• Blog

    Efekt domina

    Zawsze mnie intrygowały pokazy ułożonych kostek domina, jedna za drugą w odpowiedniej odległości, wzór niebagatelny i tyle pracy tylko po to by… jednym ruchem ręki zniszczyć obraz, a właściwie pokazać pewną logiczną zależność zazębiających się pojedynczych elementów.

    I tylko pewność odpowiedniego rozstawienia, pozwalała uruchomić mechanizm uwalnianej energii, od początku do końca bez wahania. Jednym słowem – perfekcja!

    Od dziecka jestem zauroczona tym widokiem, kładące się kostki domina, pierwszy upadek, drugi, trzeci, a potem… tysiące, im więcej, tym większy sukces i brawa dla konstruktora.

    Tylko, że każda kostka może mieć dwa oblicza, jedno pełne czarnych kropek, podzielone na pół, dające pewność wyboru i kostki puste (mydło), do których można podpiąć wszystko.

    Gra, w której możesz przegrać.

    Mając wiele punktów, możesz być bez atutu w dłoni, wobec pustych przestrzeni.

    Nie ma szans, mydło w poślizgu niedomówień wygrywa wszystko!

    Dzisiaj, widzę więcej niż dziecko wpatrzone w czarno-biały monitor historii, doświadczenie zauważyło nie tylko perfekcję odległości. Ludzie to nie kostki domina, nigdy nie są bez twarzy, bezbarwni i bierni bywają w chwili, gdy moment zdjęcia zatrzymują ich postawy w kadrze stop klatki. Tylko wtedy są bezwolni, niczym kostki i można ich przewrócić w tłumie przeżyć, bez ich wiedzy i zgody.

    Wszelkie inne epizody wymagają reakcji własnej, albo potrzebna jest „niewidzialna dłoń”, by rozpocząć, zatrzymać lub przerwać lawinę niechcianych zdarzeń.

     

    Współcześnie, tak jak wczoraj i jutro, z perspektywy czasu widać, że do zablokowania niechcianego efektu domina wystarczy tylko dwie serdeczne dłonie, one mają moc sprawczą, by zatrzymać to co złe lub nieważne!

    Wiele zgodnych dłoni, to prawdziwa perfekcja, o której można pomarzyć lub…

    po prostu podać swoja dłoń do ciągu dobrych wydarzeń!

  • Wiersze

    Zimą

     
    kraina marzeń znowu skuta lodem
     
    myśli
    spowite mgłą
    uśpione zimnem zwątpienia
    czekają na wiatr
     
    serce
    zamarło przerażone
    czując rozchodzącą się
    pustkę samotności
     
    egzystencja daleka od doskonałości
     
    pragnienie poznania
    ukryte w cyberprzestrzeni
    szuka swojego przeznaczenia
     
    ***
     
    to głód
    zatoczył kolejny krąg
    rozsiewając plagę wirusów
     
    ***
     
    z tomiku ” W jej blasku… jej cieniem”
  • Opowieści

    Świąteczne prezenty!

    Już możemy odetchnąć, resztki świątecznego jedzenia znikną dzisiaj, co najwyżej jutro i w zasadzie już pora zacząć czynić noworoczne postanowienia, a przede wszystkim pomarzyć o nienagannej figurze, powrocie do młodości i klasie A, w każdym calu!

    A w dzieciństwie, ach co to były za czasy, gdy spadał grudniowy śnieg!
    Z reguły był już drugim lub trzecim sygnałem nadchodzącej, suto przyprószonej bielą zimy, a pierwsza gwiazdka Wigilijnej nocy najczęściej ukryta była za gęstymi chmurami. I wcale nie chciała się pokazać, błysnąć, dać znak, że już pora, i że jesteśmy godni (na pewno byłyśmy głodne z siostrami) usiąść do uroczystej kolacji. Chyba jestem już straszne stara bo pamiętam, że na świeżej choince, kupionej przez tatusia były na takich klipsach wieszane długie smukłe kolorowe świeczki, które podczas uczty wieczornej rzucały światłocienie po całym pokoju.

    Jaki to był uroczysty dzień, pościel mocno wykrochmalona błyskała bielą i pachniała ręcznym maglem, uwielbiałam tę sztywność, dodawała mi pewności pięknych snów przez kilka pierwszych nocy. Na Wigilię wszystko musiało przecież błyszczeć, nie tylko to co na zewnątrz. Przygotowania do obchodzenia świąt trwały miesiąc, a właściwe cały okres adwentowy. Dotyczyły, ciała i ducha oraz wszystkiego, co wokół nas się znajdowało. To był rytuał pielęgnowany latami, z pietyzmem sprzątane wszystkie kąty, by już w przeddzień Bożego Narodzenia być odświętnie odszykowanym w każdym wymiarze.

