-
Mazal tow!
W dniu 17 stycznia od 19 lat Kościół Katolicki w Polsce świętuje Dzień Judaizmu – święto ustanowione przez Konferencję Episkopatu Polski w 1997 roku.
Dzień Judaizmu ma na celu ponowne odkrycie więzi z judaizmem poprzez wgłębienie się we własną tajemnicę wiary katolickiej. Co roku odbywają się centralne obchody w wybranym mieście, w tym roku to miasto Toruń jako gospodarz przygotowało obszerny program i cykl spotkań. Mottem tegorocznych obchodów Dnia Judaizmu jest pytanie: „Co ty tu robisz, Eliaszu?” (1 Krl 19, 9).
A my mieszkańcy Strzyżowa, od kilku lat, mamy naturalną przyjemność spotykać się w Dniu Judaizmu z kulturą żydowską, która połączona z miasteczkiem od wieków obecnie uległa zatarciu wspomnień. Jednak dzięki życzliwości i pomysłowi co roku ożywa echem w strzyżowskiej Bibliotece, która co ciekawe, dawniej była synagogą.
Dlatego patrząc okiem widza, który co roku spotyka się z historią kultury żydowskiej dzięki zaangażowaniu pracowników Biblioteki Miasta i Gminy w Strzyżowie oraz członków Towarzystwa Miłośników Ziemi Strzyżowskiej mogę naocznie przenieść się w inne czasy, zetknąć się z inną kulturą, poznać inne smaki czy też usłyszeć o innym świecie delektując się muzyką. I tak, dzięki zaangażowaniu wielu osób, do tej pory mogliśmy już zetknąć się z historią losów strzyżowskich Żydów, obyczajowością i kuchnią żydowską, z wyrafinowanym dowcipem czyli szmoncesem.
W tym roku natomiast grupa pasjonatów przedstawiła nam Chatunę czyli żydowskie wesele.
Czy wiecie, że kobieta musi wyrazić zgodę na małżeństwo?
W judaizmie związek małżeński postrzegany jest jako wypełnienie obowiązku, przykazania Bożego, to inaczej Kiduszin, czyli uświęceniem. Ceremonia zaślubin według obrządku żydowskiego różni się znacznie od tej, którą znamy, czyli według obrządku katolickiego.
I tak wprowadzeni w klimat wesela żydowskiego przez Marzenę Łącką zobaczyliśmy jak na salę wkraczają państwo młodzi w asyście rodziców, swatów i Rabina. W trakcie wejścia weselników okazało się, że jest to rekonstrukcja strzyżowskiego wesela żydowskiego z roku 1930. Dostojne matki prowadzą delikatną i kruchą pannę młodą, która w skromnej bieli nieśmiało zerka na pełną salę gości. Dumni ojcowie prowadzą pana młodego, który z błyskiem w oku zerka na tłum próbując ukryć wzruszenie chwili.
Jakimś cudem wszyscy znajdują się wreszcie pod chupą – tradycyjnym baldachimem ślubnym, przedstawiającym nowy dom, który młoda para stworzy w przyszłości. Uroczystości przewodniczy zaproszony Rabin, przyjaciel rodziny. Pod chupą znajdują się także rodzice Młodych. Trzymają się za ręce. Nie ukrywają wzruszenia.
I tak rozpoczyna się cała ceremonia zaślubin, a każdy z aktorów amatorów daje się ponieść fantazji i nagle mamy 1930 rok. Pięknie, ten nastrój udziela się gościom, którzy z uwagą śledzą całą ceremonię.
Pan młody wkłada pierścień na wskazujący palec panny młodej i mówi:
Oto jesteś mi poślubiona tym pierścieniem według prawa Mojżesza i Izraela.
Zebrani goście potwierdzają fakt ślubu i krzyczą:
Mekudeszet czyli poślubieni!
I cała sala powtarza głośno: Mekudeszet,
życząc młodym wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia.
Zaślubiny dobiegają końca, a młodzi częstują gości suszonymi owocami, ojcowie hojnie roznoszą wino, a do tego na sali pojawiają się drobne przekąski żydowskie.
Całość wesela przebiegła w serdecznej atmosferze, a ja razem z innymi uczestnikami zostałam ugoszczona i słowem i jadłem i muzyką klezmerską i przepięknymi pieśniami w języku hebrajskim.
I czego można chcieć więcej na takim weselu?
Właściwie oprócz dobrych życzeń niczego!
I ja tam byłam, wino i miód piłam!
Mazal tow!
Fot. Paweł Lasota
-
Dzieje grzechu
Adam i Ewaw rajskim sadzie
taki sens wiersza
zrodził się na początku
a potem gdy słowo pisane
staniało do grosza
muzyką ozdobione
zadrwiło z Boga -
Niech żyje bal!
I tak kolejny karnawał mija nieuchronnie, a ja za dwa dni znowu będę o rok starsza. Doświadczenie miesza się ze wspomnieniami, czas nieubłaganie zagląda mi w oczy, gdy pamięcią wracam do szczenięcych lat, kadr po kadrze przeglądając czarno-białe zdjęcia młodości. PRL-owska przeszłość, wiec nikogo kto pamięta tamte czasy, ta szarość zdjęć nie powinna dziwić. Chociaż tak po prawdzie, to czasami świadectwo jawi się w kolorach, takich, trochę za mocno dojrzałych – odrobina ekstrawagancji i luksusu.
