-
Przepraszam, to nie ja – nie daj się nabrać złodziejom!
Ostatnio kilku moich znajomych skarżyło się, że mając spokojne konto na Fb zostają jakoś potajemnie przypisywani do różnych grup. Sama stwierdziłam, że też tego nie lubię. Jak można mnie gdzieś wciągać bez mojej zgody.
Co innego zaproszenie, na które mogę odpowiedzieć zgodnie z własną wolą i chęcią.
I jak to zazwyczaj w życiu bywa, złośliwość przedmiotów martwych ma to do siebie, że dotknie w takim monecie tez Ciebie. I tak się stało, że dotknęło mnie.
Komputer pokazał mi, że jakiś znajomy dodał mnie do grupy o nazwie
ODBIERZ BON OD ZARA –CROPP-BERHSKA-RESERWED-SINSAY-H&M
Tam namawiają Cię byś wysłał sms-a a dostaniesz bony zniżkowe na zakupy. Widziałam jak znajomi chwalili się na fb, ze wygrali takie bony, więc ja także postanowiłam wysłać sms. Niestety, wyrzuciło mi jakiś błąd i nici z bonu.
Drugi raz już nie próbowałam, bo to trochę kosztowne sms-y.
Minęło kilka dni i…
zbladłam, zaparło mi dech w piersiach, zgłupiałam itp., itd. gdy na stronie głównej fb zobaczyłam własny wpis, w którym chwaląc tę grupę oznajmiłam o wielkiej wygranej w bonach.
Tak naprawdę, to na chwilę zamarłam i
wypisałam się z tej strony, a ponadto usunęłam ten „mój” fałszywy wpis, a na stronie GRUPY OSZUSTÓW złożyłam nowy, w którym poinformowałam, o fakcie fałszerstwa, o braku jakiejkolwiek wygranej i złożeniu zawiadomienia do policji o fałszerzach. Oczywiście ten wpis na stronie grupy już się nie ukazał.
Po chwili strona zniknęła i nie mogłam już jej odnaleźć.
Wieczorem o tym zajściu rozmawiałam z mężem. Też go do tej grupy wciągnięto, a na dodatek okazało się, że zrobiłam to ja.
Dlatego myślę, że wciągnęłam nieświadomie innych znajomych, za co z góry przepraszam.
Dzieci powiedziały mi, że to wirus i nie ma się na to wpływu, że trzeba wypisać się z grupy, zablokować możliwość dodawania i zgłosić naruszenie do administracji.Ważne by takie powiadomienia ignorować, nie klikać w nie, bo tak naprawdę dopiero po wejściu na ten link, sami się do grupy zapisujemy i zarażamy przy okazji innych znajomych.
I w sumie sprawa zakończyłaby się wczoraj, gdyby nie fakt, że dzisiaj ten link znowu mi miga w grupach, i nie mam pewności, że znowu kogoś nie naciągną, bo to nie działa sam wirus. Ktoś po moim wpisie o policji zareagował natychmiast – żywy człowiek – OSZUST i ZŁODZIEJ, a tego przemilczeć nie mogę…
Przepraszam, to nie ja wciągam Cię w jakieś chore grupy naciągaczy, to wirus, ale Ty nie daj się nabrać złodziejom!
Grafika internetowa ze strony Adriana Bysiaka http://bysiak.com/pl/zlodziej/
-
Krajobraz górski
Jak zwykle chęć poznania świata zawiedzie mnie gdzieś, gdzie mogę spotkać wartościowych ludzi. Niczym Cygan jestem raz tu, a raz tam, wędrując w poszukiwaniu inspiracji błądzę w myślach i po ścieżkach przyjaznych, często nieznanych. I tak też było 20 lipca br. w Galerii Miejskiej Muzeum Samorządowego Ziemi Strzyżowskiej im. Zygmunta Leśniaka w Strzyżowie odbył się wernisaż fotograficzny Fotoklubu Strzyżów pod tytułem Krajobraz górski. Udało mi się dotrzeć na tę wystawę i poznać kilka ciekawych osób, które swoją pasją dzielą się z innymi.
