• Wiersze

    Przebudzenie

     
    Za uśmiech twój

    sprzedałabym futro

    z przed lat

    sztuczne ale drogie

    wspomnieniem

    podszyte

     

    nie broń mi odrobiny

    tej ekstrawagancji

     

    przecież nic

    nie jest warte

    więcej niż pereł

    półuśmiech

    nawet za tysiąc lat

    absolutnie

     

     

     

  • Blog

    Negacja noworocznych postanowień!

    Każdego roku tuż po nocy sylwestrowej zaczynają się snuć noworoczne postanowienia.

    Każdy, gdy już ten magiczny dzwon wybije północ, składa życzenia wszystkim wokoło, a sobie życzy by w kolejnym roku załatwić wszystko to, co w poprzednich latach upadło lub nie zdążyło się ziścić. I przecież nie ma w tym nic nadzwyczajnego, choć data magiczną być się nam zdaje.

    A ja, zapewne jak większość podkreślam, że mnie te postanowienia nie dotyczą, że jestem ponad i w ogóle to głupotą jest właśnie z dniem nowego roku robić sobie porządki sumienia.

    I zapewne jest w tym jakaś prawda, bo nie zapisuję, nie planuję, nie obmyślam co by tu tak z tym pierwszym stycznia zmienić, ale…

    … jak każdy mam swoje marzenia, pragnienia, niezrealizowane cele, które gdzieś tam legły w gruzach lub fruwają w chmurach bezkresnych niespełnienia.

    I dlatego dzisiaj jakoś mnie tak naszło na refleksję, czy faktycznie można wyrzec się walki o zwycięstwo, o pokonanie swoich słabości, o spełnienie swoich marzeń, poskromienie lęku, zabicie strachu i zawalczenie o własne ja.

    Odpowiedź jest jedyna i pewna – nie można, a nawet wręcz przeciwnie trzeba walczyć do końca!

    Pytanie tylko jak dojść do celu i nie poddać się już na początku, a co gorsze nie upaść tuż przed końcem wybranej drogi.

    A przecież nie ma jednej, pewnej odpowiedzi, bo każdy cel jest inny, my jesteśmy różni, a piętrzące się problemy rosną w postępie geometrycznym rzucając nam kłoda za kłodą pod nogi.

    I tak rok za rokiem zmierzamy powolnym krokiem do celu, a marzenia i postanowienia…

    w miarę jedzenia apetyt rośnie, więc i one są coraz bardziej wysublimowane, wysportowane i trudne do zdobycia.

    Jak co roku, nie zdeklarowałam sobie żadnych noworocznych postanowień, tuż po północy zadecydowałam jednak kochać bez umiaru i nadal realizować swoje marzenia. Dlatego po dogłębnym rachunku sumienia, przyznaję uczciwie, że  negacja noworocznych postanowień jest stwierdzeniem na wyrost, bo co znaczyłby Nowy Rok bez wyzwań, planów i marzeń.

     

    A ich urzeczywistnienia życzę i Tobie i sobie, bo cóż warte są marzenia bez spełnienia!

     

     

     

  • Wiersze

    Pokój ludziom dobrej woli

     

     
    kalejdoskop nocy zapłonął gwiazdami

    istota poczęcia nie jesteśmy sami

    czas oczekiwania napawa spokojem

    wyciągnięte dłonie

    bądź królestwo twoje

     

    za cud narodzenia  i łaskę wieczności

    odkupienie grzechów siłę twej miłości

    usta szepczą cicho nektar wiary pijąc

    wierzą w siłę słowa

    bądź zdrowa Maryjo

     

    chwila zamyślenia smutkiem przeplatana

    za tych co odeszli do ogrodów Pana

    światłość wiekuista w pokoju niech płonie

    pamięć za bliskimi

    dziś wspomnieniem o nich

     

    w  spokoju rozmowa z Bogiem pojednanie

    z ludźmi, z samym sobą pokoju przesłanie

    chlebem śnieżnobiałym w świątecznej tradycji

    hojność przebaczenia

    serca i modlitwy

     

    czas ukoić duszę nim noc nie przeminie

    by usłyszeć w sercu jak z nadzieją płynie

    anielskie śpiewanie pośród życia cieni

    pokój dobrej woli

    w Boże Narodzenie

     

     

  • Opowieści

    List do Reymonta

    gdzieś w Polsce, 13 listopada 2015 r.

     

    Szanowny Panie Władysławie!

    W pierwszych słowach mego listu przesyłam pozdrowienia dla Pana od całej naszej zwariowanej Rodzinki!

    Sam Pan wie jak to jest, dzień za dniem płynie, czas ucieka, a kartka papieru czeka, aby
    w spokoju usiąść i skreślić serdeczne pozdrowienia. Dzisiaj stwierdziłam, że dość już odwlekałam, bo przecież od ostatniego listu od Pana też upłynęło trochę czasu.
    I gdy popatrzyłam na kalendarz, który wisi nad biurkiem wszystko stało się jasne, zrozumiałam nagle, dlaczego dzisiaj tak mnie przymusiło do pisania. Prawie jak czary i magia słowa, czepia się człowieka i trzeba się jej poddać i zasiąść do pisania. Zresztą, co ja będę Panu tłumaczyć, wszak Pan najlepiej to wie. Dlatego jeszcze raz przesyłam pozdrowienia i buziaków sto
    i przechodzę do sedna, a do opowiedzenia trochę się przez ten czas przecież nazbierało.