A przecież wtedy nikt nie silił się na ekstrawagancję, normalnym było, że są miedzy nami ludzie inni, oryginalni, niebanalni, żyjący w swoim świecie i cokolwiek to znaczyło nikogo to specjalnie nie szokowało. No może poza służbami bezpieczeństwa, które nie dziwiły się niczemu, ale profilaktycznie skrzętnie sprawdzały wszystko.
Takie czasy, były, minęły i tylko trochę żal młodości skrzydeł.
Zostały wspomnienia i garść zdjęć. W sumie chyba wraz z przybywającymi latami w kalendarzu życia więcej dobrych myśli o minionych zdarzeniach, niż gorzkich łez porażki.
Takie jest prawo wieku dojrzewania, gdy bunt przeciwko wszystkim i wszystkiemu ma pierwszeństwo przed rozsądkiem, a pierwsza miłość pachnie zawsze majem. Ach… szkoło na wesoło!
Wtedy pasjami pisałam w niebieskich 16-kartkowych zeszytach w kratkę – opowiadania – opowieści-marzenia o podróżach po krętych ścieżkach podczas wędrówek, o jeziorach skrywających namioty przesiąknięte pierwszą miłością podczas wakacyjnej przygody, o górach i wędrówkach dla wytrwałych. Proste, z serca płynące wyobrażenia młodej dziewczyny.
Potem, gdy „dorosłam” spaliłam wszystkie, a szkoda, bo było ich kilkanaście i każdy o czymś innym, i zawsze w sumie o tym samym – o prawie młodości do odrobiny szaleństwa.
Dzisiejsza młodzież też ma swoje marzenia, mniej lub bardziej ukryte, a ja z ciekawością patrzę jak rozkwitają ich młode pragnienia. Mają teraz swoje piękne czasy, a kiedyś pozostaną po nich wspomnienia.
PRL to nie był dobry czas, lecz czy kiedykolwiek będzie dobry czas?
Staram się każdy dzień przeżyć tak, by następny był dla mnie prawem do chwili dobrych wspomnień. I boję się zapeszać, bo każdy ma swoje smutki. Jak zachować równowagę, by nie dać się ogłupić?
Nie wiem. Może po prostu czasami najlepiej pójść na bal – najlepiej na bal przebierańców!
-
Przybieżeli do Betlejem
Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy Strzyżów im. Juliana Przybosia oraz Krąg Twórczy Archē zaprosili mieszkańców Strzyżowa i okolic na spotkanie poetycko-muzyczne, które odbyło się w dniu 5 stycznia 2016 r. Był to debiut artystyczny Kręgu, który działa na strzyżowskiej ziemi blisko rok. Do tej pory Krąg starał się pokazać mieszkańcom od strony słowa pisanego, a w ten lekko mroźny styczniowy dzień postanowił przełamać tabu milczenia i dzięki uprzejmości Biblioteki po raz pierwszy wystąpił ze swoim programem na żywo, przed wspaniałą publicznością.
Krąg Twórczy Archē przygotował program świąteczno-noworoczny, a także pozwolił się bliżej poznać, przedstawiając grono osób, które pewnego marcowego dnia Anno domini 2015 r. postanowiło połączyć swoje siły i zatoczyło Krąg nad twórcami, którzy w swoim debiucie zaprezentowali również fragmenty własnej twórczości. Jak już wspomniałam ziarno różnorodności zasiano marcowym wieczorem w strzyżowskiej Bibliotece by w przyszłości mogło zaowocować nieskrępowanym plonem i aby tym plonem – pełnym barw i nieposkromionych myśli, pełnym radości, uśmiechu ale też łez wzruszenia oraz zwyczajnego zatrzymania i refleksji nad życiem – dzielić się ze światem, bo tak niewiele przecież trzeba by zrozumieć i zaakceptować drugiego człowieka.
A zatem wyszliśmy z cienia mając nadzieję, że będzie to nasze pierwsze lecz nie ostatnie spotkanie z miłośnikami słowa!
Jak każda grupa posiadamy swój ramowy program działania, a jego treść można odnaleźć w zakładce Kręgu na stronie Biblioteki. W tamtym roku ułożyliśmy i zatwierdziliśmy wspólnie kalendarz spotkań Kręgu Twórczego na rok 2015. Muszę się tutaj pochwalić, że praktycznie wszystkie cele jakie Twórcy sobie założyli zostały zrealizowane, więc ten rok zaczynamy z jeszcze większą pasją ale i coraz bardziej otwartymi pomysłami. Dlatego mamy nadzieję, że styczniowe spotkanie przypadło wszystkim do serca, a my niebawem będziemy mogli się podzielić kolejnymi projektami.