Podczas spotkania Krzysztof Szaro – lider grupy fotografików opowiedział historię powstania Klubu. Uchylił rąbka tajemnicy wskazując na odpowiednie zalety poszczególnych pór dnia podczas robienia zdjęć wybranym obiektom. Wskazał kilka podstaw dobrego ujęcia. Przedstawił członków klubu, którzy reprezentowali na wernisażu własne zdjęcia oraz wymienił z imienia i nazwiska pozostałych członków klubu, którzy w zasadzie byli na spotkaniu obecni.
Z ciekawością przysłuchiwałam się opowieści o tworzeniu obrazów w obiektywie aparatu. Podczas spotkania narodził mi się pomysł by połączyć siły i zrobić spotkanie z mieszkańcami strzyżowskiej ziemi, którzy zechcą przyjść i odpocząć w cieniu krajobrazu, a jednocześnie zechcą wsłuchać się w słowo opisujące piękno przyrody.
Po zakończonym wernisażu myślą o współpracy podzieliłam się z Krzysztofem i Dyrektor Muzeum. Fajnie, że pomysł obojgu przypadł do serca. Teraz sama jestem ciekawa jak już niebawem – 11 sierpnia 2016 r. – mieszkańcy odbiorą efekty tego pomysłu. Już dzisiaj mam przyjemność zaprosić wszystkich znajomych i nieznajomych na finisaż wystawy Fotoklubu Strzyżów pod tytułem Krajobraz górski. W programie przewidziano wiele atrakcji, a jedną z nich być może okaże się słowo poetów Kręgu Twórczego Archē.
Chęć poznania i wiedza, a także pasja ma szansę połączyć dwie niezależne grupy osób zaangażowanych w odkrywanie i utrwalanie piękna. Ja ze swej strony mam nadzieję, że ten pomysł przerodzi się w stałą współpracę i już niebawem, we wrześniu ponownie spotkamy się na kolejnym wieczorze, tym razem Kręgu Twórczego Archē pod nazwą Babie lato czyli pejzaż twórczy z wytrawną wystawą fotograficzną na temat, którą przedstawią nam członkowie Fotoklubu Strzyżów.
Dzisiaj życzę młodej grupie fotografików udanych plenerów, właściwego błysku flesza i pomysłów na kolejne, ciekawe projekty i wystawy.
fot. Krzysztof Szaro
-
Echo
cień góry cisza
strzeliste świerki i górski potok
strumień rwący z ukrytego źródła szepce
natura w swej samotności dziewicza nieskalana
promień osamotniony pieści tkliwie nagą skałę
głos nieznany wdarł się niespodziewanie
zakłócając harmonię
a to tylko
echo
e c h o
e c h o
gór milczenie
Z tomiku Na skrzydłach nadziei
Zdjęcie: Krzysztof Szaro
-
W jej blasku… jej cieniem
Na spotkaniu poetyckim z okazji wydania tomiku „Jej imię… Kobieta” w 2015 roku goście uczestniczący w wieczorku rzucili mi wyzwanie by po tomiku o kobiecie napisać tomik o mężczyznach. Żart, nie żart, śmiechu wiele, lecz po pewnym czasie zaczęła ta myśl we mnie dojrzewać. Jednak nie mogłam pisać jako mężczyzna, bo jestem kobietą. Dlatego postanowiłam napisać o mężczyznach okiem kobiety, wrzucając skrawki wyobrażeń, kilka kropli marzeń, wiele lat obserwacji i miłości w kolejny tomik, który gdy tylko pomysł dojrzał i skrystalizował się zaczął powstawać zasadzie błyskawicznie. Oczywiście ta prędkość to nie tydzień lub dwa, lecz około kilku miesięcy tworzenia, ale fakt, że wiersze same napływały i tematycznie rodziły się w mojej głowie, uznałam za dobry znak.