     

    Dobrze, że wieczór długi i jesienny, więc mogę spokojnie skreślić te kilka słów do Pana. Już dawno nie trzymałam pióra w dłoni… Teraz ten pęd świata w każdej dziedzinie, komputery, laptopy, tablety, komórki i inne drobiazgi – wszystko niby ułatwiające życie, uproszczone, bo XXI wiek, technika kosmiczna
    i tylko brak czasu na rzeczy ważne i przyjaciół rozmowy.

    List do Pana jest aktualnie dla mnie rzeczą najważniejszą, gdyż dzisiaj, a właściwie przed chwilą uświadomiłam sobie, że już prawie przeminął 13 listopada, dzień w którym został Pan uhonorowany nagrodą Nobla za moich ukochanych „Chłopów”. Jeszcze chwila, mgnienie kilku wiosen i jeśli Bóg pozwoli będę mogła świętować stulecie jej przyznania. Będzie to dla mnie prawdziwy zaszczyt. Już teraz planuję wraz z moim Dyskusyjnym Klubem Książki przygotować wieczór Władysława Reymonta w naszej ulubionej Bibliotece. Będzie to wieczór wspomnień, delikatnej nostalgii i pełen barw jesieni. Zaplanowałam cały wystrój tak by wprowadzić widza w klimat „Chłopów” Reymontowskich. Przecież nie może być inaczej. Nastrój to podstawa. Pan najlepiej o tym wie, przecież we wszystkich powieściach atmosfera była zawsze misternie skonstruowana, dla wyobraźni czytelnika i dla chwili nadciągającej akcji. Tak też i ja przykładam (nauką Mistrza natchniona) dużą uwagę do klimatu już na wstępie. Dlatego postanowiłam, że ściany ozdobimy gałązkami jedliny, prawie świątecznie, jak u Boryny. Tam też już szykują się pomału do świąt, a Józka z zacięciem tworzy ozdoby świąteczne z papieru i słomy.

    Stoły staropolskim zwyczajem zastawimy suto, a pierniczki z miodem będą ich pachnącą ozdobą. W przygotowaniach tych pomoże jak zawsze niezawodne Koło Gospodyń Wiejskich. Ach jak one umieją tworzyć małe, pyszne cudeńka dla każdego, prawdziwe arcydzieła na jeden ząb.
    I stroje do fragmentów scen z książki też nam będą potrzebne. Ale z tym nie będzie problemu, kolorowe kreacje pożyczymy od zaprzyjaźnionego Domu Kultury, oni tam mają oryginalne komplety dla zespołu tanecznego, więc na pewno je nam udostępnią na ten jedyny w swoim rodzaju wieczór. Dziewczyny się cieszą, szczególnie korale i chusty wielobarwne wywołują uśmiech na ich twarzach, a chłopcy już wycinają hołubce, wymachując wyimaginowanymi kapeluszami. Będzie zabawa na 100 %, sami amatorzy i pełna sala widzów (tak na marginesie muszę Panie Władysławie pochwalić się, że na nasze przedstawienia literatury klasyków zawsze przychodzą tłumy). Trema nas ściśnie, ale to nic, dla Pana zagramy po mistrzowsku, tak, że sam ksiądz Pleban nagrodzi nas oklaskami.

    No proszę, dzisiejsza data tak mnie nastroiła, że rozgadałam się o przyszłości, a przecież ja chciałam do Pana skreślić kilka słów zupełnie w innej sprawie. Mam nadzieję, że mi Pan wybaczy moje gadulstwo.

    Szanowny Panie Władysławie muszę się przyznać, że sięgnęłam po pióro także by napisać do Pana list, by się pochwalić moją dumą, synem Łukaszem. Tyle mam do opowiedzenia i wiem, że Pan, człowiek, który się nigdy nie poddał, a swoim uporem i cierpliwością zawsze dążył do wyznaczonego celu zrozumie dumę matki. Sama pamiętam opowieści jak trudne były Pańskie wędrówki z teatrem, tyle lat tułaczki, głód i poniewierka, praca na kolei, czy też próba wstąpienia w stan duchowny. Ale dzięki temu mam w domu na przykład „Komediantkę”, która dumnie stoi na półce, abym w chwili potrzeby mogła sięgnąć po nią dłonią. I wiem, że przepełniona jest doświadczeniem autora i prawdą wszystkich czasów – nieprzemijającą prawdą życia w zgodzie z własnym sumieniem i nieprzemijającym wartościami. Przecież dzisiaj bez wsparcia bliskich i przyjaciół można upaść nie raz i nie dwa, ale najważniejsze by się podnieść i dążyć do wyznaczonego celu nawet na przekór przeznaczeniu.