Mamy nadzieję, że ten nowy 2016 rok pozwoli nam jeszcze pełniej pokazać naszą twórczość, a Państwa zarazić chęcią przebywania z nami, bo jesteśmy Kręgiem otwartym, twórczym, Kręgiem Arche, czyli od samego początku ukochaliśmy słowo, każdy z nas jest inny, każdy emanuje ciepłem i każdy tworzy tak jak mu w duszy gra, a jednak mimo wszystko na przekór tej odmienności udało nam się upleść nić porozumienia, która w ten zimowy wieczór zatoczyła krąg, krąg otwarty i pełen pomysłów, krąg który jest pełen różnorodności niczym kalejdoskop gwiazd. Obecnie Krąg tworzą Czesława Szlachta-Pytko, Adam Kluska, Stanisława Kucab, Andrzej Gugała, Krystyna Mazur, Radosław Kozak, Wiktor Bochenek i ja.
Jak już wspomniałam Krąg Twórczy Archē to przede wszystkim rozmaitość charakterów i stylów pisarskich. I jeszcze jedna ważna rzecz – Krąg Twórczy Archē lubi wyzwania, więc postanowił dzielić się i rozsmakować wszystkich chętnych w słowie pisanym.
Tak więc, Krąg Twórczy Archē zadebiutował 5 stycznia 2016 r. i wystąpił po raz pierwszy na strzyżowskiej „scenie”. Mamy nadzieję, że pomimo tremy i pewnych niedociągnięć debiut przypadł Państwu do serca. Mamy również nadzieję że zaszczepiliśmy w Was odrobinę poezji, dlatego w imieniu Kręgu Twórczego Arche i naszej Biblioteki już dzisiaj pozwolę sobie zaprosić wszystkich chętnych na kolejne spotkanie, które odbędzie w dniu 8 marca 2016 r. o godz. 17 w Bibliotece, na spotkanie z Kręgiem w nowej odsłonie, z pazurem i humorem, z nutą kokieterii a nawet erotyki, a więc na spotkanie o Kobiecie z przymrużeniem oka.
Już dziś serdecznie zapraszam wszystkich Państwa!
Na zakończenie, w imieniu Twórców Kręgu, dziękuję wszystkim Gościom za styczniowe spotkanie, dziękuję Waldemarowi Górze za fragment Reymontowskich Chłopów, dziękuję Ninie Opic za udział w naszym przedsięwzięciu i dziękuję Trio Galicyjskiemu za piękną oprawę muzyczną, dziękuję jak zawsze Pracownikom Biblioteki na czele z Panią Dyrektor za pomoc w przygotowaniach wieczoru.
Do zobaczenia w Dzień Kobiet!
Szef Kręgu Twórczego Archē
Urszula Rędziniak
-
Przebudzenie
Za uśmiech twójsprzedałabym futro
z przed lat
sztuczne ale drogie
wspomnieniem
podszyte
nie broń mi odrobiny
tej ekstrawagancji
przecież nic
nie jest warte
więcej niż pereł
półuśmiech
nawet za tysiąc lat
absolutnie
-
Negacja noworocznych postanowień!
Każdego roku tuż po nocy sylwestrowej zaczynają się snuć noworoczne postanowienia.
Każdy, gdy już ten magiczny dzwon wybije północ, składa życzenia wszystkim wokoło, a sobie życzy by w kolejnym roku załatwić wszystko to, co w poprzednich latach upadło lub nie zdążyło się ziścić. I przecież nie ma w tym nic nadzwyczajnego, choć data magiczną być się nam zdaje.
A ja, zapewne jak większość podkreślam, że mnie te postanowienia nie dotyczą, że jestem ponad i w ogóle to głupotą jest właśnie z dniem nowego roku robić sobie porządki sumienia.
I zapewne jest w tym jakaś prawda, bo nie zapisuję, nie planuję, nie obmyślam co by tu tak z tym pierwszym stycznia zmienić, ale…
… jak każdy mam swoje marzenia, pragnienia, niezrealizowane cele, które gdzieś tam legły w gruzach lub fruwają w chmurach bezkresnych niespełnienia.
I dlatego dzisiaj jakoś mnie tak naszło na refleksję, czy faktycznie można wyrzec się walki o zwycięstwo, o pokonanie swoich słabości, o spełnienie swoich marzeń, poskromienie lęku, zabicie strachu i zawalczenie o własne ja.
Odpowiedź jest jedyna i pewna – nie można, a nawet wręcz przeciwnie trzeba walczyć do końca!
Pytanie tylko jak dojść do celu i nie poddać się już na początku, a co gorsze nie upaść tuż przed końcem wybranej drogi.
A przecież nie ma jednej, pewnej odpowiedzi, bo każdy cel jest inny, my jesteśmy różni, a piętrzące się problemy rosną w postępie geometrycznym rzucając nam kłoda za kłodą pod nogi.
I tak rok za rokiem zmierzamy powolnym krokiem do celu, a marzenia i postanowienia…
w miarę jedzenia apetyt rośnie, więc i one są coraz bardziej wysublimowane, wysportowane i trudne do zdobycia.
Jak co roku, nie zdeklarowałam sobie żadnych noworocznych postanowień, tuż po północy zadecydowałam jednak kochać bez umiaru i nadal realizować swoje marzenia. Dlatego po dogłębnym rachunku sumienia, przyznaję uczciwie, że negacja noworocznych postanowień jest stwierdzeniem na wyrost, bo co znaczyłby Nowy Rok bez wyzwań, planów i marzeń.
A ich urzeczywistnienia życzę i Tobie i sobie, bo cóż warte są marzenia bez spełnienia!