Pomysł zaczął się realizować, a ja stwierdziłam, że byłoby dobrze gdyby powstający tomik zazębił się, a właściwie był uzupełnieniem tomiku „Jej imię… Kobieta”. W efekcie końcowym w kwietniu roku 2016 ukazał się tomik „W jej blasku… jej cieniem”. Dopełnieniem całości okazały się ilustracje do niego, które tak jak w przypadku tomiku o kobiecie, zostały wykonane w całości przez gdańszczankę Joannę Pawelską. I tak, pomysłem widowni, darem losu udało mi się wydać trzeci autorski tomik.
Obecnie mam kilka pomysłów, które gdzieś chodzą w mojej głowie już od dłuższego czasu.
Czy coś z tego wyniknie, a jeżeli tak, to co i kiedy, trudno powiedzieć. Wena lubi być kapryśna, dlatego lepiej jej nie lekceważyć 🙂
-
Pokój czy… łazienka – oto jest pytanie!
Płynność słów języka polskiego ma to do siebie, że czasami sami bawimy się jego wielorakością znaczeń, próbując słuchacza lub czytelnika wyprowadzić w pole. Powstają z tego, z reguły bardzo zabawne żarty sytuacyjne lub możliwość ukrycia głębszego meritum, przesłania zawartego w naszym przekazie. Obydwa sposoby uwikłania odbiorcy w sens istnienia ukrytych znaczeń odniosą powodzenie, gdy uda nam się właściwie uknuć intrygę i zasiać jej ziarno na podatnym gruncie. Patrząc na współczesne przekazy otaczającej nas rzeczywistości, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że ta rozmaitość języka napiera na nas z każdej strony. W końcu mamy już XXI wiek, wiec w zasadzie nie ma się co dziwić takim niuansom, gdyby nie fakt, że od zawsze takie zabiegi stosowano by skutecznie przekazać ukryte przesłanie.
Dzisiaj żyjemy pełnią świadomości, odporni na omamy medialne, dzielnie stawiamy czoła problemom dnia codziennego. Czasami tylko brak nam prywatności. Odrobiny intymnej swobody, bez fleszy aparatów i wszystkowiedzących wyroczni, które wyskakują z każdego zaułka życia. I nagle rodzi się potrzeba każdego z nas, konieczność swobodnego odetchnięcia w samotności. Wówczas z reguły zamykamy się na chwilę we własnym domu, w spokoju, w pokoju umysłu i ducha analizując otaczającą nas rzeczywistość.
Co jednak zrobić, gdy ten pozorny spokój, ten pokój – zostaną zakłócone?
Wtedy stajemy się bezbronni, a każda próba ingerencji w naszą prywatność budzi sprzeciw. Za wszelką cenę staramy się zachować odrobinę własnej przestrzeni, choćby w łazience podśpiewując przy porannej toalecie, ciesząc się tak wymarzoną samotnością. Bo czasami ta alienacja jest nam potrzebna, chociażby w intymnej chwili, tak by pozwolić samemu sobie na odrobinę szaleństwa i zrozumienie własnego „ja”.
Za moimi plecami rozległ się śmiech, krótki, a za nim kolejne coraz bardziej śmiałe. Młodość, która w głosie dźwięczy, nie każe mi odwracać wzroku od sceny. Podoba mi się ta nieukrywana radość młodej kobiety, która szczerze, całą swoja osobą odbiera sztukę graną właśnie w strzyżowskim Domu Kultury. Swoim śmiechem zaraża innych. Aktorzy Strzyżowskiego Teatru Prima Aprilis wystawiają właśnie „Męczeństwo Piotra Ohey’a” – dramat Sławomira Mrożka, w reżyserii Roberta Chodura.