    I znowu zboczyłam z głównego tematu. To chyba ta data – 13 listopada 1924 r. – i ten granat nieba z blaskiem księżyca w chłodny jesienny wieczór. Zamiast się skupić nad słowami, które krążą gdzieś w mojej głowie wyciągam z podświadomości to co ważne, to co bezsprzecznie łączy się z moim dwumetrowym maleństwem. Sam Pan wie jaki Łukasz jest, oszczędny
    w słowach, ale z odrobiną kpiny na młodych wargach, chodzący własnymi ścieżkami, jednak na zawsze połączony z drugim człowiekiem i potrzebą niesienie pomocy, tam gdzie jest ona najbardziej potrzebna. Może mój syn Łukasz czyniąc dobro na swojej ścieżce życia w przyszłości stanie się treścią tworzonej noweli?

    Kto wie, jak się potoczą jego dalsze losy przeplatane marzeniami.

    Wracając do wątku, który rozsadza mi pierś z dumy, chciałabym się pochwalić, że mój syn znalazł swoją ścieżkę życia. Musiał o nią zawalczyć, (tak jak Pan) nie poddał się przeciwnościom losu i od miesiąca jest strażakiem. Nie umie pisać tak jak Pan dla ludzi
    o ludziach, pięknym językiem, który przeplata ich życie szarością, czernią, łzami i smutkiem czasami okraszając tęczą radości – tak jak w życiu każdego z nas, nie wybłyszczony na pokaz tylko realny i naturalny, od pierwszych zdań tworzący obrazy zawsze dla odbiorcy kolorowe, nawet na przekór zdarzeniom. Talent i zmysł obserwacji pozwoliły Panu przez te wszystkie lata dostrzec to, co ukryto na dnie. Nawet Jagna skazana na potępienie budzi współczucie, przecież nie jest wszystkiemu winna, takie czasy, różnorakie pokusy.

    Sam Pan widzi, nie mogę się dzisiaj skupić tylko na rzeczywistości, bo temat realny ale przeplata się ze ścieżkami z kart historii i opowieści. Jak to mówią, nie ma skutku bez przyczyny. Pan, obserwator ludzkich charakterów z dbałością o każdy detal nakreślił niejedną postać życia oraz jej ścieżki na dobre i na złe związane gdzieś w przestworzach, i z każdym z nas.

    A mój syn Łukasz?

    Jeszcze nie wiem czy będzie miał zdolności pisarskie, (raczej nie) ale już dzisiaj widzę, że tak jak Pan, Panie Władysławie umie obserwować ludzkie słabości i podając dłoń potrzebującym spełnia swoje marzenia. On też miał ambicje by pomagać, więc został ratownikiem medycznym. Potem uznał iż to za mało. Poszukiwanie od bramy do bramy uczuć i serca, do pewności własnej drogi. Znalazł, wybrał i jeszcze musiał solidnie zapracować by zawalczyć o swoją chwilę szczęścia, o swoją drogę życiową – „ Na chwałę Bogu, ludziom na pożytek”. Jestem matką, dumną matką i trzymam za syna kciuki, tak by mógł w przyszłości realizować swoje kolejne marzenia.

    I tak ten trzynasty dla niektórych pechowy, a dla mnie radosny kazał mi dzisiaj usiąść przy biurku i patrząc w księżycową noc pisać, i pisać do Pana słów kilka, które trochę rozwlekłam, ale mam cichą nadzieję, że mi Pan wybaczy, bo i opowiadać miałam o czym, i ten trzynasty…

    Młody przeszedł już swoją pierwszą „Lekcję życia” i być może czeka go „Idylla”, a do tego w przyszłości trafi na swoja wielką „Miłość”.

    Jedno jest pewne – dzisiaj jest szczęśliwym adeptem sztuki pożarniczej, a ja jako matka mam nadzieję, że w przyszłości będzie realizował wytrwale kolejne swoje marzenia. A być może kiedyś nawet ktoś je opisze.

     

    I znowu będę miała powód by napisać do Pana kilka słów o Łukaszu. Dziękuję, że zechciał mnie Pan „wysłuchać”, wszak duma cały czas rozpiera moje serce!

     

    Do miłego poczytania wkrótce

     

    P.S.

    Jestem jednak niepoprawną i zakręconą matką! Przecież mam jeszcze dwie córki i o nich muszę niebawem napisać do Pana, a jest o czym, bo u nich to już prawie… „Ziemia obiecana”.

     

     

     

     

     

     

  • Blog

    Sami swoi

    Piątkowy dzień, a właściwie wieczór 13 listopada 2015 r. nie okazał się dniem pechowym, bo są takie dni w życiu każdego z nas gdy dreszcz emocji i potęga historii przyćmiewa nawet zabobonny strach przesądnych. I tak właśnie było na spotkaniu w Domu Kultury Sokół w Strzyżowie, w którym po raz piąty zorganizowano wieczór Poezji i Pieśni Patriotycznych, a ja z przyjemnością po raz kolejny wzięłam w nim udział.