-
Pokój ludziom dobrej woli
kalejdoskop nocy zapłonął gwiazdamiistota poczęcia nie jesteśmy sami
czas oczekiwania napawa spokojem
wyciągnięte dłonie
bądź królestwo twoje
za cud narodzenia i łaskę wieczności
odkupienie grzechów siłę twej miłości
usta szepczą cicho nektar wiary pijąc
wierzą w siłę słowa
bądź zdrowa Maryjo
chwila zamyślenia smutkiem przeplatana
za tych co odeszli do ogrodów Pana
światłość wiekuista w pokoju niech płonie
pamięć za bliskimi
dziś wspomnieniem o nich
w spokoju rozmowa z Bogiem pojednanie
z ludźmi, z samym sobą pokoju przesłanie
chlebem śnieżnobiałym w świątecznej tradycji
hojność przebaczenia
serca i modlitwy
czas ukoić duszę nim noc nie przeminie
by usłyszeć w sercu jak z nadzieją płynie
anielskie śpiewanie pośród życia cieni
pokój dobrej woli
w Boże Narodzenie
-
List do Reymonta
gdzieś w Polsce, 13 listopada 2015 r.
Szanowny Panie Władysławie!
W pierwszych słowach mego listu przesyłam pozdrowienia dla Pana od całej naszej zwariowanej Rodzinki!
Sam Pan wie jak to jest, dzień za dniem płynie, czas ucieka, a kartka papieru czeka, aby
w spokoju usiąść i skreślić serdeczne pozdrowienia. Dzisiaj stwierdziłam, że dość już odwlekałam, bo przecież od ostatniego listu od Pana też upłynęło trochę czasu.
I gdy popatrzyłam na kalendarz, który wisi nad biurkiem wszystko stało się jasne, zrozumiałam nagle, dlaczego dzisiaj tak mnie przymusiło do pisania. Prawie jak czary i magia słowa, czepia się człowieka i trzeba się jej poddać i zasiąść do pisania. Zresztą, co ja będę Panu tłumaczyć, wszak Pan najlepiej to wie. Dlatego jeszcze raz przesyłam pozdrowienia i buziaków sto
i przechodzę do sedna, a do opowiedzenia trochę się przez ten czas przecież nazbierało.Dobrze, że wieczór długi i jesienny, więc mogę spokojnie skreślić te kilka słów do Pana. Już dawno nie trzymałam pióra w dłoni… Teraz ten pęd świata w każdej dziedzinie, komputery, laptopy, tablety, komórki i inne drobiazgi – wszystko niby ułatwiające życie, uproszczone, bo XXI wiek, technika kosmiczna
i tylko brak czasu na rzeczy ważne i przyjaciół rozmowy.List do Pana jest aktualnie dla mnie rzeczą najważniejszą, gdyż dzisiaj, a właściwie przed chwilą uświadomiłam sobie, że już prawie przeminął 13 listopada, dzień w którym został Pan uhonorowany nagrodą Nobla za moich ukochanych „Chłopów”. Jeszcze chwila, mgnienie kilku wiosen i jeśli Bóg pozwoli będę mogła świętować stulecie jej przyznania. Będzie to dla mnie prawdziwy zaszczyt. Już teraz planuję wraz z moim Dyskusyjnym Klubem Książki przygotować wieczór Władysława Reymonta w naszej ulubionej Bibliotece. Będzie to wieczór wspomnień, delikatnej nostalgii i pełen barw jesieni. Zaplanowałam cały wystrój tak by wprowadzić widza w klimat „Chłopów” Reymontowskich. Przecież nie może być inaczej. Nastrój to podstawa. Pan najlepiej o tym wie, przecież we wszystkich powieściach atmosfera była zawsze misternie skonstruowana, dla wyobraźni czytelnika i dla chwili nadciągającej akcji. Tak też i ja przykładam (nauką Mistrza natchniona) dużą uwagę do klimatu już na wstępie. Dlatego postanowiłam, że ściany ozdobimy gałązkami jedliny, prawie świątecznie, jak u Boryny. Tam też już szykują się pomału do świąt, a Józka z zacięciem tworzy ozdoby świąteczne z papieru i słomy.
Stoły staropolskim zwyczajem zastawimy suto, a pierniczki z miodem będą ich pachnącą ozdobą. W przygotowaniach tych pomoże jak zawsze niezawodne Koło Gospodyń Wiejskich. Ach jak one umieją tworzyć małe, pyszne cudeńka dla każdego, prawdziwe arcydzieła na jeden ząb.
I stroje do fragmentów scen z książki też nam będą potrzebne. Ale z tym nie będzie problemu, kolorowe kreacje pożyczymy od zaprzyjaźnionego Domu Kultury, oni tam mają oryginalne komplety dla zespołu tanecznego, więc na pewno je nam udostępnią na ten jedyny w swoim rodzaju wieczór. Dziewczyny się cieszą, szczególnie korale i chusty wielobarwne wywołują uśmiech na ich twarzach, a chłopcy już wycinają hołubce, wymachując wyimaginowanymi kapeluszami. Będzie zabawa na 100 %, sami amatorzy i pełna sala widzów (tak na marginesie muszę Panie Władysławie pochwalić się, że na nasze przedstawienia literatury klasyków zawsze przychodzą tłumy). Trema nas ściśnie, ale to nic, dla Pana zagramy po mistrzowsku, tak, że sam ksiądz Pleban nagrodzi nas oklaskami.No proszę, dzisiejsza data tak mnie nastroiła, że rozgadałam się o przyszłości, a przecież ja chciałam do Pana skreślić kilka słów zupełnie w innej sprawie. Mam nadzieję, że mi Pan wybaczy moje gadulstwo.
