbiam przyrodę, architekturę. Lubię analizować ludzkie twarze. To wszystko wpływa na temat moich prac: kamieniczki, portrety, ośnieżone góry, jesienne drzewa, ale też abstrakcje, które są odzwierciedleniem chwili, stanu ducha.
    U.R.: Jaką techniką najbardziej lubisz tworzyć obrazy?
    K.Cz.: Maluję akwarelami i farbami akrylowymi.
    U.R.: Kiedy możemy się spodziewać spotkania na wernisażu z Twoimi pracami?
    K.Cz.: W dniach od 3 do 24 lutego będzie miała miejsce wystawa moich prac w Oficynie Dworskiej w Zespole Parkowo Dworskim i Folwarcznym w Wiśniowej. Nie planuję oficjalnego wernisażu, wszystkich chętnych zapraszam do Wiśniowej w dogodnym dla siebie momencie, a jeżeli ktoś chce się ze mną tam spotkać proszę o telefon: 607446575.
    U.R.: Wiem, że Twoją pasją są też podróże i fotografia. Czy te pasje są ze sobą w jakiś sposób połączone?
    K.Cz.: Tak, oczywiście. Każda podróż ma swoją kronikę fotograficzną.
    U.R.: Skąd właściwie wzięła się u Ciebie taka chęć poznawania zakątków świata i zatrzymywania pięknych widoków z czasu i miejsca?
    K.Cz.: Znów sięgnę dzieciństwa, w czasach PRL-u miały miejsce wycieczki zakładowe. Jeździłyśmy z mamą na wszystkie. Ogarniało mnie cudowne uczucie kiedy w podręcznikach szkolnych rozpoznawałam miejsca, które widziałam na własne oczy. Chciałam więcej, dalej. Na studiach zaczęły się wyjazdy zagraniczne, znajomość języka ułatwiała mi znacznie takie eskapady. Nie ukrywam, że wtedy głównym celem wyjazdów było dorobienie sobie do budżetu studenckiego, zawsze jednak część oszczędności przeznaczone było na zwiedzanie. Zakup pierwszej lustrzanki w Nowym Jorku był nie lada przeżyciem. Robienie zdjęć nabrało innego wymiaru. I zawsze ujęcie miało być takie jaki obraz malował się w mojej głowie.
    Teraz podróżujemy rodzinnie w różne mniej lub bardziej odległe miejsca, a biblioteka fotograficznych wspomnień rośnie.
    U.R.: Solina i Bieszczady to jedno z Twoich ulubionych miejsc. Dlaczego tak często tam wracasz?