    Aby oddać klimat spotkania muszę chyba w pierwszych słowach przenieść się 5 lat wstecz, gdy grupa zapalonych członków ze Stowarzyszenia – Klub Seniora „Przyjaźń” we współpracy z Dyrektorem Domu Kultury – Jagodą Skowron urządziła wspaniały i klimatyczny wieczór poezji i pieśni patriotycznych w strzyżowskim Gościńcu.

    I jak to bywa z zacnymi pomysłami, wieść gminna rozniosła się lotem błyskawicy, by w roku kolejnym ilość osób zainteresowanych tematyką spotkania wzrosła. Wówczas zadecydowano aby imprezę przenieść do sali kameralnej naszego DK. I tak z roku na rok krąg zainteresowanych powiększał się w postępie geometrycznym, aż sala kameralna „pękła” w szwach. Wówczas postanowiono zaryzykować i tegoroczne spotkanie przygotowano w sali kinowej.

    Nie powiem, trochę byłam zaskoczona pomysłem, a trema doścignęła mnie gdy tylko wkroczyłam na scenę. Kurtyna jeszcze nie podniesiona, a na deskach grono zacnych osób zasiadło przy kilku stolikach. Muszę się przyznać, że niewiadoma chwil przyszłych i ilości gości po za sceną, a także ich nastawienie do udziału w tym przedsięwzięciu budziło wiele emocji.

    Wszak trudno było się zdecydować, co gorsze – brak widzów, czy pełna sala…

    Tak to już bywa z amatorami scenicznymi, nigdy nie wiadomo co ich przerazi i czy niechcący stres nie zje odwagi!

    I poszła w górę zasłona niepewności by odkryć salę pełną widzów, uczestników spotkania wieczoru Poezji i Pieśni Patriotycznych, młodych i gniewnych, dorosłych i pamiętających czasy wojny, pełnych energii i wspomnienia– aż się chciało krzyknąć – Zaczynamy bo tu nasze ludzie są niczym Sami swoi – jednymi słowy mieszkańcy ziemi strzyżowskiej.

    Zaczęła Jagoda Skowron – dyrektor DK Sokół, by po chwili głos oddać Alinie Bętkowskiej – szefowej Stowarzyszenia – Klub Seniora „Przyjaźń”. A potem już popłynęło, słowa młodej piosenki w wykonaniu Aleksandry Sienkowskiej i Bartłomieja Piwowara ze Studia Piosenki pod kierunkiem Barbary Szlachty. W klimat poezji wprowadziła nas pani Marzena Dubiel – Prezes Miłośników Ziemi Strzyżowskiej, która wierszem Tadeusza Różewicza „Oblicze Ojczyzny” rozpoczęła budowanie podniosłego nastroju. Słowa dumy narodowej w wykonaniu Zofii Kazalskiej, Lidii Saneckiej i Jerzego Ziobro przedstawicieli z Klubu Seniora „Przyjaźń” podbudowały klimat uroczystości, a władze ziemi strzyżowskiej w osobach Burmistrza Mariusza Kawy i wice burmistrza Waldemara Góry podkreśliły nastrój słowami dumy i godności bycia Polakiem. Natomiast pieśni w wykonaniu Sekcji wokalnej ZPiT Kłosowanie oraz Baby Glinickie rozgrzały nie tylko artystów, ale całą salę, która włączyła się w miarę znajomości tekstów w coraz to głośniejszy śpiew. A było co posłuchać, Legiony, Hej, hej ułani, Na Wawel, Przyszedł nam rozkaz, O mój rozmarynie, to tylko kilka z tytułów, które rozgrzały salę prawie do czerwoności. Aż miło było patrzeć ze sceny jak nagle znikła wszelka bariera i Ci na scenie i Ci na krzesłach prawie teatralnych – wspaniali widzowie stanowili jedność, bez pompy, bez fanfarów i bufonady, po prostu Sami swoi zacne grono, które pamięta i chce pamiętać – od Piasta do… kolejnej przyszłości narodu polskiego, bez podziałów i swar, tak jak w pieśniach patriotycznych, ramię w ramię do końca!

     Obok mnie siedziała wzruszona strzyżowska poetka Zdzisława Górska, słowami wiersza Zbigniewa Herberta Odpowiedź wprowadziła atmosferę zadumania i nostalgii, a naprzeciw niej stanęła młodzież z Młodzieżowego Koła Miłośników Ziemi Strzyżowskiej ze swoim słowem i piosenką pełną werwy w rytmie marsza. Niesamowite zderzenie profesjonalizmu i młodzieńczej buty, które wbrew pozorom nie zderzyło się ze sobą, lecz ramię w ramie powędrowało dalej niczym Strzelcy strzyżowscy, również obecni na spotkaniu.

    I tak przeplatała się siła słów z pieśnią, recytacja z muzyką, młodość z doświadczeniem, niepewność z pełną salą, przecząc wszelkim stereotypom, bo prawda jest tylko jedna – tam gdzie są Sami swoi – nie ma barier – zostaje tylko nastrój chwili wspólne uściśnięcie dłoni i zrozumienie, coś czego nie można kupić, to rodzi się w nas, dorasta w naszych rodzinach by potem przerodziło się w świadome słowo – Ojczyzna!