Szanowny Panie Władysławie muszę się przyznać, że sięgnęłam po pióro także by napisać do Pana list, by się pochwalić moją dumą, synem Łukaszem. Tyle mam do opowiedzenia i wiem, że Pan, człowiek, który się nigdy nie poddał, a swoim uporem i cierpliwością zawsze dążył do wyznaczonego celu zrozumie dumę matki. Sama pamiętam opowieści jak trudne były Pańskie wędrówki z teatrem, tyle lat tułaczki, głód i poniewierka, praca na kolei, czy też próba wstąpienia w stan duchowny. Ale dzięki temu mam w domu na przykład „Komediantkę”, która dumnie stoi na półce, abym w chwili potrzeby mogła sięgnąć po nią dłonią. I wiem, że przepełniona jest doświadczeniem autora i prawdą wszystkich czasów – nieprzemijającą prawdą życia w zgodzie z własnym sumieniem i nieprzemijającym wartościami. Przecież dzisiaj bez wsparcia bliskich i przyjaciół można upaść nie raz i nie dwa, ale najważniejsze by się podnieść i dążyć do wyznaczonego celu nawet na przekór przeznaczeniu.
I znowu zboczyłam z głównego tematu. To chyba ta data – 13 listopada 1924 r. – i ten granat nieba z blaskiem księżyca w chłodny jesienny wieczór. Zamiast się skupić nad słowami, które krążą gdzieś w mojej głowie wyciągam z podświadomości to co ważne, to co bezsprzecznie łączy się z moim dwumetrowym maleństwem. Sam Pan wie jaki Łukasz jest, oszczędny
w słowach, ale z odrobiną kpiny na młodych wargach, chodzący własnymi ścieżkami, jednak na zawsze połączony z drugim człowiekiem i potrzebą niesienie pomocy, tam gdzie jest ona najbardziej potrzebna. Może mój syn Łukasz czyniąc dobro na swojej ścieżce życia w przyszłości stanie się treścią tworzonej noweli?Kto wie, jak się potoczą jego dalsze losy przeplatane marzeniami.
Wracając do wątku, który rozsadza mi pierś z dumy, chciałabym się pochwalić, że mój syn znalazł swoją ścieżkę życia. Musiał o nią zawalczyć, (tak jak Pan) nie poddał się przeciwnościom losu i od miesiąca jest strażakiem. Nie umie pisać tak jak Pan dla ludzi
o ludziach, pięknym językiem, który przeplata ich życie szarością, czernią, łzami i smutkiem czasami okraszając tęczą radości – tak jak w życiu każdego z nas, nie wybłyszczony na pokaz tylko realny i naturalny, od pierwszych zdań tworzący obrazy zawsze dla odbiorcy kolorowe, nawet na przekór zdarzeniom. Talent i zmysł obserwacji pozwoliły Panu przez te wszystkie lata dostrzec to, co ukryto na dnie. Nawet Jagna skazana na potępienie budzi współczucie, przecież nie jest wszystkiemu winna, takie czasy, różnorakie pokusy.Sam Pan widzi, nie mogę się dzisiaj skupić tylko na rzeczywistości, bo temat realny ale przeplata się ze ścieżkami z kart historii i opowieści. Jak to mówią, nie ma skutku bez przyczyny. Pan, obserwator ludzkich charakterów z dbałością o każdy detal nakreślił niejedną postać życia oraz jej ścieżki na dobre i na złe związane gdzieś w przestworzach, i z każdym z nas.
A mój syn Łukasz?
Jeszcze nie wiem czy będzie miał zdolności pisarskie, (raczej nie) ale już dzisiaj widzę, że tak jak Pan, Panie Władysławie umie obserwować ludzkie słabości i podając dłoń potrzebującym spełnia swoje marzenia. On też miał ambicje by pomagać, więc został ratownikiem medycznym. Potem uznał iż to za mało. Poszukiwanie od bramy do bramy uczuć i serca, do pewności własnej drogi. Znalazł, wybrał i jeszcze musiał solidnie zapracować by zawalczyć o swoją chwilę szczęścia, o swoją drogę życiową – „ Na chwałę Bogu, ludziom na pożytek”. Jestem matką, dumną matką i trzymam za syna kciuki, tak by mógł w przyszłości realizować swoje kolejne marzenia.
I tak ten trzynasty dla niektórych pechowy, a dla mnie radosny kazał mi dzisiaj usiąść przy biurku i patrząc w księżycową noc pisać, i pisać do Pana słów kilka, które trochę rozwlekłam, ale mam cichą nadzieję, że mi Pan wybaczy, bo i opowiadać miałam o czym, i ten trzynasty…
Młody przeszedł już swoją pierwszą „Lekcję życia” i być może czeka go „Idylla”, a do tego w przyszłości trafi na swoja wielką „Miłość”.