Niedzielny wieczór, pełna sala, i coraz częściej dobiega śmiech z miejsc dla widzów. Nie ma się czemu dziwić, aktorzy w pełni oddają intencję Autora. Widać, a właściwie słychać, że część publiczności po raz pierwszy zetknęła się z dramatem Mrożka, gdzie łazienkowy tygrys zadomowił się na stałe, w prywatnym mieszkaniu Piotra Ohey’a wywracając do góry nogami całe życie jego i jego rodziny. Groteska absurdu, niebezpieczeństwo łazienkowe i sfora biurokratów, karierowiczów i system państwa grożą personifikacją totalitarnej przemocy.
Był rok 1958, Sławomir Mrożek napisał właśnie kolejny dramat. Krótki, ale jakże przepełniony treścią bezsilności, brakiem prawa do pokoju, a nawet do łazienkowej intymności.
W tamtych czasach tworzono także utwory science fiction – bardzo często ich akcja toczyła się w odległym wówczas XXI wieku.
A tu taki impas – rok 2016 – miejsce Strzyżów – i groteska Mrożka jakby napisana na zamówienie. Bezsilność jednostki wobec aparatu władzy i brak swobody samotności przekreślają demokratyczne prawo wolności.
Salwa śmiechu całej sali, też się śmieję, bo gra aktorska nad wyraz przekonująca. Właśnie zrzędliwa żona Ohey’a doznała olśnienia. Porwana prądem nowych idei odnalazła swoją ścieżkę wśród lian i pnączy, wspólnotę z tygrysem akcentując wyrafinowanym tańcem w rytmie własnych tam-tamów.
Na chwilę pociemniało, by tuż po kolejnym rozbłysku światła usłyszeć gromki śmiech i brawa. To Piotr Ohey, pozbawiony swojej prywatności, na oczach widzów szoruje się zacięcie w balii.
Irytujący brak łazienki śmieszy, do czasu…
aż każdy zrobi sobie rachunek sumienia i odkryje bezwzględną potrzebę prywatności, choćby na chwilę pozostania sam na sam tylko ze sobą.
„Przejrzałem was. Oto mnie macie. Nie dalej jak wczoraj jeszcze czytałem gazety w otoczeniu rodziny. A dzisiaj! Nauka i polityka, sztuka i administracja podały sobie ręce. Wcisnęły się do mojego domu. Nie ja, ale one stały się mieszkańcami jego. Odchodzę, by uczynić zadość żądaniom racji stanu, pretensjom współczesnej wiedzy, pokusom muz i nakazom władzy – i tak ujść ich panowaniu. O dwuznacznej roli, jaką odegrała moja rodzina, nie wspomnę.[…] Powszechne pomieszanie żywiołów, ambitne plany, gorączkowe majaki, brak szacunku dla ojca i niepokój wtargnęły tutaj. Wiek mi nie sprzyja, nie będę więc służalczo zabiegał o jego względy.”*
W zasadzie to już koniec opowieści…
Był jeszcze taki moment, ułamek sekundy, gdy widzowie zamilkli i wstrzymali oddech.
To przebłysk solidarności z Piotrem Ohey’em, który oddał życie próbując odzyskać łazienkę, a właściwe pokój i prawo do prywatności.
Potem były już tylko gromkie brawa na stojąco!
* Mrożek S., Utwory sceniczne, Męczeństwo Piotra Ohey’a, Kraków 1973, s. 63.
Za udostępnienie zdjęć ze spektaklu Męczeństwo Piotra Ohey’a w strzyżowskim DK „Sokół”
dziękuję Pani fotograf Marzenie Arciszewskiej -
„Szalony, kto nie chce wyżej, jeżeli może…”
Jedno spojrzenie wstecz, odbicie w lustrze przeszłości, pośród kłębu pomysłów – myśl, która niczym temat przewodni, przeplata się z rozmysłem, poddając pod rozwagę opowieść o kobiecie niezapomnianej.