    K.Cz.: W Bieszczadach zakochałam się w liceum. Z ciężkim plecakiem ze stelażem, puchowym śpiworem, w średnio wygodnych butach maszerowałam z szeroko otwartymi oczami i mocno bijącym sercem. Wiatr we włosach, ciepło słońca na twarzy, zapach traw i smak borówek, malin, jeżyn. I ta przestrzeń. Muszę być na szlaku każdego roku, najchętniej jesienią. Bieszczady są wciąż takie same, a ja, pomimo upływu lat, czuje się tam jak wtedy kiedy miałam 18 lat.
    A Solina? To nasz drugi dom. Od wiosny do jesieni mamy tam przycumowaną łódź żaglową. Każdą wolną chwilę chciałoby się tam spędzać, wstać razem ze wschodem słońca i wskoczyć do wody, obserwować przepływającą obok rodzinkę kaczek, czy Perseidy spadające z nieba w sierpniu. A przy ognisku, wieczorem, wsłuchać się w odgłos trzaskającego drewna i piekącej się kiełbaski na patyku.
    U.R.: Muzyka też jest jedną z Twoich pasji. Przekładasz niebanalne dźwięki w domowym zaciszu nad wiadomości telewizyjne. Skąd takie zamiłowanie?
    K.Cz.: Kolejny raz wrócę do swojego dzieciństwa, pomimo trudnych bądź co bądź czasów, w moim domu była muzyka – magnetofon szpulowy, później też gramofon. Na 18 urodziny dostałam swój pierwszy radiomagnetofon. Moje horyzonty muzyczne znacznie się poszerzyły kiedy poznałam Przemka, mojego męża. Scedowaliśmy też muzykę na syna (śmiech).
    Od 20 lat żyjemy bez telewizora i telewizji. Nie oznacza to, że jesteśmy odciętymi od świata odludkami, mamy Internet i komputery. Ale zamiast „gadającego” od rana do wieczora, czy trzeba czy nie, telewizora u nas jest muzyka.
    U.R.: Jakie gatunki są Ci najbliższe i dlaczego?
    K.Cz.: Wszystko zależy od chwili, nastroju, miejsca, towarzystwa. Kiedy spaceruję nakładam słuchawki i oczywiście słucham muzyki poważnej. W domu moi panowie dużo eksperymentują, słucham cierpliwie (śmiech). Pamiętam jak raz w ramach takiego eksperymentu, na życzenie dwunastoletniego syna, pojechaliśmy na Rawa Blues Festival. Jazz to muzyka, którą odbieram najlepiej w klubie, na żywo. Koncerty, są integracją wszelkich zmysłów. Bez względu na gatunek muzyczny, muzyka na żywo dociera do mnie najlepiej.
    U.R.: Wiem, że cała Twoja rodzina jest bardzo muzykalna, a czy też grasz na jakimś instrumencie lub śpiewasz?
    K.Cz.: (Śmiech) Nie odważyłabym się! Pozostawiłam sobie taniec, wypełniam lukę, którą w kwestii muzycznej nie zapełniają moi panowie. Uwielbiam tańczyć, cokolwiek, kiedykolwiek, jakkolwiek.
    U.R.: Kinga jesteś żoną, matką, pracujesz zawodowo, więc czas masz wypełniony dość szczelnie, a doba nie jest z gumy. Jak sobie wszystko dobrze zaplanować i zorganizować, aby znaleźć czas na tak różnorodne zainteresowania i je pielęgnować od tylu lat?
    K.Cz.: Jestem typem kobiety harcerki, zawsze mam plan. Wszystko przemyślane wcześniej i zapisane. Oczywiście w życiu kobiety tak bywa, wszystkie o tym wiemy, że czasem tej chwili dla siebie brakuje, ale na szczęście dzieci rosną i przychodzi twój moment. Dziś nasz syn jest już dorosły, a tłumacz jest zawodem wolnym więc, oprócz kilku prawnie usankcjonowanych przypadków, jestem swoim szefem i pracownikiem. Dlatego chwytam dzień.
    U.R.: Czy myślałaś kiedykolwiek o twórczości literackiej, o prozie lub poezji w wyrazie Kingi Czarnik?
    K.Cz.: Siedząc na progu chatki dziadków pisałam wierszyki. Pisałam opowiadania, razem z koleżanką pisałyśmy teksty do przedstawień w szkole. Kiedy pisało się jeszcze listy, uwielbiałam to robić. Jeżeli kiedykolwiek zdecyduję się na twórczość literacką będzie to tekst o życiu.
    U.R.: Kingo, a jak na Twoje pasje zapatrują się najbliżsi? Wsparcie i zrozumienie, to bezcenny dar. Znajdujesz je w swoim otoczeniu na co dzień?
    K.Cz.: Jestem prawdziwą szczęściarą, mam wsparcie i pomoc moich najbliższych.
    U.R.: Jakie plany na przyszłość ma Kinga Czarnik?
    K.Cz.: Chcę rozwijać się malarsko, syn sukcesywnie obdarowuje mnie podręcznikami do fotografii, może więc podniosę swe kwalifikacje i w tej dziedzinie. Chciałabym też spróbować się w rzeźbiarstwie.
    U.R.: O czym marzysz, czy postawiłaś sobie jakieś wyzwania w tym Nowym 2023 roku?
    K.Cz.: Moim wielkim marzeniem jest podróż śladami Vincenta van Gogha. Fascynuje mnie jako malarz i człowiek. Dlatego też użyłam jego słów jako motto mojej wystawy w Wiśniowej, cyt.: „Chodzi o to, by uchwycić nieprzemijające w tym, co przemija”.
    Nie stawiam sobie wyzwań, chcę żyć w spokoju, a wyzwania wprowadzają nerwową atmosferę. Jeżeli będę miała, czy chciała cos zrobić, zrobię to.
    U.R.: Dziękuję serdecznie za rozmowę i życzę Ci spełnienia marzeń, wspaniałej wystawy i nieustającej weny w kreowaniu swoich pasji i sukcesów w życiu.