Jedno jest pewne – dzisiaj jest szczęśliwym adeptem sztuki pożarniczej, a ja jako matka mam nadzieję, że w przyszłości będzie realizował wytrwale kolejne swoje marzenia. A być może kiedyś nawet ktoś je opisze.
I znowu będę miała powód by napisać do Pana kilka słów o Łukaszu. Dziękuję, że zechciał mnie Pan „wysłuchać”, wszak duma cały czas rozpiera moje serce!
Do miłego poczytania wkrótce
P.S.
Jestem jednak niepoprawną i zakręconą matką! Przecież mam jeszcze dwie córki i o nich muszę niebawem napisać do Pana, a jest o czym, bo u nich to już prawie… „Ziemia obiecana”.
-
Sami swoi
Piątkowy dzień, a właściwie wieczór 13 listopada 2015 r. nie okazał się dniem pechowym, bo są takie dni w życiu każdego z nas gdy dreszcz emocji i potęga historii przyćmiewa nawet zabobonny strach przesądnych. I tak właśnie było na spotkaniu w Domu Kultury Sokół w Strzyżowie, w którym po raz piąty zorganizowano wieczór Poezji i Pieśni Patriotycznych, a ja z przyjemnością po raz kolejny wzięłam w nim udział.
Aby oddać klimat spotkania muszę chyba w pierwszych słowach przenieść się 5 lat wstecz, gdy grupa zapalonych członków ze Stowarzyszenia – Klub Seniora „Przyjaźń” we współpracy z Dyrektorem Domu Kultury – Jagodą Skowron urządziła wspaniały i klimatyczny wieczór poezji i pieśni patriotycznych w strzyżowskim Gościńcu.
I jak to bywa z zacnymi pomysłami, wieść gminna rozniosła się lotem błyskawicy, by w roku kolejnym ilość osób zainteresowanych tematyką spotkania wzrosła. Wówczas zadecydowano aby imprezę przenieść do sali kameralnej naszego DK. I tak z roku na rok krąg zainteresowanych powiększał się w postępie geometrycznym, aż sala kameralna „pękła” w szwach. Wówczas postanowiono zaryzykować i tegoroczne spotkanie przygotowano w sali kinowej.
Nie powiem, trochę byłam zaskoczona pomysłem, a trema doścignęła mnie gdy tylko wkroczyłam na scenę. Kurtyna jeszcze nie podniesiona, a na deskach grono zacnych osób zasiadło przy kilku stolikach. Muszę się przyznać, że niewiadoma chwil przyszłych i ilości gości po za sceną, a także ich nastawienie do udziału w tym przedsięwzięciu budziło wiele emocji.
Wszak trudno było się zdecydować, co gorsze – brak widzów, czy pełna sala…
Tak to już bywa z amatorami scenicznymi, nigdy nie wiadomo co ich przerazi i czy niechcący stres nie zje odwagi!
I poszła w górę zasłona niepewności by odkryć salę pełną widzów, uczestników spotkania wieczoru Poezji i Pieśni Patriotycznych, młodych i gniewnych, dorosłych i pamiętających czasy wojny, pełnych energii i wspomnienia– aż się chciało krzyknąć – Zaczynamy bo tu nasze ludzie są niczym Sami swoi – jednymi słowy mieszkańcy ziemi strzyżowskiej.
Zaczęła Jagoda Skowron – dyrektor DK Sokół, by po chwili głos oddać Alinie Bętkowskiej – szefowej Stowarzyszenia – Klub Seniora „Przyjaźń”. A potem już popłynęło, słowa młodej piosenki w wykonaniu Aleksandry Sienkowskiej i Bartłomieja Piwowara ze Studia Piosenki pod kierunkiem Barbary Szlachty. W klimat poezji wprowadziła nas pani Marzena Dubiel – Prezes Miłośników Ziemi Strzyżowskiej, która wierszem Tadeusza Różewicza „Oblicze Ojczyzny” rozpoczęła budowanie podniosłego nastroju. Słowa dumy narodowej w wykonaniu Zofii Kazalskiej, Lidii Saneckiej i Jerzego Ziobro przedstawicieli z Klubu Seniora „Przyjaźń” podbudowały klimat uroczystości, a władze ziemi strzyżowskiej w osobach Burmistrza Mariusza Kawy i wice burmistrza Waldemara Góry podkreśliły nastrój słowami dumy i godności bycia Polakiem. Natomiast pieśni w wykonaniu Sekcji wokalnej ZPiT Kłosowanie oraz Baby Glinickie rozgrzały nie tylko artystów, ale całą salę, która włączyła się w miarę znajomości tekstów w coraz to głośniejszy śpiew. A było co posłuchać, Legiony, Hej, hej ułani, Na Wawel, Przyszedł nam rozkaz, O mój rozmarynie, to tylko kilka z tytułów, które rozgrzały salę prawie do czerwoności. Aż miło było patrzeć ze sceny jak nagle znikła wszelka bariera i Ci na scenie i Ci na krzesłach prawie teatralnych – wspaniali widzowie stanowili jedność, bez pompy, bez fanfarów i bufonady, po prostu Sami swoi zacne grono, które pamięta i chce pamiętać – od Piasta do… kolejnej przyszłości narodu polskiego, bez podziałów i swar, tak jak w pieśniach patriotycznych, ramię w ramię do końca!