    Na sali, wśród widzów, z honorami siedzieli kombatanci, w mundurach, wzruszeni i dumni:

    por. Tadeusz Lutak, por. Henryk Kluska por. Józef Gugała, szer. Antoni Fonfara.

    I sto lat śpiewane dla nich przerodziło się w coś więcej, wszak ich historia to nasza historia, wzbogaca pamięć miasta i kraju. Nastrój patriotyczny, wzruszenie, ale także śmiech i radość, bo to pamięć o tych co odeszli w imię wolności i wolność przyszłości, jak śpiewał 98-letni porucznik Tadeusz Lutak słowami piosenki z 1939 r. – „(…) w jego krwi Polskę masz”.

     Spotkanie słowem na scenie zakończyła Alicja Bętkowska współczesnym wierszem Józefa Stemlera „Orle Biały”, a potem słowa piosenek patriotycznych śpiewała cała sala do utraty tchu i dźwięków prawie wyczerpania naszej Strzyżowskiej Orkiestry Dętej pod batutą Pana Antoniego Barcia.

    W sumie, z ręką na sercu mogę powiedzieć, że jeżeli ktoś nie był to niech żałuje, chociaż wolnych miejsc i tak niewiele pozostało.  Podsumowując, mam nadzieję, że w przyszłym roku znowu zasiądę wśród uczestników spotkania, i znowu dostanę gęsiej skórki przeżywając wieczór Poezji i Pieśni Patriotycznych całym sercem i pełnym głosem śpiewu, tak by na kolejne dni oprócz chrypy pozostał smak swobody i wspomnień o tych, o których nie można zapomnieć, o tych którzy oddali życie byśmy dzisiaj żyli w spokoju i cieszyli się wolnością.

    Kończąc pozwolę sobie zacytować, fragment wiersza, który miałam zaszczyt i przyjemność wyrecytować, słowa poety Antoniego Słonimskiego z wiersza Dwie ojczyzny:

    (…)

    W mojej ojczyźnie słowa poety
    Oprawne w serce.

    Chociaż ci sprzyja ten wieczór mglisty
    I noc bezgwiezdna,
    Jakże mnie wygnasz z ziemi ojczystej,
    Jeśli jej nie znasz?

     

    Zdjęcia dzięki uprzejmość Domu Kultury Sokół w Strzyżowie

    fot. Natalia Korab

     

     

  • Blog

    Meandry gnozy

    Nazbierało mi się wiele spraw i pomysłów, którymi chciałabym się z Wami podzielić. Jest tego sporo i zrobiłam sobie nawet swojego rodzaju listę, tylko że za nic nie mogę się trzymać jej kolejności. Stwierdziłam, więc że w tej sytuacji najlepiej pisać o tym, o czym najbardziej w duszy gra. A gra mi dwoma dźwiękami, wysokim i niskim, żeńskim i męskim, pisanym i malowanym, i tak mogę się licytować bez końca J – dlatego uznałam, że ślepy los zadecyduje, i zadecydował gdy z półki poetyckiej najpierw wyciągnęłam „Twarze” Janusza Kopcia.

    I już wszystko jest jasne.

    Pragnę Wam skreślić kilka swoich spostrzeżeń na temat Artysty, którego sztuka tak mnie przyciąga, że aż mam dreszcze emocji sięgając po kolejne tajniki talentu ukryte w wierszach naszego podkarpackiego Poety. Wpisałam w Google frazę Janusz Kopeć i od razu wskoczyłam na właściwy ślad, który kreśli na kartach Internetu rys życia i twórczości Janusza Kopcia. Można tam wiele przeczytać, a ja nie lubię się powtarzać, więc pozwolę sobie tylko podkreślić to co najważniejsze, więcej każdy może sobie poczytać na stronach internetowych według uznania.

    Janusz Kopeć – poeta, dziennikarz i malarz, pochodzi z Podkarpacia. Studiował w Krakowie, a następnie mieszkał w Gliwicach i Iwoniczu Zdroju. Od 1984 roku przebywa w USA. Autor wielu tomików poezji i książki „Polonii portret własny”, na co dzień publikuje artykuły w kilku gazetach, a ponadto współpracuje z radiem polonijnym w Chicago oraz telewizją internetową iTVP w Jaśle. Malarstwo to Jego pasja. Dominującym tematem są portrety. Maluje również pejzaże i kwiaty. Jego malarstwo pozostaje pod wpływem współczesnej sztuki awangardowej, między innymi Andy Warhola.

    Zdjęcie Artysty zapożyczyłam ze strony: http://www.wirtualnejaslo.pl/artykul/kultura/7042/

    I tak oto zarysował nam się szkic, delikatny portret człowieka, którego twórczość niejednego może rozłożyć na łopatki, a do tego zarazić chęcią posiadania. Tak posiadania twórczości Janusza Kopcia, bo stykając się z nią po raz pierwszy nie można obok niej przejść obojętnie.

    Ja miałam taka przyjemność w maju tego roku, gdy zostałam zaproszona na wernisaż do Zespołu Pałacowo-Parkowego Mycielskich w Wiśniowej. Na miejscu okazało się że jest to spotkanie poświęcone szeroko rozumianej twórczości Janusza Kopcia i młodej artystki piszącej ikony – Ingi Marczyńskiej.