    Kinga Czarnik emanuje pozytywną energią i radością życia. W dzisiejszych szarych czasach dobrze przebywać z takimi osobami. To ważne, że poszukuje chwil szczęścia zarówno w otaczającym nas świecie, jak i wewnątrz siebie, pielęgnując swoje pasje i rozwijając zainteresowania, które wzbogacają ją samą i jej bliskich. Jeszcze przed rozmową nie wiedziałam, że Kinga zdecydowała się pokazać szerszej publiczności swoje prace malarskie. Myślę, że warto będzie patrzeć jak się rozwija i wzbogaca artystycznie w różnych dziedzinach kultury. Coś mi mówi, że niebawem pochyli się znowu nad kartką papieru i z piórem w dłoni namaluje słowny obraz ze skrawów życia, obserwacji i wrażeń. Przypuszczam, że to też będzie emocjonalny obraz, tylko w innym formacie. Życzę jej wielu takich niespodziewanych zwrotów w życiu, które tu i teraz przyniosą jej radość życia, a nam przyjemność z przebywania w otoczeniu kolejnego człowieka z pasją, która ubarwia tę naszą codzienną rzeczywistość.

    P.S.

    Miałam przyjemność być na wystawie Kingi i posłuchać jej opowieści na temat tworzenia obrazów na żywo. To było bardzo miłe spotkanie, a różnorodność obrazów i technik malarskich zaskakuje.
    Jak Kinga tworzy i jakie pomysły ma już w wyobraźni, to zapewne dobry temat na kolejną opowieść. Myślę, że warto odwiedzić oficynę w Centrum Kultury i Turystyki w Wiśniowej, by osobiście przekonać się o artystycznej duszy Kingi i niebanalnym talencie.

  • Wiersze

    Pinokio

     

    Wspomnienia baśniowej krainy,

    w twardej oprawie dzieciństwa

    objawiły się błękitem ścian domu Dżepetta

    i malunkiem drewnianego chłopca,

    którego twarz zaburzała harmonię uroku

    w obrazie szpiczastego nosa.

    Historia opleciona barwą

    fantastyki i okrucieństwa

    jak większość opowieści z dzieciństwa

    miała szczęśliwe zakończenie

    przesiąknięte morałem

    pozytywnego bytu,

     

    a dzisiaj prosto, szybko i krótko

    toczą się bajkowe opowiadania,

    w pędzie współczesności

    karykaturą dobroci

    kusząc dziecięce wyobrażenie

    nadchodzącej dorosłości.

     

    Gdzie się podziały baśnie

    ze szlachetnym zakończeniem

    zwycięstwa dobra nad złem?

  • Wiersze

    Wiersz pozytywnie zakręcony

     

    łaskawym okiem rankiem spojrzałam

    na filiżankę pełną kakao

    z uznaniem w głosie bijąc ci brawo

    śniadanie chwaląc ruszyłam żwawo

     

    i powiem szczerze to nie są żarty

    gdy człowiek rusza z domu nażarty

    do tego jeszcze w dobrym humorze

    czego chcieć więcej mój dobry Boże

     

    lecz nagle kamień na drodze stanął

    wbity głęboko nie czmychnął zając

    więc ja koziołki trzy wykręciłam

    i jak padalec wężem ruszyłam

    tocząc się z górki głośno krzyknęłam

    i dobrą passę z lekka przeklęłam

     

    na dole górki już lepiej było

    optymizm wrócił śmiało się ryło

    bo przecież dzisiaj dzień zakręcony

    wiją się wszędzie świńskie ogony

     

    nie dam się zmamić złym prognostykom

    rozgonię smutki choć zegar tyka

    i czas do pracy spóźnieniem grozi

    pójdę się przebrać nie będę razić

    i piorunami nie będę biła

    pozytyw kręci więc będę miła!

  • Wiersze

    Karciane serce

     

    Walet kier wyprostowany
    przepowiedział miłość
    gdy stanął majestatycznie
    po lewej stronie mojej karty

    wróżba rozłożonego tarota
    stała się przepowiednią
    kiedy smutek zapukał
    do drzwi domorosłej wróżki
    z nadzieją udanego jutra

    tak to już jest w życiu
    gdy samotne serce
    w swojej naiwności
    próbuje znaleźć miłość
    za wszelką cenę!