    I to przykazanie Mamusi:

    – Nie kłóćcie się, bo jak spędzicie Wigilię, tak cały przyszły rok będzie Wam się darzył!

    Trudno było najbardziej właśnie utrzymać ten pokój, przecież każdy z nas jest waleczny z założenia!

    A pod choinką leżały prezenty i kusiły niepewnością. Dopiero po kolacji mogłyśmy zaglądnąć do zawiniętych w zwykły szary papier pakunków, a w nich było zawsze coś cudownego, coś czego na co dzień nie było możliwości dostać ani kupić. I paczki, które Tatuś przynosił z pracy, a w nich pachniały pomarańcze, czekolada, orzechy włoskie, i jakieś wafelki. To wszystko było rarytasem i tak tego było zawsze, niby wiele, a jednak niewiele…

    Co innego, tradycyjnie pieczone pierniki, serniki i makowce oraz bułka drożdżowa z dużą ilością rodzynek, pychota!

    I choć trudno się przyznać, to raz jako mała dziewczynka dostałam od Mikołaja pod choinkę rózgę. Oczywiście nie wiem za co, lecz dzisiaj myślę że raczej ku przestrodze wisiała nad moim łóżkiem, wetknięta za portret gołego bobaska.

    Tak, tak… całą serię tego „bobaska”  mam do dzisiaj w albumie 🙂 

    A rózgę mam w pamięci, chociaż nigdy jej zza tego portretu nie wyciągnięto… to widzę ją chyba tak ku przestrodze!

     Prezenty, ach te świąteczne prezenty!

     

    P.S.

    Pierwszą sztuczną choinkę dostaliśmy od Babci Rózi w prezencie, i była przecudna!

    O kolorowych lampkach, to już nawet nie wspomnę.

    Natomiast ja do dziasiaj co roku, w ten jeden dzień, już od rana przypominam najbliższym, że jaka Wigilia, taki cały rok!

  • Wiersze

    Listy do Józefiny

     

    czytałam list

    Bonapartego do Józefiny

    potem drugi

    trzeci i kolejne

     

    zazdrość ścisnęła serce

    gdy wzrok słowa przenikał

    szukając współczesnych

    poematów chwili

     

    w pośpiechu skreślonych

    opuszkiem pamięci

    gdy jego słów

    potok płynął spieniony

    niczym kochanek

    rwąc uczucia prawdziwe

     

    bo czym jest dziś miłość

    w sms-a treści

    gdzie „Tysiąc ucałowań słodkich,

    czułych i jedynie do ciebie należących”*

    na ekranie komórki nijak się nie zmieści

     

     

    *List III do Józefiny,

    Napoleon Bonaparte w Mediolanie

    17 lipca 1796

  • Blog

    Świąteczne porządki

    Wczoraj od rana tłukła mnie koleżanka chandra, i tak wspólnie z nią snułam się bez sensu, lekko zasmarkana, rozmemłana, i w ogóle od rana bez siły, aż z nieba spadł piękny biały puch.
    Powietrze zrobiło się rześkie, zapachniało świerkiem i zamarzyły się gwiazdy z nieba!

    Taka beztroska dziecięcej radości nadchodzących świąt.

    Trzy centymetry śniegu przykryły szarość dnia i od razu moja koleżanka poszła w kąt.
    Krajobraz za oknem przypomniał mi, że zawsze o tej porze zaczyna mnie brać nieokiełznana miłość do wszystkiego,

    a ja chowam w zakamarkach domu prezenty, planuję potrawy, zastanawia się gdzie i komu przesłać życzenia, a kogo uściskać z całą serdecznością…

     

    No i porządki, robię je od zawsze, chociaż teraz skupiłam się na tych w sobie, rachunek sumienia stał się ważniejszy niż wybłyszczone szkło za szklaną witryną.

    Ponury poranek zmienił się w romantyczne popołudnie, gdy nagle uświadomiłam sobie, że kolejny dzień, roboczy, zasypane drogi, nieodśnieżone chodniki,

    grymas niechęci i jazda po lodzie, czają się już za rogiem nocy.

     

    A wszystko przez to, że pada biały puch z nieba!

    Brrr…

    Odpaliłam komputer, zalogowałam się w płatkach gęsto sypiących ze stron znajomych i jeszcze niepoznanych i moje przeczucie zmieniło się w pewność!

    Jutro czeka mnie przekleństwo śniegu!

     

    Na szczęście logika zawładnęła umysłem i zatrzymała się nad dalszym potokiem niewybrednym, nad ulotnymi jak wiatr słowami… człowieku nie dogodzi Ci nawet myślami!