Obok mnie siedziała wzruszona strzyżowska poetka Zdzisława Górska, słowami wiersza Zbigniewa Herberta Odpowiedź wprowadziła atmosferę zadumania i nostalgii, a naprzeciw niej stanęła młodzież z Młodzieżowego Koła Miłośników Ziemi Strzyżowskiej ze swoim słowem i piosenką pełną werwy w rytmie marsza. Niesamowite zderzenie profesjonalizmu i młodzieńczej buty, które wbrew pozorom nie zderzyło się ze sobą, lecz ramię w ramie powędrowało dalej niczym Strzelcy strzyżowscy, również obecni na spotkaniu.
I tak przeplatała się siła słów z pieśnią, recytacja z muzyką, młodość z doświadczeniem, niepewność z pełną salą, przecząc wszelkim stereotypom, bo prawda jest tylko jedna – tam gdzie są Sami swoi – nie ma barier – zostaje tylko nastrój chwili wspólne uściśnięcie dłoni i zrozumienie, coś czego nie można kupić, to rodzi się w nas, dorasta w naszych rodzinach by potem przerodziło się w świadome słowo – Ojczyzna!
Na sali, wśród widzów, z honorami siedzieli kombatanci, w mundurach, wzruszeni i dumni:
por. Tadeusz Lutak, por. Henryk Kluska por. Józef Gugała, szer. Antoni Fonfara.
I sto lat śpiewane dla nich przerodziło się w coś więcej, wszak ich historia to nasza historia, wzbogaca pamięć miasta i kraju. Nastrój patriotyczny, wzruszenie, ale także śmiech i radość, bo to pamięć o tych co odeszli w imię wolności i wolność przyszłości, jak śpiewał 98-letni porucznik Tadeusz Lutak słowami piosenki z 1939 r. – „(…) w jego krwi Polskę masz”.
Spotkanie słowem na scenie zakończyła Alicja Bętkowska współczesnym wierszem Józefa Stemlera „Orle Biały”, a potem słowa piosenek patriotycznych śpiewała cała sala do utraty tchu i dźwięków prawie wyczerpania naszej Strzyżowskiej Orkiestry Dętej pod batutą Pana Antoniego Barcia.
W sumie, z ręką na sercu mogę powiedzieć, że jeżeli ktoś nie był to niech żałuje, chociaż wolnych miejsc i tak niewiele pozostało. Podsumowując, mam nadzieję, że w przyszłym roku znowu zasiądę wśród uczestników spotkania, i znowu dostanę gęsiej skórki przeżywając wieczór Poezji i Pieśni Patriotycznych całym sercem i pełnym głosem śpiewu, tak by na kolejne dni oprócz chrypy pozostał smak swobody i wspomnień o tych, o których nie można zapomnieć, o tych którzy oddali życie byśmy dzisiaj żyli w spokoju i cieszyli się wolnością.
Kończąc pozwolę sobie zacytować, fragment wiersza, który miałam zaszczyt i przyjemność wyrecytować, słowa poety Antoniego Słonimskiego z wiersza Dwie ojczyzny:
(…)
W mojej ojczyźnie słowa poety
Oprawne w serce.Chociaż ci sprzyja ten wieczór mglisty
I noc bezgwiezdna,
Jakże mnie wygnasz z ziemi ojczystej,
Jeśli jej nie znasz?Zdjęcia dzięki uprzejmość Domu Kultury Sokół w Strzyżowie
fot. Natalia Korab
-
Meandry gnozy
Nazbierało mi się wiele spraw i pomysłów, którymi chciałabym się z Wami podzielić. Jest tego sporo i zrobiłam sobie nawet swojego rodzaju listę, tylko że za nic nie mogę się trzymać jej kolejności. Stwierdziłam, więc że w tej sytuacji najlepiej pisać o tym, o czym najbardziej w duszy gra. A gra mi dwoma dźwiękami, wysokim i niskim, żeńskim i męskim, pisanym i malowanym, i tak mogę się licytować bez końca J – dlatego uznałam, że ślepy los zadecyduje, i zadecydował gdy z półki poetyckiej najpierw wyciągnęłam „Twarze” Janusza Kopcia.
I już wszystko jest jasne.
Pragnę Wam skreślić kilka swoich spostrzeżeń na temat Artysty, którego sztuka tak mnie przyciąga, że aż mam dreszcze emocji sięgając po kolejne tajniki talentu ukryte w wierszach naszego podkarpackiego Poety. Wpisałam w Google frazę Janusz Kopeć i od razu wskoczyłam na właściwy ślad, który kreśli na kartach Internetu rys życia i twórczości Janusza Kopcia. Można tam wiele przeczytać, a ja nie lubię się powtarzać, więc pozwolę sobie tylko podkreślić to co najważniejsze, więcej każdy może sobie poczytać na stronach internetowych według uznania.