    Spotkanie zaszczyciło wielu zaproszonych gości z powiatu strzyżowskiego i jasielskiego. „Gwoździem programu” była opowieść Iwony A. Matysik, która z wielkim zaangażowaniem ale również z ogromną wiedzą i pasją przedstawiła twórczość Pana Janusza. Jak się później okazało wuja, co tylko podniosło rangę jej wypowiedzi. Wiadomo, że najtrudniej mówi się o bliskich, a tutaj opowieść płynęła jak rzeka, z nurtem czasami leniwym, a czasami porywającym słuchacza w inny wymiar, poetycki, pełen wspomnień i otaczającej nas rzeczywistości. Ciekawostką był wiersz zarecytowany przez Piotra Chojeckiego Pt. Wiśniowa, który Pan Janusz Kopeć napisał specjalnie na ówczesne spotkanie.

    Tak więc cała uroczystość przebiegała w miłej i bardzo urozmaiconej atmosferze, tym bardziej, że została okraszona poezją śpiewaną w wykonaniu jasielskiego zespołu „Kwadrans dla Jacka K”. I tak spotkanie poetycko-owocne okazało się wzbogacone o drugą sferę namiętności naszego artysty – malarstwo. Przechadzając się po sali można było podziwiać obrazy Janusza Kopcia i ikony Ingi Marczyńskiej. Mam nadzieję, że o Indze jeszcze kiedyś napiszę szerzej, ale dzisiaj to obrazy Janusza mam przed oczami. Kolorowe kompozycje kwiatowe, które urzekają swoim optymizmem tak, że chce się do nich wracać, a może nawet zabrać chociaż jedną do domu by w zaciszu cieszyć się pozytywna energią odcieni wszystkich barw świata.

    A może lepiej skupić się na awangardzie i współczesnych obrazach, które swoim niekonwencjonalnym postrzeganiem świata budzą wiele kontrowersji mobilizując oglądających do odkrywania wielopłaszczyznowego życia i tu i tam, w zasadzie nie ważne gdzie, ale ważne by całym sobą, a może lepiej skupić się a spojrzeniach twarzy przyglądających się nam z niedalekiej przyszłości, przeszłości, albo tylko tu i teraz.

     

    I tak się stało, ze padło na mnie. Jeden obraz, jedna twarz i ja krążąca to tu to tam, zostałam przygwożdżona jednym spojrzeniem, które podążało w ślad za mną. Gdzie ja tam i ono, jeden obrót za siebie i te oczy wpatrzone we mnie nieustannie. Do dzisiaj jak wspominam tę wędrówkę mam dreszcze emocji i spojrzenie wbite we mnie jak sztylet, ono do tego stopnia mnie zahipnotyzowało, porwało, że zabrałam je do siebie. Teraz on w raz ze swoim spojrzeniem wspiera mnie gdy siedzę na swoim ulubionym fotelu i piszę. Strzeże by nikt niepożądany nie wkradł się w moje myśli zakłócając to co istotne dla pisarza. I tak sobie myślę, że ta twarz, ten obraz przyjechał do Wiśniowej dla mnie, a gdy podjęłam decyzję, że jest mi potrzebny odpłacił spokojem i pewnością słusznie podjętej decyzji.

    I tak zaraziłam się Januszem Kopciem, jego słowem pisanym i twórczością malarską. Dzisiaj na półce mam tylko 4 tomiki, a na ścianie jeden obraz, ale za to jaki, i tylko teraz czekam na spotkanie, by móc osobiście poznać bratnią duszę bo…

    „(…) już kroczą natchnieni malarze
    już niosą graffiti w lektyce
    dla każdego ulubiony malunek
    który zawiśnie w sercu
    kicz będzie królem
    natchnionym kolorystą
    rozda farby dla wszystkich
    by malowali nieboskłon
    swych marzeń”

    Janusz Kopeć – fragment wiersza Graffiti z tomiku Graffiti, Chicago 2013

  • Wiersze

    W pamięci i sercu

     

    nieznana przyszłość gdy zgaśnie słońce

    gorzkie łzy w zamkniętych oczach

    to Ty

     

    śpiewać o miłości w tle płyną nut dźwięki

    kto ze mną zanuci refren tej piosenki

    pisać o miłości w melancholii cieniach,

    kto wierszem odpowie znając sens istnienia

    wyrzec się miłości księżyc gaśnie w mroku

    kto mnie dziś przytuli osuszy łzę w oku

     

    krótki wiersz o miłości w strofach zasmucenia

    dzisiaj nic nie powiem wierzę w do zobaczenia

     

     

     

  • Blog

    Okno nadziei – wiersz jednej chwili

     

    Pewnego zimowego popołudnia zadzwonił telefon. To koleżanka Marta zwróciła się do mnie z prośbą. Jej 12-letnia córka Karolina miała wziąć udział w VI Międzyszkolnym Konkursie Recytatorski Poezji Religijnej w Godowej. Marta wiedziała, że piszę wiersze m.in. o tematyce religijnej i poprosiła mnie bym jeden z nich dała Karolinie na ten konkurs.