    Dzisiaj martwię się trochę, tym lodem co jutro ma na drodze leżeć, łyżwami daleko nie zajadę, ale co tam, przecież niedługo święta i rodzinna radość przed nami, lepiej znowu schowam prezent i zajmę się własnymi porządkami 🙂

  • Blog

    Dzień światowej tolerancji?

    Mroźny poranek nie zapowiadał, że przyniesie stek bzdur i mnóstwo wątpliwości wątpliwej przyjemności.

    Radio grało rzewną piosenkę, dłonie lekko grabiały, a autko krztusiło się dymem rozsiewanym wokoło.

    Taki zwykły codzienny rytm poranka.
    Chociaż nie, od dwóch dni, przez remonty dróg, kluczymy sobie ja i mój samochodzik różnymi krętymi ścieżkami,

    rozglądając się przezornie po poboczu, bo nigdy nie wiadomo co z lasu wyskoczyć może: sarna, jeleń, a nawet dzik.

    Szara rzeczywistość poranka zmieniła swój wyraz, gdy zza mgły wysunęło się kilka promieni słońca,

    a Pan w radio z widocznym uśmiechem wspomniał, że dzisiaj mamy Międzynarodowy Dzień Tolerancji.

    I od razu zaraził mnie swoim optymizmem i poirytował stereotypowymi komentarzami.

    Potem rzuciłam przelotem okiem na wiadomości, informacje, komentarze itp., itd. i już całkiem zdołowana wzięłam się do pracy. (I tu wykwitł delikatny uśmiech, w pracy przecież się płaci, a przed nami święta, Mikołaj, Śnieżynki, Boże Narodzenie i choinki).

    Znowu serce zapłonęło ciepłem i przepełnione chwilą pełnej tolerancji pozwoliło sobie nawet na drobny żart, ot tak dla relaksu, niczym łyk aromatycznej kawy (bez nazwy by nie być posądzonym o reklamę).

    Jednak kawa nie jest dobrym afrodyzjakiem tolerancji, ewidentnie zbyt szybko podnosi ciśnienia, a im jestem starsza, tym ta tolerancja ma tendencję do zacieśniania.

    Frazesy (nieobce, gdy pisze się razem i osobno, ważne że często), slogan krzyku i słowa pozornie najważniejsze… za i weto, larum i lament, jesteś z nami, jesteś przeciw… tłumy przepełnione tumanami (kurzy się i mami).

    Im jestem bardziej dojrzała tym mniej szukam banału, nie wierzę w tolerancję bez granic i stereotypu władzę.

    Martwię się… mam dzieci, mam nadzieję na wnuki, jestem tutaj i teraz, umiem uśmiechać się bez granic, lecz nie pozwolę się bezkarnie ranić…

     

    Szablon definicji już dawno przykrył kurz, a ja kocham ludzi (jak mnie nie wkurzają) bez względu na datę, bez znaczenia dnia, uwielbiam życie i już!

  • Wiersze

    Dzieło

     

    właściwie nigdy do końca
    pewności nie ma
    i logicznego zrozumienia
    co autor miał na myśli
    w dziełach tworzenia
    lub twórca klasy bohomaza
    hieroglifem starożytności dał znak
    ku wielkiej i nieznanej
    odnosząc się przyszłości
    by gdy stulecie kolejne minie z hukiem
    wdać się w dysputę ze świata mrokiem

    tak to już z twórcą w życiu bywa
    że młodość kpi sobie
    ze świadomego zrozumienia
    a polot z myślą przegrywa z rozmysłem
    dając czasu wieki na kolejne kreacji spełnienie
    i twór w kruka zmieniając dla niepoznaki
    bielą przykurzy znienacka
    gdy dzień jutrzejszy toastem konwertując
    zmienia zapis nieporadny

    w talent
    kunszt sławy
    dzieło istnienia
    nazwisko Mistrza
    piórem pamięci
    drapiąc złotym atramentem
    dla potomnych
    w marmurze marzeń!

  • Opowieści

    Róże jesiennej pamięci

    Miało się przejaśnić, deszcz ze swym zasępionym drżeniem zakłóca rytm nostalgicznej piosenki. Smutek zaklęty w resztki kolorów jesieni miał zniknąć jeszcze przed nocą.

    Przecież zaplanowałam podróż na nadchodzące listopadowe dni, na przekór przepowiedniom i wróżbom ma zaświecić słońce!
    A tu pada coraz mocniej, leje strugami zaburzając tętno jesiennej muzyki. Pogoda zadrwiła sobie ze

     mnie, jeszcze nim zdążyłam pomyśleć o marzeniu na jutra urodę.