I od razu rodzi się pytanie, po co zawracać sobie głowę historią, gdy współczesność zasypuje nas codziennie informacjami, wiadomościami i wydarzeniami. Gdzie nie spojrzę, to widzę i czytam, choćby tylko krzykliwe nagłówki, które maja przyciągnąć moją uwagę, zawrócić w głowie, odwrócić uwagę od…
No właśnie, odwrócić uwagę od rzeczy ważnych, istotnych, od pozytywnej energii i szarej codzienności, która wytycza nam nasze życie. A przecież każdy z nas ma swoje marzenia i pragnienia do których chciałby dojść, i tylko czasami nie wie czy starczy mu sił i wytrwałości by zrealizować odległe cele. Dlatego dzisiaj postanowiłam opowiedzieć o Helenie Modrzejewskiej.
Nie uciekaj, to nie wywód historyczny, to wspomnienie i refleksja, to długo wyczekiwany ślad, który odkrył swoje oblicze by pokazać, że nie ma rzeczy niemożliwych do osiągnięcia.
Wracam ostatnio myślami do Heleny bardzo często. W sumie nie jest to dziwne, bo w kwietniu i maju w strzyżowskim muzeum gościła wystawa poświęcona tej wybitnej aktorce, a ja miałam przyjemność być na jej otwarciu i prelekcji prowadzonej przez prof. dr hab. Emila Orzechowskiego – prezesa Fundacji dla Modrzejewskiej, wespół z dr Agnieszką Kowalską – historykiem teatru i dr Alicją Kędziorą – kierownikiem Pracowni Dokumentacji Życia i Twórczości Heleny Modrzejewskiej UJ.
Pomysł Anny Misiury zaowocował ciekawym spotkaniem i kilkoma pytaniami, bo jeżeli w XIX wieku młoda kobieta, wątpliwego pochodzenia, lecz wielkiego talentu osiągnęła sukces i to niewyobrażalny jak na tamte czasy, to co stoi na przeszkodzie, abyśmy my dzisiaj również zawalczyli o lepsze jutro.
Tak sobie myślę, że już przyszedł czas aby od nowa zacząć sięgać po stare wzorce, nie bać się kreatywności, poszukiwania własnych ideałów. I nie chodzi tu o wyświechtane frazesy, bo to co nam podają dzisiejsze media i ciągła manipulacja informacją nasuwa wątpliwość jawności i jasności przesyłu wiadomości. Dlatego uważam, że nadchodzi czas aby każdy z nas czerpiąc z własnego doświadczenia, środków przekazu, wspomnień i prawdy historycznej miał odwagę sięgnąć wyżej. To wiara w siłę umysłu, to charakter, to wsparcie najbliższych i własna odwaga pomogą coś zmienić. Nie można stać w miejscu, nie można dać się otumaniać, trzeba zadbać o przyszłość własną i najbliższych. Trzeba nauczyć dzieci i wnuki patrzeć dookoła i wpoić im wiarę w lepsze jutro. Ta pozytywna energia odpłaci siłą powodzenia.
Nie można mieć wszystkiego, ale po co nam wszystko!
Helena Modrzejewska chciała osiągnąć sukces artystyczny i zrobiła wszystko by go osiągnąć. Chciała być sławną aktorką teatralną i to jej się udało. Ponad 100 lat minęło, a dzisiaj możemy na stronach internetowych znaleźć setki jej fotografii, mnóstwo informacji o jej życiu, wiele publikacji o jej fenomenie. Ona sama zadbała o to, by świat nie zapomniał o Modrzejewskiej.
Każde jej zdjęcie, które dzisiaj wędruje to przemyślany obraz ról, które grała, to chwile z jej życia, które podarowała potomnym, to chęć zapadnięcia w pamięć widza na wieki. I jak tak patrzę na nią, to wiem, że jej się udało wykreować właściwy obraz życia.