Janusz Kopeć – poeta, dziennikarz i malarz, pochodzi z Podkarpacia. Studiował w Krakowie, a następnie mieszkał w Gliwicach i Iwoniczu Zdroju. Od 1984 roku przebywa w USA. Autor wielu tomików poezji i książki „Polonii portret własny”, na co dzień publikuje artykuły w kilku gazetach, a ponadto współpracuje z radiem polonijnym w Chicago oraz telewizją internetową iTVP w Jaśle. Malarstwo to Jego pasja. Dominującym tematem są portrety. Maluje również pejzaże i kwiaty. Jego malarstwo pozostaje pod wpływem współczesnej sztuki awangardowej, między innymi Andy Warhola.
Zdjęcie Artysty zapożyczyłam ze strony: http://www.wirtualnejaslo.pl/artykul/kultura/7042/
I tak oto zarysował nam się szkic, delikatny portret człowieka, którego twórczość niejednego może rozłożyć na łopatki, a do tego zarazić chęcią posiadania. Tak posiadania twórczości Janusza Kopcia, bo stykając się z nią po raz pierwszy nie można obok niej przejść obojętnie.
Ja miałam taka przyjemność w maju tego roku, gdy zostałam zaproszona na wernisaż do Zespołu Pałacowo-Parkowego Mycielskich w Wiśniowej. Na miejscu okazało się że jest to spotkanie poświęcone szeroko rozumianej twórczości Janusza Kopcia i młodej artystki piszącej ikony – Ingi Marczyńskiej.
Spotkanie zaszczyciło wielu zaproszonych gości z powiatu strzyżowskiego i jasielskiego. „Gwoździem programu” była opowieść Iwony A. Matysik, która z wielkim zaangażowaniem ale również z ogromną wiedzą i pasją przedstawiła twórczość Pana Janusza. Jak się później okazało wuja, co tylko podniosło rangę jej wypowiedzi. Wiadomo, że najtrudniej mówi się o bliskich, a tutaj opowieść płynęła jak rzeka, z nurtem czasami leniwym, a czasami porywającym słuchacza w inny wymiar, poetycki, pełen wspomnień i otaczającej nas rzeczywistości. Ciekawostką był wiersz zarecytowany przez Piotra Chojeckiego Pt. Wiśniowa, który Pan Janusz Kopeć napisał specjalnie na ówczesne spotkanie.
Tak więc cała uroczystość przebiegała w miłej i bardzo urozmaiconej atmosferze, tym bardziej, że została okraszona poezją śpiewaną w wykonaniu jasielskiego zespołu „Kwadrans dla Jacka K”. I tak spotkanie poetycko-owocne okazało się wzbogacone o drugą sferę namiętności naszego artysty – malarstwo. Przechadzając się po sali można było podziwiać obrazy Janusza Kopcia i ikony Ingi Marczyńskiej. Mam nadzieję, że o Indze jeszcze kiedyś napiszę szerzej, ale dzisiaj to obrazy Janusza mam przed oczami. Kolorowe kompozycje kwiatowe, które urzekają swoim optymizmem tak, że chce się do nich wracać, a może nawet zabrać chociaż jedną do domu by w zaciszu cieszyć się pozytywna energią odcieni wszystkich barw świata.
A może lepiej skupić się na awangardzie i współczesnych obrazach, które swoim niekonwencjonalnym postrzeganiem świata budzą wiele kontrowersji mobilizując oglądających do odkrywania wielopłaszczyznowego życia i tu i tam, w zasadzie nie ważne gdzie, ale ważne by całym sobą, a może lepiej skupić się a spojrzeniach twarzy przyglądających się nam z niedalekiej przyszłości, przeszłości, albo tylko tu i teraz.
I tak się stało, ze padło na mnie. Jeden obraz, jedna twarz i ja krążąca to tu to tam, zostałam przygwożdżona jednym spojrzeniem, które podążało w ślad za mną. Gdzie ja tam i ono, jeden obrót za siebie i te oczy wpatrzone we mnie nieustannie. Do dzisiaj jak wspominam tę wędrówkę mam dreszcze emocji i spojrzenie wbite we mnie jak sztylet, ono do tego stopnia mnie zahipnotyzowało, porwało, że zabrałam je do siebie. Teraz on w raz ze swoim spojrzeniem wspiera mnie gdy siedzę na swoim ulubionym fotelu i piszę. Strzeże by nikt niepożądany nie wkradł się w moje myśli zakłócając to co istotne dla pisarza. I tak sobie myślę, że ta twarz, ten obraz przyjechał do Wiśniowej dla mnie, a gdy podjęłam decyzję, że jest mi potrzebny odpłacił spokojem i pewnością słusznie podjętej decyzji.
I tak zaraziłam się Januszem Kopciem, jego słowem pisanym i twórczością malarską. Dzisiaj na półce mam tylko 4 tomiki, a na ścianie jeden obraz, ale za to jaki, i tylko teraz czekam na spotkanie, by móc osobiście poznać bratnią duszę bo…
„(…) już kroczą natchnieni malarze
już niosą graffiti w lektyce
dla każdego ulubiony malunek
który zawiśnie w sercu
kicz będzie królem
natchnionym kolorystą
rozda farby dla wszystkich
by malowali nieboskłon
swych marzeń”Janusz Kopeć – fragment wiersza Graffiti z tomiku Graffiti, Chicago 2013