    Zgasiła płomień ogniska, zabłysła jedna iskra i…

    nie wierzę, że słońce nie wyjdzie…

    poczekam aż wróci, by ogrzać swymi promieniami resztki optymizmu.
    Tylko ty i ja, i dym z ogniska, zmoczone drwa pachną ożywczo, zalane chwilą pesymizmu, odżywają na nowo, w środku już gotowe na ponowny błysk emocji.

    Jedna chwila przeciwko wieczności rozrzuconych gwiazd, wiatr osuszył drwa, a ogień na nowo zaczynie rozpalać uczucie pewności słonecznego jutra.

    I tylko jesienna róża w niepewności listopadowych barw uwolniła ostatnie płatki, by zabrał je wiatr na przekór samotności.

     

    A ty przytul mnie, nim minie nocy dreszcz!

  • Wiersze

    W milczeniu ziarna

    w tle szklanej klepsydry
    cienie zatrzymały czas
    rysując na piasku obrazy
    niepamięci o tobie

    spoglądam zauroczona
    jak pojedyncze ziarna
    z niespotkanym uporem
    przesuwają się w dół

    nieskończoność
    czy kres wędrówki

    pytanie bez odpowiedzi
    zawisło na ułamek
    sekunda w wieczności
    niczym dar widzenia

    odwrócona klepsydra
    znowu wybija rytm

    upływającego czasu
    nie zatrzyma już nikt

     
  • Blog

    Słowa złotem szeptane

    Potęga słowa ma swoistą niezaprzeczalną wartość, raz uwolniona zaczyna żyć własnym życiem, bez względu na charakter i delikatność tkwiącą w szczegółach. Życie przez wiele lat nauczyło mnie, aby nie bać się słowa, lecz szanować jego treść. Nie zawsze wychodzi to tak jakbym chciała, nie zawsze podąża właściwym torem, czasami odbija się od ściany i wraca, ale zdarza się też, że niczym ziarno pada na podatny grunt i kiełkuje pomysłem lub rozrasta się niczym winorośl owocując gronami o słodko-kwaśnym smaku.

    A przecież wystarczy odrobina mrozu, by tę kwaśność zamienić w wyrazistą słodycz, która potrafi zawrócić w głowie i sercu…

    Dawno, dawno temu, jedno z gron zmrożonych rozlało się słodyczą w myśli i zamysł zaczął ogrzewać ciało i duszę, by pewnego dnia napełnić kielich purpurą. A wtedy myśli przyspieszyły, pomysł zaczął nabierać realnych kształtów, formować kształt słowa w księgę pełną ludzi, muzyki i poezji rozlewającej się w klimacie, który na długo zapadnie w wielu sercach.

    Myśl, jak kropla, która drąży skałę wierciła się w głowie poszukując wytrwale.

    Dzisiaj wiem, że jak zamysł jest naprawdę dojrzały to ma szansę na spełnienie, znajduje drzwi, by uwolnić swoją wizję, by jej kształtem zarazić i porwać za sobą nawet niedowiarków. Nie ma w tym stwierdzeniu żadnych podtekstów, po prostu życie toczy się swoimi ścieżkami i tylko czasami pozwala nam wejść na właściwą.

    Mam nadzieję, że ja miałam takie szczęście, gdy pewnego popołudnia weszłam do Agencji Reklamowej Midas, by odebrać plakaty, a mój wzrok zatrzymał się na pewnym starym plakacie.

    Od słowa do słowa, a jestem trochę gadatliwa(z naciskiem na gadulstwo) dowiedziałam się o pewnym miejscu, o jego historii i zaproszona poszłam śladem ciekawości, a tam…

    moje pomysły wylały się potokiem słów. Biedna Dorota, zamilkła i stwierdziła, że to jej mąż Maciej Mac jest głównym szefem i wszystko zależy od niego.   W tym miejscu moje serce przyśpieszyło, a niecierpliwość pokazała rogi, więc dwa dni później już z samym Maciejem Macem wędrowałam podziemnymi ścieżkami snując mu swoją wizję.

    Realista z wyglądu i rozmowy (pewnie jak nie patrzyłam to się w głowę popukał i to nieraz, a ja się nie dziwię), konkretny w słowach nie pozwolił się zarazić moim upojeniem, ale o dziwo, pozwolił mi zrealizować świeżo opowiedziany zamysł!

    I chwała mu za to, bo dzięki życzliwości Doroty i Macieja mogłam urzeczywistnić swój pomysł!

    „Słowa złotem szeptane w piwnicach Midasa” wczoraj miały swoja premierę, pierwsze, ale mam nadzieję, że nie ostatnie spotkanie z ludźmi, ze słowem, z piosenką i jedynym w swoim rodzaju klimatem… kto był ten wie…

     

     

    fot. Andrzej Haligowski