Sławna w Polsce, gwiazdą najwyższego formatu w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, patriotka i XIX-wieczna kobieta ponad czasem zawirowała w moich myślach, prowokując do refleksji.
Jakże trudno dzisiaj spełniać nam marzenia i do tego być patriotą, humanistą, mentorem, altruistą, a przede wszystkim uczciwym człowiekiem.
A może nie?
Może wystarczy tylko chcieć, bo …
powtarzając za Heleną Modrzejewską
„Szalony, kto nie chce wyżej, jeżeli może…”
Zdjęcia dzięki uprzejmości Internetu
-
Zamknięty w ramach manipulacji
Po wczorajszej Eurowizji jest mi tak jakoś dziwnie, bo „wielka i tolerancyjna” Europa dała wczoraj przykład jawnej … manipulacji. Oglądałam od początku do końca występy wszystkich uczestników i rozmach z jakim Szwedzi postanowili sprostać wyzwaniom XXI wieku. Myślę, że Szwedom się udało, nie mają kompleksów, są niezależni i swobodni w wyrażeniu swoich sympatii, lecz reszta?
Ja kibicowałam oczywiście Michałowi, ale wiedziałam, że pierwsze miejsce będzie trudne do osiągnięcia, bo poziom był wyrównany, a i aranżacje niektórych wykonawców zapewniały im dodatkowe atuty.
Jednak co tam, przecież młody Michał Szpak miał piękną balladę i głos, więc w pierwszej dziesiątce powinien znaleźć się bez wysiłku.
Jakie było moje zdziwienie, gdy po głosowaniu ponad połowy uprawnionych, zdobyliśmy tylko kilka głosów. Nie mogłam w to uwierzyć, do tego stopnia, że pomimo zbliżającej się godziny duchów dostałam takiej werwy, ze gotowa byłam góry przestawiać.
Po zakończonym głosowaniu wszystkich krajów było mi niedobrze.
Po raz kolejny okazało się, że w głosowaniu biorą górę sympatie i antypatie sąsiedzko-polityczne, a nie talent i piękno wykonania.
I chyba już nawet nie chodziło mi o Michała, ale o fakt jak nasz kraj został z premedytacja zablokowany i zignorowany.
Daje do myślenia…
Ani sąsiedzi, ani zaprzyjaźnione kraje, nikt nas nie lubi…
Ciekawe dlaczego?
I ciekawe dlaczego ta „tolerancyjna” Europa tak ostentacyjnie pokazała nam koniec ogonka!
A może wcale nieciekawe, przecież na co dzień widać jak nas ta Europa kocha, od pierwszego dnia odzyskanej niepodległości, od czasów Piłsudskiego, a może od samego początku naszej państwowości… i tylko czy to nasza wina czy pech, który nas prześladuje od wieków.
Ostatnio coraz częściej zastanawiam się gdzie podziało się zrozumienie i akceptacja drugiego człowieka. Na każdym kroku widzę jak oceniane są osoby po wyglądzie, urodzie, czy koneksjach, a w kąt idą prawda i minimum obiektywnego spojrzenia.
A może pora zacząć bronić naszej polskiej tożsamości. Przecież nie mamy się czego wstydzić!
I od razu podkreślam, że nie chodzi mi o politykę – myślę, że oprócz niej jest tyle ciekawych dziedzin życia, że można o niej pomilczeć.
I jak to mówią – przysłowia mądrością narodów, a oliwa zawsze sprawiedliwa…
Jedynym pozytywnym aspektem obecnej Eurowizji – jest oddanie chociaż w części prawa głosu zwykłym ludziom – a ludzie okazali się uczciwi, zagłosowali tak jak im w duszy grało, na piosenki, które przypadły im do serca i ucha.
Cieszy fakt, że Michała Szpaka i jego piosenkę zauważono, a nawet więcej, doceniono i polubiono, bo to oznacza, że wspólna Europa w wymiarze ludzkim ma się dobrze, a bariery i niechęć tworzą notable i polityczne elity.