    I tutaj pojawił się problem, ja nie pisałam dla dzieci, wiersze które miałam według mnie nie nadawały się do recytacji przez nastolatkę. Marta jednak naciskała, więc obiecałam, że pomyślę, może coś napiszę dla Karoliny.

    Po skończonej rozmowie wpadłam w panikę. Co ja sobie wyobrażam, przecież jestem tylko wierszokletą, piszę co mi w duszy gra, nie na zamówienie, nie na zawołanie.

    Zrobiło mi się głupio i byłam na siebie wściekła.

    Wówczas mąż zapytał, co się stało. Opowiedziałam mu o rozmowie telefonicznej
    i głupocie jaką palnęłam, napisać wiersz, tak by młoda dziewczyna, jeszcze dziecko, mogła się w niego wczuć, wyrecytować jak własny.

    Mąż się roześmiał i stwierdził:

    – Napiszesz.

    – Łatwo się mówi, ale o czym? – odrzekłam jeszcze bardziej zdenerwowana.

    – Napisz o tym oknie w Krakowie.

    – O oknie? – zapytałam.

    – Tak, o papieskim oknie, tym na ulicy Franciszkańskiej.

    I w tym momencie przyszło natchnienie, dar od Boga, a może wsparcie samego Jana Pawła II. Nie wiem, ale wiem że pozwolono mi o Wielkim Człowieku napisać.

    Pierwsze wersy popłynęły jak zaczarowane i nagle okazało się że muszę tylko sprawdzić pod jakim numerem jest to „okno”. Ale to była już pestka, odpaliłam stronę internetową i od razu ukazała się ulica Franciszkańska numer 3, a w mych oczach stanęły łzy. Po dwóch godzinach oddzwoniłam do Marty z wiadomością, że mam wiersz dla Jej córki, „Okno nadziei”, słowa poświęcone pamięci Jana Pawła II.

    19 marca 2010 r. w szkole podstawowej im. Jana Pawła II w Godowej Karolina pięknie przedstawiła swoją interpretację wiersza i została wyróżniona nagrodą indywidualną Dyrektora Biblioteki Publicznej Gminy i Miasta w Strzyżowie.

    A ja… no cóż, mogę tylko z pokorą podziękować niebu za słowa, które nagle stały się pewnością, za możliwość która stała się faktem.

    Dzisiaj „Okno Nadziei” wśród wielu wierszy o tematyce religijnej jest moim ulubionym wierszem poświęconym Janowi Pawłowi II, i do tego wierszem napisanym jednym tchem, bez cienia wątpliwości, w pełni świadomie i ze łzą dobrego wspomnienia.
    I cieszy mnie gdy ludzie czytając ten utwór dzielą się swoimi wrażeniami odnajdując w nim swoje okno Prawdy.

     Pamięci św. Jana Pawła II

    Okno nadziei

     

    Jest w Krakowie takie miejsce,

    każdy z nas je dobrze zna.

    Bliskie dla mnie od lat wielu,

    symbol życia, który trwa.

     

    Dzisiaj stoję tu samotnie,

    Franciszkańska numer 3.

    Patrzę w okno już zamknięte

    oczy kryją ciche łzy.

     

    Wspomnień fala napłynęła,

    niczym potok duszę rwie,

    w sercu ogień rozpaliła.

     

    – Ojcze proszę…przytul mnie…

     

    Twe ramiona rozchylone

    duszę czule tulą znów,

    Twoje dłonie dobrotliwe

    błogosławią jedną z głów.

     

    Radość w oczach Twoich widzę,

    (wiem, miłości uczysz mnie)

    głos nadziei w sercu słyszę,

    ścieżka wiary rodzi się.

     

    Przeszłość żywa mi się jawi,

    tak jak wczoraj widzę Cię,

    a w mym sercu już na zawsze

     

    – Ojcze proszę…przytul mnie…

     

    Dzisiaj stoję tu samotnie,

    po policzku płynie łza,

    patrzę w okno już zamknięte,

    serce z żalu samo łka.

     

    Widzę wciąż Twoje ramiona,

    słyszę słowa, wiatr je gra.

    Serce Twe mym drogowskazem,

    znów nadzieja  rozkwita.

     

    Milczę… w ciszę zasłuchana,

    kontemplując słowa Twe,

    wskazałeś mi drogę wiary.

     

    – Ojcze mój…nie poddam się!

     

     

    12 luty 2010 r.

     

     

     

  • Blog

    Ludzie listy piszą?

    Kiedyś pisałam listy, nawet starałam się szybko na nie odpisywać, wysyłać kartki z podróży, świąteczne, imieninowe i jubileuszowe. Nie byłam może zbyt skrupulatna rozwlekła w swoich tekstach, ale zawsze starałam się skierować do adresata konkretne zdanie, przeznaczone tylko dla niego, uderzające w jego gust i sprawiające radość.