I jak przystało na XXI wiek – wszędzie, że tam gdzie liczy się talent europejski – już nie powinno być jury tylko sms-y. Drastyczne ale prawdziwe, bo daje nam rzeczywisty obraz akceptacji i umożliwia uniknięcia współcześnie narzuconych upodobań.
Dlatego Michałowi gratuluję sukcesu, a zamkniętym w ramach manipulacji osądom mówię NIE!
-
Poezja nieco erotyczna od Urszuli Rędziniak
Jak obiecałam, tak robię:-) #nowypost W sobotę, 30 kwietnia wzięłam udział w spotkaniu autorskim promującym tomik poezji Uli – Urszula Rędziniak. Było pięknie, elegancko i wzruszająco i… pełna sala ludzi. Wychodząc, pozazdrościłam Uli i uświadomiłam sobie, jak jest serdeczna i lubiana, skoro tyle ludzi oderwało się od swoich sobotnich obowiązków (nawet ja szybciej niż zwykle robiłam pierogi:-), by późnym popołudniem posłuchać jej wierszy.
Wierszy nieco erotycznych, miłosnych, refleksyjnych… zresztą, zobaczcie sami.
W sesji zdjęciowej tomiku poetyckiego udział wzięli: mucha mojego syna oraz spinki i perfumy mojego męża:-)
http://www.booksandbabies.pl/…/poezja-nieco-erotyczna-od-ur…Tekst i zdjęcia: Katarzyna Grzebyk
A ja ze swej strony serdecznie zapraszam na bloga
Katarzyny Grzebyk by poczytać cały artykuł, o spotkaniu na wieczorku z moim nowym tomikiem W jej blasku… jej cieniem
Dziękuję Ci Kasiu za tak ciepłe słowa 🙂
-
Być strażakiem, być strażakiem… marzą o nim będąc dzieckiem
Każdego roku tuż przed końcem kwietnia do Komend Państwowej Straży Pożarnej zaczynają przychodzić wycieczki. Robi się gwarno, hałaśliwie i piskliwie. Dzieci z rozdziawionymi buźkami spoglądają wokoło zaciekawione czekając na strażaka, który zacznie ich oprowadzać po komendzie. Ci, którzy przychodzą kolejny raz z rzędu są odważni, ale co roku znajdzie się grono nowych małych pociech, które z przejęciem lub z przerażeniem słucha opowieści o pożarnictwie.
A jest co opowiadać i co pooglądać. Samochody i sprzęt pożarniczy, jeden po drugim uchylają rąbka tajemnicy przed młodymi, prawdopodobnymi adeptami sztuki pożarniczej.
Najpierw zasady, bo bez zasad bezpieczeństwa nie ma możliwości poruszania się po komendzie, szczególnie tam gdzie jest dużo sprzętu ratowniczo-gaśniczego. Każdorazowo strażacy przekazują dzieciakom informacje na temat bezpieczeństwa, a po chwili już cała grupa wędruje po garażu.
Zobaczcie sami, tu z prawej strony stoi ciężki wóz bojowy, taki z wodą po sam dach, przeznaczony do walki z pożarami, a tam w oddali czerwony wóz z drabiną, ona to się rozkłada po samiutkie niebo. Po lewej samochody do ratowania ludzi, a sprzęt na nich wymyślny, ciężki i niespotykany.
Ooo! Jest i łódź, opleciona linami z czerwonymi kołami, jak mówią do ratowania ludzi na wodzie lub przy powodzi. A tych samochodów jest ze dwadzieścia, trudno odgadnąć co się w nich mieści.
Strażacy składnie o wszystkim opowiadają, tak by każdy mógł sobie wyobrazić, jak podczas akcji oni działają. Tutaj są nosze, jest kilka butli z powietrzem, a tutaj maski, węże, toporki, sikawki i pompy!
O rety, to nie sikawka śmieje się strażak, to prądownica, tak opowiada by każdy zrozumiał, że z wężem złączone na końcu pyszczki to prądownice co gaszą ognia języczki.
Warto posłuchać, i pośmiać się można bo strażak z humorem wraz z nami podąża, to pokazując sprzęty strażackie, to zagadując o nasze zabawki. I tak ten spacer ciekawość rozbudził, że nikt już tutaj nam się nie nudzi, lecz nagle o ciszę prosi nas strażak, głowy do góry zadzierać każe i raptem słychać dzwonków ostre brzmienie, a na górze wielkie poruszenie…
O rety, aż dziewczyny piszczą, gdy jeden za drugim niczym misie, zsuwają się na rurze stalowej strażacy gotowi do akcji. To jest uciecha i niespodzianka, więc już powtórkę z tych zjazdów chce Anka. Niestety, pokaz to nie zabawa, czas wyjść na podwórze, a tam wielka sprawa, bo auto ogromne i kosz wisi duży na długiej tyczce podjeżdża ku górze. Teraz to piszczy już cała grupa, bo każdy chce wejść na podest od słupa i w górę, wysoko podjechać radośnie.
Hurra jedziemy!
Napięcie w nas rośnie, bo sprzęt wraz z wężami rozciąga się wszędzie…
Ciekawość nas zżera, co teraz znów będzie?
I poszły strumienie na znak dowódcy, zagaszą ogień strażacy już wkrótce!
A teraz i dla nas frajda niebywała, za węża z pyszczkiem trzyma gawiedź cała, bo wąż jak to wąż, wije się i kuli, tak, że sił trzeba wiele, tak by go utulić, by z rąk nam nie wypadł i wodą zimną oblał całą grupę. Lepiej trzymać wartę, by nikt nie padł trupem.
Wtem strumień zaczął znikać, a wąż już w niewoli, zabawa skończona, koniec też swawoli.
Grupa znów w całości, gotowa do wyjścia, żegnać się powoli, mówi do widzenia.
Jeszcze przed odejściem syreny zagrały, a potem wspomnienia…
Może i ja, przedszkolak mały, jutro zostanę strażakiem, prawdziwym od ognia wojakiem!
Być strażakiem, być strażakiem… marzą o nim będąc dzieckiem!
Dziś 4 maja – święto to strażaków, co walczą z żywiołem, bronią i ratują, razem bo zespołem grupa to jest zwarta, zgaszą każdy ogień, pogonią jak czarta, a gdy także Tobie krzywda by się stała to nie zwlekaj wcale, tylko szybko działaj i już na ratunek strażaków zawołaj, oni w dzień czy w nocy, zawsze do pomocy!
I tak aż do końca maja, a nawet dni kilka dłużej, słyszę codziennie roześmiane buzie, ich zadowolenie i uśmiech na twarzy dzieci cieszą, bo przecież wspaniale, gdy zawód strażaka od najmłodszych lat niejednego kusi. Jak to mówią… czym skorupka za młodu nasiąknie… a zawód strażaka, to piękny zawód, bo niesie pomoc potrzebującym każdego dnia, od poniedziałku do niedzieli, bez względu na porę dnia i nocy służy mieszkańcom w potrzebie.
Dlatego dzisiaj w dniu św. Floriana, patrona strażaków – naszego święta – myślę, że warto na chwilkę zatrzymać się i spojrzeć z uśmiechem, na tych którzy są zawsze gotowi do niesienia pomocy – na strażaków krośnieńskich i na całą brać strażacką!
ze strażackim pozdrowieniem
asp. Urszula Rędziniak
-
Pachnące świeżością…
Już mam je w domu, pachnące farbą drukarską tomiki.
To jest ten moment, gdy serce samo rośnie!
Joasiu dziękuję za Twoje malowane sercem obrazy 🙂