    A potem, w zasadzie nagle urwało się pisanie listów, zamilkły słowne rozmowy i kolejne lata przyniosły milczenie emocjonalne. W sumie każdy tłumaczy się pośpiechem dnia codziennego, ale tak naprawdę to jest nieprawda. Pochłonęła nas technika, pęd za nowinkami, tysiące osób dostępne w telefonie lub komputerze. Nowe znajomości, wiele nowych znajomości, a to niesie za sobą obowiązek pielęgnowania ich i dbania by nie wygasły jak iskra na wietrze. Bieżące informacje tłoczą się do nas natrętnie. Wszędzie nieszczęście i klęska lub katastrofa, brak pozytywnych wiadomości, krew i prześladowanie, brutalność i mord, bieda i zwątpienie, polityka i chamstwo, religia i prześladowanie…

    Mogłabym tak wymieniać i wymieniać bez końca, a przecież miało być o listach.

    Tylko, że właśnie cały w tym jest ambaras aby znaleźć czas na napisanie listu. Przygotowanie się do podzielenia z drugą stroną swoimi wrażeniami i emocjami. Przekazanie mu precyzyjnych informacji „co u mnie” by w poczcie odwrotnej otrzymać wiadomość, że tam jest wszystko w porządku. Uśmiechnąć, natchnąć optymizmem, porzucić własne ja na rzecz odbiorcy.

    A przecież odbiorca jest nam bliski, mniej lub bardziej, ale jest z nami powiązany nićmi miłości, przyjaźni, koleżeństwa. Smutne jest to, dzisiaj w tym pędzie i motłochu, gdzie nie mamy czasu na wielopłaszczyznowość uczuć przestaliśmy pisać listy. Bo w sumie w listach ukryte było ciepło i nić więzi, bliskość drugiego człowieka i potęga tęsknoty. Przecież za listami się tęskniło, czekało na odpowiedź, na wiadomość lub choćby kartkę pamięci.

    Dzisiaj sporadycznie piszemy listy, wysyłamy kartki i w zaciszu domowym wspominamy przeszłość przeglądając stare, pożółkłe koperty. Wiadomo, dzisiaj nie mamy czasu!

    Ale czy tak jest faktycznie?

    Na to pytanie każdy musi odpowiedzieć sobie sam, najważniejsze by samego siebie nie okłamywać. Może lepiej znaleźć chwilę, usiąść, pomyśleć i napisać list, do kogoś kto najbardziej potrzebuje dzisiaj naszego ciepłego i pełnego serdeczności słowa.

     

     

     

  • Blog

    Ania z zielonego Tyczyna

    Pewnego czerwcowego popołudnia zawitałam do niewielkiego miasteczka nieopodal Rzeszowa. I jak to w życiu bywa, nie spodziewałam się bym tam, w tym dniu nagle mogła przenieść się na chwilę do młodych lat z książką w dłoni i nieustającymi marzeniami gdzie spotyka się bratnie dusze. Przecież dzisiaj w pędzie i pośpiechu dnia codziennego nikt nie ma zbytnio czasu by stanąć na chwilę i w jednym spojrzeniu, dwóch słowach, minucie poznania po prostu wiedzieć, że na twojej drodze staje bohaterka z książek  czytanych po wielokroć.

    A ja właśnie miałam to szczęście i spotkałam Anię, dziewczynę, kobietę, poetkę, marzycielkę, która od lat wielu rzeźbi słowem obrazy ulotne, a jednak zapadające w sercu na długo, a może i na zawsze. Kruchość i delikatność treści, uśmiech i radość, i ta skromność przetykana niepewnością, pełna wątpliwości jutra. Cała Ania dzieląca się z Tobą wszystkim, od razu, od pierwszej chwili spotkania. Patrzysz, słuchasz i wiesz, że spotkałaś po latach swoją „Anię z Zielonego Wzgórza”, dziewczynę, która pozwoliła Ci wkroczyć w inny wymiar rzeczywistości, która zaraża liryką wyobraźni i  pozwala Ci ukraść cząstkę serca nie tylko ciemną nocą.

    Co prawda Ania też już dorosła, obcięła warkocze, ma kochającą rodzinkę, pracę, którą uwielbia, a jednak w spojrzeniu nadal pozostała marzycielką, pełną nadziei w krainie snów.

    I tak sobie myślę, że skarbami trzeba się dzielić, bo wówczas mamy szansę na kolejne odkrycia i kolejne perły, które wzbogacają nasze życie. Dlatego nie mówiąc nic więcej zostawiam Was z wierszami Anny Pondo, Poetki z Tyczyna 🙂

     

    P.S.

    I powiem Wam po cichu, że zaszczytem byłoby dla mnie w przyszłości (oby niezbyt odległej) stanąć pewnego wieczoru ramię w ramię z bratnią duszą i z uśmiechem rozmarzenia głośno lub szeptem podzielić się z innymi strofami Ani z zielonego Tyczyna!

    Zagubione jutro

    opadły płatki lawendy,

    tęsknota mknie bezdrożami,

    a noc mnoży wątpliwości.

    Wczoraj przemknęło ukradkiem,

    nie chciało zostać do jutra.

    Smutek znaleziony w trawie

    czeka aż spotka go radość.